Ktoś, kto nie zaznajomił się jeszcze z twórczością Jamesa Schuylera (1923–1991), może być zaskoczony informacją, że autorem „Alfreda i Ginewry” jest laureat nagrody Pulitzera w dziedzinie poezji w 1980 r. i jeden z najwybitniejszych amerykańskich poetów XX w. Jest to bowiem bardzo niepozorna książeczka. Skromna w rozmiarach (zaledwie 132 strony, wliczając w to posłowie), nie porusza ważkiej problematyki moralnej, społecznej ani politycznej. Składa się niemal wyłącznie z dziecięcych dialogów – wypełnionych potocznymi zwrotami, kliszami językowymi, słowami bez treści – które mocno odbiegają od powszechnie rozumianej poetyckości. Wydaną w 1958 r. powieść magazyn „The New York Review of Books”, zmylony dołączonymi do amerykańskiego wydania ilustracjami, uznał nawet za literaturę dziecięcą.
Całkowicie błędnie. Na powieści poznał się za to Kenneth Koch, inny wybitny poeta amerykański, który zauważył, że „«Alfred i Ginewra» rzeczywiście opowiada o kilku miesiącach z życia dwójki dzieci, brata i siostry. Ale na tej samej zasadzie «Duma i uprzedzenie» jest książką o tańcach, przejażdżkach powozem i przygotowaniach do ślubu na wsi, a «Moby Dick» książką o wielorybie”. „Alfred i Ginewra” to powieść mówiąca o języku i jego zdolności do ujawniania ukrytej prawdy o rzeczywistości. W tym sensie jest to utwór na wskroś liryczny, blisko związany z pisarstwem Schuylera i wyrastający z twórczości środowiska literackiego, którego był on reprezentantem – nowojorskiej szkoły poezji.
1.
Termin „szkoła nowojorska” nie odnosi się wyłącznie do amerykańskiej grupy poetyckiej, lecz do szerszej formacji artystycznej, która powstała w Nowym Jorku w latach 50. poprzedniego stulecia. Głównym impulsem do jej rozwoju nie była wcale poezja, tylko malarstwo. Z poetami blisko związani byli m.in. Jackson Pollock oraz Willem de Kooning, którzy rozwijali od lat 40. ekspresjonizm abstrakcyjny. Z kolei wybitny poeta Frank O’Hara, który stanowił, podobnie zresztą jak Schuyler, centralną postać grupy, pracował w nowojorskim Museum of Modern Art. Nazwa formacji wzięła się z bezpośredniego nawiązania do malarskiej szkoły paryskiej, odgrywającej znaczącą rolę w sztuce europejskiej pierwszych dekad XX w. Nowo powstała etykieta miała zatem ukryte znaczenie – sugerowała, że centrum światowej sztuki zmienia właśnie siedzibę, z Europy przenosi się za ocean.
Malarstwo Pollocka i de Kooninga stało się niezwykle wpływowe i popularne, a odniesienia do niego można znaleźć niemal we wszystkich nurtach malarskich XX w. Z twórczością nowojorskich poetów – wśród których, poza Schuylerem i O’Harą, należy wymienić zwłaszcza Johna Ashbery’ego i Kennetha Kocha – rzecz miała się nieco inaczej. Pomimo wielkiej artystycznej wagi owa poezja długo pozostawała na marginesie głównych nurtów literackich. Lata 50. były czasem sporu o przyszłe kierunki rozwoju anglojęzycznej liryki. Starą gwardię reprezentowali przedstawiciele akademizmu, przede wszystkim T.S. Eliot. O nowy kształt poezji walczyli natomiast beatnicy z Allenem Ginsbergiem na czele oraz szkoła nowojorska. Beatnikom zdobywanie rozgłosu przychodziło jednak o wiele łatwiej. Wynikało to głównie z tego, że nowojorczycy konsekwentnie unikali konstruowania wyraźnego programu literackiego, przez co znacznie zmniejszyli zasięg oddziaływania własnych utworów. Wiersze pozbawione ideologicznej wykładni musiały bronić się same, co nie zwiększało ich popularności.
To właśnie niechęć do budowania zbędnej ideowej otoczki wokół własnej twórczości oraz głoszenia mocnych haseł politycznych była tym, co łączyło przedstawicieli szkoły nowojorskiej. Skoncentrowani wokół O’Hary poeci tworzyli teksty, które nie odwoływały się do jednego określonego systemu wartości. Inspirowali się głównie twórczością takich poetów jak William Carlos Williams, a tworzone przez nich wiersze starały się oddawać nastrój chwilowości i wielkomiejskiej codzienności oraz podkreślać prymat teraźniejszości nad przeszłością i przyszłością. Utwory te przybierały nieskrępowaną formę, w której szczególny nacisk położony był na zdolność języka do odmalowywania szarej rzeczywistości i unaoczniania jej ukrytych aspektów.
