„Sztuka kochania. Historia Michaliny Wisłockiej” w reżyserii Marii Sadowskiej, filmowa biografia autorki najsłynniejszego polskiego poradnika seksualnego, aspiruje do bycia czymś więcej niż tylko kinem rozrywkowym. Ma być także opowieścią o rewolucji seksualnej, a także nawiązywać do feministycznego mitu o solidarności kobiet, walczących skutecznie z patriarchatem i dyskryminacją. Reżyserka w licznych wywiadach podkreśla, że losy Michaliny Wisłockiej są w istocie pretekstem do opowiedzenia historii PRL-u na nowo, z perspektywy kobiet. Wiedza o ich doświadczeniach, problemach i sposobach przezwyciężania ma być ważną lekcją i inspiracją do współczesnej walki o prawa do własnego ciała, wolności wyboru i równości. Twórcy filmu sięgnęli w tym celu po formułę sprawdzoną w już „Bogach” – opartą na faktach historycznych narrację o losach jednostki, która przy wsparciu otoczenia pokonuje przeszkody i osiąga cel.
Sztuka prawdy
Film biograficzny to gatunek filmu historycznego, który ostatnio cieszy się w polskim kinie szczególną popularnością. Ma to do siebie, że buduje iluzję prawdziwości legitymizującą odwołanie się do realnej, rozpoznawalnej postaci, umieszczonej w misternej (re)konstrukcji historycznego uniwersum, zacierającej różnice między rzeczywistymi wydarzeniami a niezbędną dla dobra dzieła artystyczną ingerencją, twórczym zmyśleniem. Scenariusz budowany na kanwie biografii, praca nad scenografią, kostiumami, rekwizytami, wybór aktorów, którzy mają wiarygodnie wcielić się w postać historyczną, wreszcie wizja reżysera, ograniczona wymogiem prawdopodobieństwa – to najbardziej oczywiste elementy tworzenia iluzji, która ma uwieść widza i przekonać, że to, co ogląda na ekranie, zdarzyło się naprawdę. Ten perswazyjny przekaz o dokumentalnym wymiarze „Sztuki kochania” wzmacniany jest wszelkimi środkami. Wśród nich nie mogło zabraknąć wszelkiego rodzaju publikacji biograficznych o Michalinie Wisłockiej, książek i artykułów, jak i wypowiedzi medialnych Marii Sadowskiej odgrywającej w promocyjnym spektaklu rolę ekspertki od Michaliny i historii rewolucji seksualnej, wreszcie wywiadów z naocznymi świadkami historii, z córką bohaterki, Krystyną Bielewicz, na czele. Ich zadanie można postrzegać jako próbę legitymizacji filmu pod kątem zgodności z realiami historycznym. Kluczowe są w tym wypadku entuzjastyczne opinie na temat kreacji Magdaleny Boczarskiej. Skoro bowiem w sposobie bycia, mówienia, poruszania się ekranowa Michalina jest prawie jak prawdziwa, to taka jest i również cała rzeczywistość pokazana w filmie.
Tytuł filmu Sadowskiej również jest elementem iluzji prawdziwości. Długi, opisowy, pozbawiony metaforycznego potencjału, wydaje się wyborem najgorszym z możliwych, bo jego retoryka kojarzy się na przykład z tytułami prac dyplomowych albo filmów dokumentalnych (rodem z PRL-u). Ostatecznym i najważniejszym argumentem pozostaje jednak książka, której historię oglądamy na ekranie i której najnowsze wydanie (w oprawie graficznej nawiązującej do filmu) możemy kupić w każdej księgarni.
Dwie książki
„Sztuka kochania” jest obrosłym już legendą, polskim bestsellerem wszech czasów w kategorii poradników ars amandi. Ponoć od momentu jej wydania w 1978 r. książka osiągnęła niebotyczny nakład 7 mln. Trudno powiedzieć, skąd wzięto tę liczbę, ale do kolejnych masowych wydań w Polsce, dodać trzeba wychodzące już w latach 90. zagraniczne edycje, wydawane m.in. w Rosji, jak i pirackie kopie krążące po całym kraju. Nawet jeśli egzemplarzy było mniej, to liczba czytelników szła w miliony.
