Kilka dni temu podczas posiedzenia stałej Komisji Izby Reprezentantów ds. Wywiadu jeden z demokratycznych kongresmenów podsumował historię zadziwiających „zbiegów okoliczności”, które wiązały się z kontaktami współpracowników kandydata Trumpa z Rosją: tajne spotkania generała Flynna i senatora Sessionsa z rosyjskim ambasadorem w Waszyngtonie, Siergiejem Kisliakiem, wizyty byłych doradców w kampanii, Cartera Page’a i Paula Manaforta, w Moskwie, nagłe zmiany w republikańskim programie wyborczym i usuwanie punktów niekorzystnych dla Rosji, kontakty ludzi Trumpa z rosyjskim hakerem, który opublikował wykradzione Demokratom dokumenty itd. A opieramy się tylko na tym – zaznaczył kongresmen – co wiemy z powszechnie dostępnych doniesień prasowych.

Do tego dochodzą materiały niejawne, bowiem – jak oświadczył dyrektor FBI, James Comey – trwa śledztwo w sprawie rosyjskiej ingerencji w wynik ubiegłorocznych wyborów, w tym także kontaktów kampanii Trumpa z Rosją. W zeszłym roku Comey osobiście przyłożył się do klęski Hillary Clinton i wygranej Donalda Trumpa, kiedy niecałe dwa tygodnie przed wyborami ogłosił „odkrycie” nowych e-maili, jakoby „istotnych” dla toczącego się śledztwa w sprawie złamania przez byłą sekretarz stanu zasad bezpieczeństwa. Chociaż ostatecznie okazało się, że e-maile te nic nie zmieniają, negatywnie odbiło się to na sondażach Hillary, z wiadomym skutkiem. Teraz, w zależności od wyniku prowadzonego przez FBI śledztwa, Comey może pogrążyć także i urzędującego prezydenta, którego sprawdzona broń – twitterowa dywersja – tym razem akurat wzięła w łeb. Oskarżenie Baracka Obamy o założenie podsłuchów w Trump Tower w czasie kampanii wyborczej nie tylko nie zdołało odwrócić uwagi od Russiagate, lecz także jeszcze bardziej zaszkodziło Trumpowi, kiedy dyrektorzy FBI oraz Narodowej Agencji Wywiadu zgodnie zeznali, że twierdzenia prezydenta „nie są poparte faktami”, czytaj: są wyssane z palca.

A zatem, skoro „to nie jest normalne”, dlaczego Republikanie w Kongresie z takim uporem próbują ignorować narastający kryzys, czyli fakty coraz bardziej oczywiste nie tylko dla opozycji, ale i rosnącej liczby szeregowych zwolenników Partii Republikańskiej? Zgodnie z przewidywaniami republikańscy członkowie komisji skupili się na przecieku informacji do prasy, a nie na ich treści. Znalezienie osób lub osoby odpowiedzialnej za przecieki urosło do najważniejszego problemu, jak gdyby sensem Watergate było ustalenie tożsamości „Głębokiego Gardła”, a nie – bo ja wiem – łamanie prawa przez prezydenta.

Obiegowy pogląd głosił, że Partia Republikańska potrzebuje Trumpa do tego, żeby przeprowadził zmiany, na których jej najbardziej zależy – na czele z likwidacją Obamacare, obniżkami podatków dla najbogatszych i mianowaniem odpowiednio konserwatywnego sędziego do Sądu Najwyższego. Czy jednak nie jest tak, że wszystko to – i jeszcze więcej – mógłby zrobić prezydent Mike Pence? Czy z punktu widzenia kierownictwa partii nie byłoby wygodniej mieć w Białym Domu ultrakonserwatywnego, ale w gruncie rzeczy mainstreamowego Republikanina, byłego kongresmena i gubernatora? Odpowiedź jest oczywista, a zatem – dlaczego nic się w tym kierunku nie dzieje?

Po pierwsze, urzędujący prezydent nadal cieszy się popularnością bazy, więc istnieje uzasadnione ryzyko, że każdy Republikanin, który dziś poparłby usunięcie go z urzędu, musiałby zmierzyć się z protrumpowym konkurentem w kolejnych prawyborach. Badania opinii publicznej pokazują jednak, że notowania Trumpa spadają – pozytywnie ocenia go już zaledwie niecałe 40 proc. Amerykanów, co na tym etapie prezydentury jest najgorszym wynikiem w historii. A będzie jeszcze gorzej.

Trumpowi zaszkodziły nie tylko brednie o podsłuchach, lecz także sprawa Obamacare, którą w kampanii obiecywał zastąpić czymś lepszym. Tymczasem wielki plan Republikanów sprowadza się w gruncie rzeczy do pozbawienia opieki zdrowotnej milionów najbiedniejszych Amerykanów. Nie powinno to zaskakiwać, w końcu Paul Ryan nigdy nie krył się ze swoimi planami, ale do części wyborców dociera wreszcie, co się dzieje – świadczą o tym choćby protesty przed biurami republikańskich ustawodawców. Co więcej, elektorat bardzo się zmienił przez ostatni rok i coraz więcej głosujących na Republikanów uważa, że to państwo ma obowiązek zadbać o ich opiekę zdrowotną. Zgodnie z zasadą, że prezydenci zbierają łomot za działania swojej partii, za decyzje Kongresu w sprawie Obamacare płaci teraz – i będzie płacił – prezydent.

Wydaje mi się, że Republikanie (a przynajmniej kierownictwo tej partii, Paul Ryan i Mitch McConnell) wiedzą, że Donald Trump jest tykającą bombą zegarową, w dodatku wyposażoną w wiele różnych zapalników – nie wiadomo, kiedy nastąpi eksplozja, ale pewne jest, że prędzej czy później do niej dojdzie. Sami nie podniosą ręki na prezydenta jako pierwsi, obawiając się reakcji bazy, ale kiedy pojawi się wygodny i odpowiednio poważny pretekst – na przykład w postaci raportu FBI – i Demokraci złożą wniosek o impeachment, szczerze wątpię, by Republikanie bronili Trumpa jak niepodległości.

Usunięcie z urzędu prezydenta nie będzie – to oczywiste – korzystne wizerunkowo, ale biorąc pod uwagę słabe umocowanie Trumpa w szeregach GOP i pielęgnowany przezeń wizerunek outsidera, łatwiej będzie bronić tezy, że Donald Trump był tylko wypadkiem przy pracy. A kiedy Mike Pence, już dziś dystansujący się od niektórych poczynań swojego szefa, nieuwikłany w rosyjski skandal (a jeśli już, to jako ofiara kłamstw Flynna), wolny od odpowiedzialności za wszystkie już wprowadzone, niepopularne, ale jednoznacznie kojarzone z Trumpem reformy, zostanie następnym prezydentem, świat odetchnie z ulgą – ba, na jakiś czas zapomni nawet, że pod tym łagodnym obliczem kryje się chrześcijański fundamentalista.

Owszem, na razie brzmi to może jak fragment kolejnego sezonu „House of Cards” i być może rzeczywiście posuwam się za daleko. Jednak każdemu, kto powie, że scenariusz, który nakreśliłem, jest „nierealistyczny”, przypomnę: dziś dzieją się rzeczy, które jeszcze rok, pół roku temu zostałyby odrzucone w scenariuszach political fiction jako zbyt grubymi nićmi szyte. To jest nowa normalność. This is the new normal.

*/ Ikona wpisu: fot. Michael Vadon, CC BY-SA 4.0, Wikimedia Commons.