2.
Najbardziej charakterystyczne cechy twórczości szkoły nowojorskiej można dostrzec także w „Alfredzie i Ginewrze”, chociaż sam Schuyler był autorem, który pozostawał raczej na obrzeżach grupy. Jego wyobcowanie miało kilka przyczyn. Już na poziomie biografii można dostrzec pewne istotne elementy, które odróżniały go od choćby Ashbery’ego, O’Hary czy Kocha. W przeciwieństwie do innych członków szkoły nowojorskiej Schuyler nie studiował na elitarnym uniwersytecie – tak naprawdę nie ukończył nawet college’u, bo bardziej niż nauka zajmowała go gra w brydża. Wstąpił później do marynarki wojennej, z której z hukiem go wyrzucono – z powodu ujawnionego homoseksualizmu poety. Pozwoliło mu to jednak na wyjazd do Europy w 1947 r., gdzie przebywał dwa lata (głównie we Włoszech) i gdzie miał okazję pracować jako sekretarz W.H. Audena. Dopiero po powrocie do Stanów Zjednoczonych Schuyler poznał przedstawicieli szkoły nowojorskiej. Pomimo kontaktu ze środowiskiem nie opublikował jednak niczego aż do momentu wydania „Alfreda i Ginewry” w 1958 r. Jeszcze dłużej czekał z publikacją wierszy. Jego debiutancki tom poezji, „Freely Espousing”, ukazał się dopiero w 1969 r., gdy pisarz zbliżał się do pięćdziesiątki, czyli bardzo późno w porównaniu do innych reprezentantów grupy.
Pracę nad nowymi utworami utrudniały Schuylerowi problemy psychiczne – poeta cierpiał na chorobę dwubiegunową. Ciągłe hospitalizacje i załamania nerwowe nie pozwalały mu na większą obecność w środowisku, chociaż niemałą rolę odgrywała tu również jego wrodzona skrytość. Pomimo choroby jego twórczość jest jednak przepełniona afirmacją świata i można w niej znaleźć pochwałę drobnych przyjemności. Pisarz odnosił się głównie do dylematów życia codziennego, bez odwoływania się do wielkich idei filozoficznych, w czym przypomina wspomnianego już Williama Carlosa Williamsa. Wrażliwość Schuylera różni się jednak od tej, którą można dostrzec w utworach innych reprezentantów szkoły nowojorskiej – szczególnie O’Hary. Podczas gdy ten ostatni zafascynowany był Nowym Jorkiem i życiem wielkomiejskim, Schuyler doceniał uroki życia na wsi, z dala od miejskiego gwaru, a przedmiotem jego wierszy była zwłaszcza natura, jak np. w wierszu „Stojąc i patrząc” z wydanego w 1974 r. tomu „A Hymn to Life”:
Stojąc i patrząc
przez mżawkę
jak mgła i dalsza
krawędź stawu zlewają się w
jednolitą szarość, w barwę
o nazwie drenowany błękit.
Stojąc i patrząc
jak liście klonu
opadają, lekko naglone
mżawką, i obracają się
w powietrzu, aby leżeć w rozsypce,
zdrenowane, już raczej bez barwy.
(przeł. Adam Zdrodowski)
W swojej twórczości Schuyler był zawsze powściągliwy. Dotyczy to zarówno jego poezji, jak i prozy, w której zawsze podążał własną ścieżką – wbrew literackim trendom. Świadomie odcinał się od epickiej Wielkiej Powieści Amerykańskiej i nawiązywał do skromniejszych gatunków, w szczególności do angielskiej powieści obyczajowej. Te nawiązania są najbardziej widoczne w dwóch jedynych (nie licząc napisanego wspólnie z Ashberym „Gniazdka dudków”) powieściach Schuylera – w „Alfredzie i Ginewrze” oraz w dowcipnym i przenikliwym „Co na kolację” (1978), który korzystając niemal z samych dialogów, buduje doskonały językowy portret amerykańskiej klasy średniej.
3.
Pierwsza napisana przez Schuylera powieść jest historią dwójki rodzeństwa – ośmioletniego Alfreda i jedenastoletniej Ginewry. Na fabułę opowieści składają się przeważnie sceny z codziennego życia głównych bohaterów, w których Schuyler opisuje m.in. ich rozmowy i kłótnie, wizytę Alfreda w szpitalu, pobyt u babci, nawiązywanie nowych znajomości, zabawy z przyjaciółmi. W powieści nie ma narastającego napięcia i nagłych zwrotów akcji. Nie wywołuje też ona silnych emocjonalnych przeżyć czy wielkich dylematów moralnych. Nie niesie uniwersalnego przesłania ani nie posiada drugiego dna. Opowiada o względnie typowym życiu dwójki dzieci. O niczym więcej.
