Dzięki wzmożonej aktywności ministra obrony narodowej polskie siły zbrojne przechodzą chyba najpoważniejszą wymianę kadrową od 1989 r. Nawet jeśli założylibyśmy, że obecne dowództwo zastępowane jest zdolniejszą kadrą (choć nic na to na razie nie wskazuje), to i tak sam proces zdobywania doświadczenia zawodowego, pozwalającego odpowiednio reagować w czasie wojny, jest długi. Oznacza to, że w okresie przejściowym, w jakim znajduje się obecnie nasza armia, jest ona osłabiona, a jej zdolności decyzyjne i możliwości współpracy w ramach struktur NATO – zmniejszone. Gdy dołożymy to tego informacje przekazywane przez odchodzących dowódców i doniesienia medialne o brakach sprzętu w lotnictwie czy marynarce oraz przekładanych przetargach, to wyłaniający się całościowy obraz potencjału bojowego naszej armii nie jest krzepiący. Co więcej, jeśli dodamy do tego tarcia na linii NATO–Polska, wynikające choćby z ograniczonego zaufania do nas, związanego z działaniami i wypowiedziami ministra Macierewicza, oraz na linii UE–Polska, związane z ogólną antyunijną polityką polskiego rządu, to również w szerszej perspektywie niż wojskowa nasze starania o wzmocnienie wschodniej flanki Sojuszu mogą okazać się niemożliwe do zrealizowania.
Szczęśliwie dla nas, choć bez zasług z naszej strony, nowa strategia Sojuszu budowana jest w oparciu o zasadę powstrzymywania coraz bardziej agresywnych zapędów Rosji. Gdyby nie to, na naszym terytorium nie byłoby prawdopodobnie ani jednostki rotacyjnej, ani grupy batalionowej NATO, mającej monitorować przesmyk suwalski. Te dwie formacje, a także utworzona wcześniej, po szczycie w Newport, szpica NATO w Szczecinie, związane są z próbą zwiększenia widoczności Sojuszu w rejonie Europy Środkowo-Wschodniej. Celem wydaje się zrównoważenie coraz bardziej zaczepnych po wywołaniu konfliktu zbrojnego na Ukrainie działań wojsk rosyjskich. Korzystne dla nas ruchy NATO wynikają również z nowej strategii działania, mającej na celu stworzenie lepiej dostosowanych do współczesnego pola walki i wojny hybrydowej mobilnych sił szybkiego reagowania. Dzięki temu Sojusz legitymizuje zasadność swojego istnienia, z którym ma kłopot od czasu zakończenia zimniej wojny. W praktyce wszystkie te działania są jedynie pierwszą przymiarką do tej nowej roli, a siły rozmieszczone na wschodniej flance nie zatrzymałaby ataku Rosji.
W tej sytuacji Polska powinna zrobić wszystko, by zacieśnić współpracę z Sojuszem oraz zmodernizować swoją armię tak, by była ona wystarczająco sprawna, silna i gotowa do powstrzymania Rosji przed zbyt pochopnymi i potencjalnie kosztownymi ruchami. Takich działań po stronie Polski na razie nie widać. To raczej Sojusz próbuje wdrażać podobną strategię. Za rozlokowaniem brygad rotacyjnych czy grup batalionowych na naszych ziemiach kryje się bowiem głownie idea „żywej tarczy”, mająca przekonać Rosjan, że nie opłaca się im fizycznie wkraczać na terytoria członkowskie NATO. Mogą wtedy zginąć żołnierze amerykańscy, brytyjscy czy niemieccy. Niezależnie od tego, czy tak faktycznie by się stało, NATO robi wszystko, by Putin widział determinację Sojuszu w obronie państw członkowskich, wysyłając w ten sposób czytelny sygnał dotyczący gotowości realizacji treści artykułu 5. W geopolitycznej sytuacji Polski jest to rzecz niezmiernie ważna, niemniej dokonująca się poza nami, a nie przy naszej pomocy.
Należy też pamiętać, że Polska jest przez NATO traktowana jako dogodne centrum operacyjne, co oznacza, że jesteśmy częścią większej układanki w grze z Rosją. Współpraca w postaci wzmocnienia sił rotacyjnych dokonuje się zarówno u naszych północnych sąsiadów, a więc na Litwie, jak i w obszarze Morza Czarnego, głównie w Rumunii i do pewnego stopnia w Bułgarii. Dowództwo NATO traktuje Polskę jako punkt, z którego będzie można przerzucać siły do innych miejsc na jego wschodniej flance. Stara się to robić tak, by pokazać Rosji swoje zdeterminowanie, a jednocześnie nie dawać jej powodów do eskalacji własnych działań.
Ten taniec na linie zapewne się jednak nie uda, ponieważ każde zwiększenie aktywności wojskowej NATO w tym rejonie jest odbierane przez Putina jako bezpośrednie zagrożenie i spotyka się z natychmiastową kontrakcją. W tym wypadku jedną z bardziej widocznych odpowiedzi było ponowne rozmieszczenie iskanderów w obwodzie kaliningradzkim, z dużym prawdopodobieństwem wycelowanych w Redzikowo oraz inne punkty amerykańskich elementów tarczy antyrakietowej oraz sił NATO. W ostatnim półroczu Rosjanie przesunęli także pod swoją zachodnią granicę kilka brygad zmotoryzowanych. Co więcej, do września tego roku ich wojskowa obecność w tym rejonie zostanie jeszcze dodatkowo zwiększona w ramach prowadzonych wspólnie z Białorusią przygotowań do wielkich manewrów „Zapad 2017”. Skuteczność strategii Sojuszu będzie działała zatem dopiero wtedy, gdy uda się stworzyć wspólny z krajami Europy Środkowo-Wschodniej polityczno-militarny plan działania oraz poprawić sprawność armii krajów granicznych, w tym Polski. Wszystko wskazuje jednak na to, że przed nami długa droga, by ten cel osiągnąć.