Książka cieszyła się sławą skandalicznej i pornograficznej. Sprzedawana spod lady, zdobywana po znajomości, pożyczana „na chwilę” od przyjaciół, była obiektem powszechnego pożądania Polek i Polaków, którym Wisłocka w sposób przystępny wyjaśniała „wszystko, co chcieliby wiedzieć o seksie, ale bali się zapytać”. Nie zabrakło w nim rzecz jasna rozdziału o środkach antykoncepcyjnych, szczególnie ważnego dla Wisłockiej jako ginekolożki na co dzień borykającej się z konsekwencjami braku świadomości kobiet.
„Sztuka kochania” zestarzała się i dziś jest niczym więcej jak źródłem historycznym, którego lektura uświadamia, jak bardzo zmieniły się seksualne obyczaje Polek i Polaków. | Dobrochna Kałwa
Dzisiejszych czytelników „Sztuki kochania”, którzy będą szukać w niej przyczyn zgorszenia ówczesnych moralistów, książka z pewnością rozczaruje. Nawet słynne czarnobiałe ilustracje pozycji seksualnych, o które Wisłocka toczyła boje, trudno dziś uznać za pornografię, zważywszy na towarzyszący im monotonny komentarz i uzupełniające je anatomiczne rysunki ilustrujące wzajemne ułożenie narządów w trakcie stosunku. Jeszcze bardziej rozczarują się czytelniczki i czytelnicy, którzy pod wpływem filmu i deklaracji reżyserki, będą w książce szukali feminizmu Wisłockiej, a znajdą archaiczne dziś poglądy na temat natury kobiecej, gwałtu, homoseksualizmu. Szkoda tylko, że wydawca nie zdecydował się na umieszczenie komentarzy wyjaśniających historyczny kontekst rewolucyjnych, jak na owe czasy, poglądów na małżeństwo, antykoncepcję, seksualność oraz tłumaczących znaczenie książki Wisłockiej w zakresie edukacji seksualnej, higieny osobistej i odnajdywania języka, którym można byłoby opowiadać o seksie.
„Sztuka kochania” zestarzała się w międzyczasie i dziś jest niczym więcej jak źródłem historycznym, którego lektura uświadamia, jak bardzo w ciągu półwiecza zmieniły się seksualne obyczaje Polek i Polaków. Ponadczasowość tej książki to mit. Pytanie, czy jedyny.
Życie medyczne i uczuciowe
W filmie poznajemy Michalinę w czasach, gdy jeszcze nie była słynną autorką. Fabuła filmu zbudowana jest z trzech wątków biograficznych opowiadanych równolegle, przeplatających się w coraz to nowych konfiguracjach, ukazujących zawikłane życie głównej bohaterki. Pierwsza z historii koncentruje się na perypetiach małżeńskich Wisłockich, problemach z seksualnością, nienormatywnych relacjach rodzinnych. Choć nie brak w tym wątku fabularnym zabawnych scen i dialogów, jest on obyczajową opowieścią o transformacji ambitnej młodej kobiety, wolnej od uprzedzeń obyczajowych, szukającej racjonalnych rozwiązań kłopotów małżeńskich. Te ostatnie wynikają z niedopasowania seksualnego Wisłockich. W przeciwieństwie do swojego męża Stanisława (Piotr Adamczyk) Michalina traktuje pożycie jako przykry obowiązek, sprawiający ból, pozbawiony przyjemności. Rozwiązaniem problemu staje się „trójkątne” małżeństwo. Do Wisłockich wprowadza się Wanda (Justyna Wasilewska), którą z Michaliną łączy wieloletnia przyjaźń, a ze Stanisławem – podobny temperament seksualny. Ten racjonalny z perspektywy Wisłockiej model rodziny pozwala jej na pracę zawodową i wolność od nieistotnych obowiązków domowych, ale daleki jest od harmonijnej równowagi.