Historia zbudowana jest prawie wyłącznie z dialogów i pisanego przez Ginewrę pamiętnika. Schuyler znakomicie, z wyczuciem i humorem, odtwarza dziecięcy sposób mówienia. Udaje mu się dzięki temu zbudować autentyczne postacie, opisane wyłącznie za pomocą charakterystycznego języka, którym się posługują. Każdy z bohaterów mówi swoim własnym żargonem – Alfred chłopięcym, Ginewra dziewczęcym – i samodzielnie próbuje naśladować język dorosłych, w zabawny sposób go zniekształcając. Tak jak dzieje się to w rozmowie Ginewry z koleżanką:
„– […] A odkryłaś już swoje predyspozycje? Ja mam predyspozycje do tańca i do zarządzania. Moją pierwszą ambicją jest taniec interpretacyjny – cygański i klasyczny w lżejszym wydaniu. Drugą – zarządzanie hotelem.
– Taniec to jedna z moich pasji. Kiedyś myślałam, że to będzie zadzieranie nosa, jak powiem, że chcę tańczyć na scenie, ale Miss Healey, dyrektorka szkoły tańca w moim mieście, powiedziała, że mam ciało urodzonej tancerki. Ciągle mnie prosi, żebym coś demonstrowała i to jest okropnie krępujące. Dziewczyny mi zazdroszczą i myślą, że się popisuję.
– Nie cierpię zazdrośnic. Są takie małostkowe […]”.
Lub w rozmowie Alfreda z kolegą:
„– Chcesz się pobawić?
– Pewnie.
– Tu?
– A co, macie u siebie małpi gaj?
– Nie.
– To dlaczego mielibyśmy się bawić u was? Tu są lepsze sprzęty.
– Mam przyjść?
– Możesz, jeśli chcesz. Tylko bez siostry – żadnych dziewczyn.
– W porządku. To cześć.
– Cześć.
– Cześć.
– Ty pierwszy odłóż słuchawkę.
– Nie.
– Posłuchaj. Na trzy cztery powiemy cześć i obaj się rozłączymy.
– Dobra.
– Trzy cztery cześć.
– Hej.
– Hej.
– Nie rozłączyłeś się.
– Czekałem na ciebie”.
W polskim przekładzie sposób mówienia bohaterów świetnie uchwycił tłumacz Marcin Szuster, który umiejętnie zamienia angielskie klisze językowe na ich polskie odpowiedniki. Potrafi przy tym oddać brak wprawy w korzystaniu z nich przez dzieci, które łączą je często w niezgrabne zbitki: „Wszyscy przetrząsają każdy kąt szukając Alfreda a nasza biedna babcia która zasłużyła na lepszy los na wpół żywa w kuchni w kompletnej ruinie”.
Powieść Schuylera nie jest jednak wyłącznie drwiną z dziecięcego sposobu mówienia. Przerysowując język dorosłych, bohaterowie „Alfreda i Ginewry” podkreślają jego konwencjonalność i sztuczność oraz wydobywają na wierzch jego normatywny charakter. Zarówno język, którym posługuje się Ginewra, jak i sposób mówienia Alfreda wskazują na stopniowe przyswajanie przez nich reguł społecznych, podświadome dążenie do spełnienia społecznych oczekiwań i wchodzenie w role przypisane każdemu w świecie dorosłych. Ginewra zapożycza więc z potocznego języka te elementy, które eksponują jej opiekuńczość, kobiecą wytworność, dojrzałość i refleksyjność. Alfred natomiast mówi w taki sposób, który ma świadczyć o jego odwadze, samodzielności oraz nieposłuszeństwie.
„Alfred i Ginewra” ma także bardziej mroczny wymiar. W przedmowie Johna Ashbery’ego do drugiego wydania powieści, umieszczonej w polskim wydaniu jako posłowie, autor zwraca uwagę na to, w jaki sposób Schuyler wprowadza do tej dziecięcej krainy niewinności bezlitosny świat dorosłych. W jednym z dialogów pomiędzy bohaterami Ginewra zwraca się do Alfreda słowami: „Przykro mi, że tata cię uderzył”. Z kolei w innej scenie Alfred natrafia podczas spaceru w parku na czarnoskórego nieboszczyka, a jeszcze gdzie indziej Ginewra zostaje nazwana przez koleżanki „córą rozwodników”. Schuyler podkreśla tu bezbronność bohaterów wobec okrutnej dorosłości, w którą wkrótce wkroczą. Dzięki temu powieść nabiera dodatkowego, nostalgicznego wydźwięku. Staje się wyrazem tęsknoty za tym, co zawsze musi minąć, spokojną refleksją nad ulotnością dzieciństwa.
Książka:
James Schuyler, „Alfred i Ginewra”, przeł. Marcin Szuster, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2016.