Z tego punktu widzenia kluczowe dla Polski wydaje się zacieśnienie współpracy z NATO oraz partnerami w regionie: Rumunią, Bułgarią i Litwą – z jednej strony, a także polepszenie stosunków z UE, w tym z Niemcami – z drugiej. Jest tak dlatego, że w Europie to Niemcy dysponują w ramach NATO największą i najbliżej nas położoną armią. Tutaj jednak nasz rząd zachowuje się niekonsekwentnie. W ramach NATO domaga się zwiększenia sojuszniczego zaangażowania, a w Unii stroni od współpracy, nie widząc, że te dwa elementy są ze sobą silnie powiązane. Jest to istotne zwłaszcza teraz, gdy najważniejszy decydent w NATO, czyli prezydent Trump, mimo iż podtrzymał zaangażowanie USA w strukturach Sojuszu, to jednocześnie powtórzył apel o zwiększenie finansowania na obronność wszystkich krajów do 2 proc. PKB. Innymi słowy, Biały Dom wymaga, by Europejczycy przyjęli na siebie większą odpowiedzialność za własne bezpieczeństwo oraz – zapewne – by ruszyli na zakupy sprzętu wojskowego od firm amerykańskiego przemysłu zbrojeniowego. Znając dotychczasowe kapryśne decyzje Trumpa, wydaje się, że europejscy partnerzy powinni na wszelki wypadek zacząć zwiększać wydatki na zbrojenia, jeśli chcą, by NATO wciąż dysponowało amerykańskim wsparciem.
Nie jest to jednak takie proste i – nawet po uzyskaniu zgody politycznej – nie będzie szybkie. Wydatki na zbrojenia trzeba zwiększać stopniowo i sensownie, co wymaga długotrwałego planowania, wygospodarowania środków budżetowych, stworzenia planów modernizacyjnych armii itd. Nie wszystkim rządom to się podoba. Nawet Niemcy dość mocno oponowali w tej sprawie. A wydatki to nie wszystko. Podstawą dalszych działań i rozwoju strategii Sojuszu jest zrozumienie intencji i dalekosiężnych planów Rosji. Z kolei ze strony Polski, która chwali się, że pułap 2 proc. PKB spełnia, głównym zadaniem powinno być przekonanie sojuszników, że jesteśmy stabilnym parterem i że to w ich interesie jest udzielenie nam pomocy. To my bowiem w sytuacji zagrożenia będziemy brali na siebie ciężar pierwszego uderzenia. Jeśli uda się zharmonizować wspólne działania tak, by przekonać Putina, że są kwestie niepodlegające negocjacjom, np. kolejna próba zmian granic w Europie lub napaść na jedno z państw członkowskich, to istnieje duże prawdopodobieństwo neutralizacji jego geopolitycznych planów i zmniejszenia oddziaływania Kremla na kraje naszego regionu. Bez powyższych elementów będzie to raczej niemożliwe.
W tym miejscu pojawia się jednak szereg trudności. Włodarz Kremla jest wytrawnym graczem, czego dowiódł już podczas prezydentury Obamy. Zapewne będzie się starał tak rozgrywać prezydenta Trumpa, by ten zaostrzył kurs wobec NATO i wycofał się w jakieś formie z Sojuszu. Pewną nadzieję, że mu się to nie uda, dają pogarszające się ostatnio relacje z Białym Domem, na które wpływ ma nieustanny wyciek informacji o spotkaniach ludzi Trumpa z przedstawicielami ambasady rosyjskiej. W takich warunkach Trump, choćby po to, by pokazać swoją niezależność i antyrosyjskość, może nie być dla NATO zbyt surowy.
Na tym chwiejnym sukcesie cieniem kładą się jednak inne działania, zdecydowanie dające przewagę Putinowi w realizacji jego geopolitycznych planów. Wielka Brytania występuje z UE, a sama Unia na ostatnim szczycie zapowiedziała stworzenie Europy dwóch prędkości. Polski wpływ na decyzje UE będzie więc marginalizowany, co powoduje, że nasze ewentualne prośby o dalsze wzmacnianie zaangażowania sił natowskich (w nowym układzie – głównie z krajów zachodniej Europy) zostaną raczej odrzucone. Z pewnością będzie skutkowało osłabieniem spójności europejskiej zdolności obronnej i wywoła zamieszanie w strukturach natowskich. Putin skwapliwie wykorzysta taką okazję, choć raczej nie po to – jak straszą nas media – by rozpętać wojnę. Osłabienie UE i niepewność w NATO to atuty geopolityczne, które z pewnością ułatwiają mu utrwalać wpływy w rejonie „bliskiej zagranicy”. Mechanizmy wojny hybrydowej na krótkim dystansie oraz internetowego trollingu i cyberataków w każdym miejscu świata są, jak się okazuje, dużo tańsze i skuteczniejsze w osiąganiu pożądanego efektu destabilizacji Zachodu w stosunku do starej i konwencjonalnej idei fizycznej kontroli terytorium. Jak na razie Putin wciąż rozgrywa swoją partię szachów po mistrzowsku.