„Upadek domu Wisłockich” stanowi kontrapunkt do kluczowej dla filmu historii – romansu z Jurkiem (Eryk Lubos), który odkrywa przed Michaliną świat rozkoszy seksualnych. Ta niezwykła przygoda miała miejsce naprawdę i została przez Wisłocką opisana w „Sztuce kochania”. Anonimowa pacjentka: „po dwudziestu latach względnie udanego małżeństwa, w którym współżycie nie sprawiało jej nigdy satysfakcji seksualnej przy stosunku, a z wielkim trudem przy podrażnieniu łechtaczki, rozeszła się z mężem z przyczyn niezwiązanych bezpośrednio z ich współżyciem fizycznym. W jakiś czas potem poznała na urlopie mężczyznę znacznie od niej starszego i na pozór niezbyt interesującego. Pomimo braku wyraźnego zainteresowania nim, jakiś przypadkowy zupełnie pocałunek wyzwolił nagle gwałtowne pożądanie, które pozwoliło poznać przeżycia, o jakich jej się dotąd nie śniło. (…) Znajomość ich trwała zaledwie miesiąc, ale przeżycia, jakich doznała w tym czasie, pozwoliły jej uwierzyć w to, że ziemia może się poruszyć w chwili szczytowych uniesień kochanków, jak to opisywał Ernest Hemingway w »Komu bije dzwon«. Zakończyła swą opowieść uwagą, że gdyby nie to spotkanie, sądziłaby zawsze, że takie przeżycia pojawiają się jedynie w wyobraźni powieściopisarzy i nie mają nic wspólnego z rzeczywistością”.
Ten krótki epizod sianie się osią fabularną filmu – opowieści o Michalinie, która pod wpływem doświadczonych uniesień zmienia się z sympatycznej co prawda, ale racjonalnej i oziębłej seksualnie żony w kobietę wyzwoloną, z życiową misją uświadomienia społeczeństwu, że seks może być i powinien być źródłem przyjemności, także dla kobiet. Charyzmatyczna pani doktor w Poradni Świadomego Macierzyństwa, na łamach gazet i na wiejskich pogadankach edukuje i doradza kobietom, jak czerpać radość z pożycia małżeńskiego, jak zarządzać rozkoszą (swoją i partnera), jak się zabezpieczać – i jak żyć (jak na przykład w smakowitej scenie interwencji, otwierającej film). I postanawia napisać „Sztukę kochania”, o którą nieoczekiwanie dla samej siebie musi toczyć boje, a ich historia składa się na trzeci wątek filmu.
„Babka” ginekolożka
Każdy z epizodów opowiedziany został w innej konwencji filmowej, co podkreśla skomplikowaną i niejednoznaczną osobowość Wisłockiej: historia małżeństwa jest dramatem obyczajowym. Romans Michaliny i Jurka to klasyczny melodramat, podlany baśniowym kiczem ośrodka wczasowego w Lubniewie. Batalia o książkę pokazana jest natomiast w konwencji komedii opartej na sprawdzonym i wielokrotnie wykorzystanym koncepcie wojny płci. Ta polifonia strategii fabularnych nie tylko porządkuje opowieść, ale też pozwala ukryć to, co niewygodne lub sprzeczne z pozytywnym przesłaniem filmu. Ofiarą konwencjonalnych strategii pada przede wszystkim postać głównej bohaterki, która tak w życiu, jak i w filmie nie mieści się w siatce ról społecznych i wzorców kulturowych.
