Większość z nas, wiedząc, że seksizm, podobnie jak rasizm czy homofobia, jest czymś fundamentalnie złym, spycha go w najdalsze zakamarki świadomości. Jednak nawet tym najbardziej szlachetnym zdarza się okazjonalnie utracić nad nim kontrolę. Wszystko dlatego, że wszechobecność seksizmu przyzwyczaja nas do pewnych zachowań. Reagujemy tylko na jego najbardziej radykalną postać, jak choćby wtedy, gdy kandydat na prezydenta USA przechwala się molestowaniem kobiet. Tracimy jednak umiejętność rozpoznawania seksizmu w jego subtelnej, nadal bardzo niebezpiecznej, postaci. Przykładem takiego subtelnego seksizmu, za który odpowiedzialny jest mój własny liberalny obóz, jest postawa wobec Melanii Trump.
Nie interesuje mnie, dlaczego Melania Trump poślubiła Donalda Trumpa. Nie oczekuję od niej heroizmu i ostentacyjnego odejścia od męża w imię pewnych racji. Nie mam też pewności, czy kiedykolwiek dowiemy się, jakie ma poglądy w istotnych społecznie kwestiach – wszystko zależy od tego, w jakim stopniu pierwsza dama postanowi włączyć się w życie polityczne. Nie rozumiem jednak argumentacji o dotychczasowej ciężkiej pracy pierwszych dam i wysokiej poprzeczce, do której Melania Trump z pewnością nie doskoczy. A dlaczego miałaby próbować? Pierwsze damy nadal pracują za darmo, a każda próba zmiany tej iście seksistowskiej sytuacji, swoją drogą przyjmowanej w zasadzie bezkrytycznie również przez środowiska lewicowe, kończy się na płytkich dyskusjach prowadzących donikąd.
Brak jakiegokolwiek zaangażowania politycznego ze strony Melanii Trump i zupełne wycofanie się do sfery prywatnej, świadomie bądź nie, mogłoby się okazać manifestacją mającą wymiar feministyczny – nie ma bowiem współcześnie logicznego wytłumaczenia dla poświęcenia życia i kariery żony prezydenta na rzecz pracy za darmo! Pierwsza dama powinna mieć wybór – albo się zaangażuje i dostanie za to odpowiednią wypłatę, albo zamieszka w Białym Domu z rodziną, zachowując prawo do nieangażowania się w kwestie polityczne. Coś mi mówi, że Melania Trump, mając wybór, zdecydowałaby się na opcję drugą. I miałaby do tego pełne prawo! Oczywiście, w prawdziwie egalitarnym społeczeństwie prezydentem byłaby w tej chwili lepiej do tej roli przygotowana Hillary Clinton, a Melania Trump ze spokojem kontynuowałaby swoje życie.
To, z czym mam największy problem, to fakt, że Melania Trump padła ofiarą zaszczucia również ze strony rzekomych feministek i feministów, co zawsze boli mnie najbardziej. Te same osoby, które głośno popierają walkę o prawa i szacunek dla wszystkich kobiet, jednocześnie prześmiewczo debatują nad jakością nagich zdjęć Melanii Trump z czasów kariery modelki, sugerując, że nie była ona najwyższych lotów. Jest to przejaw rażącej hipokryzji, która podnosi moje zazwyczaj wyjątkowo niskie ciśnienie. Kobiety te wchodzą bowiem w seksistowskie męskie buty i analizują nową pierwszą damę niczym przedmiot. Nie wiem, czy Melania Trump jest dumna ze swojej kariery. Mam nadzieję. A jeśli nie, to tak zwyczajnie po ludzku potrafię wyobrazić sobie strach i stres, który musi czuć za każdym razem, gdy ktoś szyderczo analizuje jej „merytoryczne” przygotowanie do roli pierwszej damy zdobyte w trakcie nagich sesji.
Nie ukrywam, że prześmiewcze memy, które zalały Twittera po tym, jak Melania Trump przyniosła prezent dla Michelle i Baracka Obamów w dniu inauguracji jej męża na stanowisko prezydenta, wzbudziły we mnie niesmak. Ponownie postanowiono zabawić się rzekomym „brakiem ogłady” nowej pierwszej damy. Obejrzałam ten klip i przyznam, że reakcja widzów była przykładem małostkowości i poczucia wyższości. Melania Trump wyglądała po prostu na zdenerwowaną. Jej gest był szczery, nawet jeśli pojawił się w mało odpowiednim momencie. Co więcej, sama Michelle Obama, której wizerunkiem posłużono się później w memach, ma za dużo klasy, żeby tak protekcjonalnie potraktować kogoś, kto dopiero uczy się nowej roli. Widzowie zobaczyli w reakcji Michelle Obamy to, co chcieli zobaczyć. Cała ta sytuacja pokazała, że kompleks wyższości, podwójne standardy i seksizm są obecne po obu stronach trwającego konfliktu.
Choć po cichu liczę na szybkie wszczęcie procedury impeachmentu Donalda Trumpa, zanim szkody, których narobi, będą już nieodwracalne, to jednak Melanii Trump życzę jak najlepiej. Tak po ludzku, jak kobieta kobiecie, ponieważ wyobrażam sobie, pod jaką presją się znalazła. Mam nadzieję, że znajdzie w sobie siłę, by świadomie i samodzielnie zdecydować o tym, jak wypełni swoją rolę. Czy pozostanie żoną i matką, czy zaangażuje się społecznie? Osobiście mam nadzieję na to drugie – po to, żeby pokazać wszystkim mizoginom tego świata, po obu stronach barykady, jak bardzo się mylą w kwestii kobiet. Wszystkich kobiet.
A jeśli w swojej już publicznej roli Melania Trump powie coś, z czym się nie zgadzam, głośno ją za to skrytykuję, podobnie jak głośno broniłam jej przed moimi przyjaciółmi. W feminizmie nie chodzi bowiem o to, aby z każdą kobietą się zgadzać. Żadnej nie można jednak ubliżać. Mój obóz najwyraźniej o tym zapomniał.
*/ Ikona wpisu: White House photographer, Wikimedia Commons.