Zamiast lekarki profesjonalistki widzimy „wiejską czarownicę”, ubraną w zasłonki, obrusy i zawadiackie chustki, „mądrą babkę”. | Dobrochna Kałwa
Michalina Wisłocka była dyplomowaną lekarką, specjalistką w dziedzinie ginekologii i seksuologii. Zanim wydała „Sztukę kochania”, miała już na swoim koncie dwie książki poświęcone antykoncepcji, bo w centrum jej zainteresowania i troski była kontrola urodzeń, bezpieczne dla zdrowia kobiety zapobieganie ciąży. W filmie widzimy ją w roli lekarki zaledwie w paru scenach, a i wtedy zajmuje się ona edukowaniem seksualnym wszędzie i wszystkich, czy tego chcą, czy nie chcą. Zamiast profesjonalistki widzimy „wiejską czarownicę”, ubraną w zasłonki, obrusy i zawadiackie chustki, „mądrą babkę”, która udziela rad prostych a genialnych w swojej prostocie (na bezpłodność: weź urlop i jedź na wczasy, znajdź kochanka i zaciąż), „znachorkę”, której wyjątkowa i ceniona przez pacjentki wiedza seksuologiczna zdobyta została nie na uniwersytecie, ale dzięki erotycznym przygodom i eksperymentom, którym początek dał ognisty romans z Jurkiem. To bardzo patriarchalny wizerunek kobiety, która była nie tylko praktykującą lekarką, autorką poczytnych książek o życiu seksualnym i zapobieganiu ciąży, ale także doktorem nauk medycznych.
Historia walki o wydanie „Sztuki kochania”, miała być okazją do opowiedzenia o dyskryminacji, opresji patriarchalnej i sile kobiet płynącej z ich wzajemnej solidarności. Wybór konwencji komediowej wojny płci spłycił jednak i zbanalizował feministyczny wydźwięk filmu. Filmowy patriarchat to heteroseksualni mężczyźni sprawujący władzę – rządowi i partyjni decydenci, zawistni seksuolodzy, redaktorzy wydawnictw, wreszcie cenzor. Ten patriarchat ma łysinkę, brzuszek, problemy z erekcją, łatwo ulega orężowi seksualnej władzy kobiet nad męskim pożądaniem. Tego właśnie uczy filmowa Wisłocka, która podobnie jak inne kobiety jest w stanie kontrolować, w przeciwieństwie do mężczyzn, własne zachowania i elastyczne, jak wskazuje na to epizod sadomaochistyczny, upodobania seksualne. Rewolucja seksualna, która dokonuje się na ekranie, dotyczy praktyk i języka, ale nie narusza porządku płci, w którym mężczyźni rządzą światem, a nimi kobiety. Ten konserwatywny rys filmu, który stoi w sprzeczności z deklaracjami Sadowskiej, pozostaje w zgodzie w poglądami prawdziwej Wisłockiej, wyrażonymi w „Sztuce kochania”.
* * *
Rewolucja seksualna, jak widać, też się starzeje, w przeciwieństwie do filmu, który czyni z jej orędowniczki bohaterkę, potrzebną w czasach protestów i nowej polskiej wojny o prawo kobiet do własnego ciała, seksualności, reprodukcji. Jego twórcy przez przypadek, a może wyczuwając podskórnie narastające powoli napięcie, zrobili film, który powstał, zanim na ulice wyszły kobiety w czarnym proteście, ale powstał w najlepszym z możliwych momentów. Wywołał dyskusję o potrzebie buntu, rewolucji, wydobył z niepamięci Michalinę Wisłocką, która w tej zaktualizowanej, mitycznej wersji wykreowanej przez Sadowską ma szansę stać się bohaterką współczesnego buntu kobiet. I nawet jeśli hipsterrewolucjonistka z twarzą Boczarskiej niewiele ma wspólnego z realną Wisłocką, to nic nie szkodzi. Może jednak na marcowych manifach pojawią się transparenty z twarzą Michaliny Wisłockiej. Tej prawdziwej.
Film:
„Sztuka kochania. Historia Michaliny Wisłockiej”, reż. Maria Sadowska, Polska 2017.
*Ikona wpisu: fot. materiały prasowe Next Film.