Marek Tatała wygrał proces o prawo do picia alkoholu na nadbrzeżu Wisły w Warszawie. To z całą pewnością dobry sygnał, bo PRL-owski purytanizm dotyczący tej kwestii powinien odejść w niepamięć już dawno temu, podobnie jak zakazy deptania trawników i inne tego rodzaju desocjalizujące przepisy.
Głęboko martwi jednak uzasadnienie wyroku dotyczącego Tatałowego picia piwa na nabrzeżu Wisły w Warszawie. Musimy podkreślać, gdzie Tatała pił piwo i czego dotyczył wyrok, bo orzeczenie w tej sprawie nie musi być uznane np. w przypadku picia piwa nad Wisłą w Krakowie czy nad Nysą w Zgorzelcu. Na takie, a nie inne uzasadnienie wyroku naprowadził sąd sam Tatała, który wpadł na genialną i szkodliwą w swej prostocie linię obrony. Sąd uznał za bezzasadne karanie Tatały za picie piwa nad Wisłą w Warszawie („ppnWwW”), ponieważ – jak zauważył Tatała – zakaz spożywania alkoholu dotyczy nie wszelkich miejsc publicznych, a jedynie tych wskazanych w ustawie: na ulicach, placach i w parkach. Tatała przed sądem postanowił udowodnić, że nadbrzeże Wisły ulicą nie jest i – niestety – to mu się udało.
Dowód Tatale się udał, ponieważ sąd ocenił, że nie jest ulicą przestrzeń, po której poruszają się wyłącznie piesi. Zgroza! Niedowierzanie! Wyrok tego rodzaju to doskonały argument dla zwolenników wjeżdżania samochodami wszędzie, gdzie się da, a także cementowanie ustawy ograniczającej picie alkoholu. Ustawy odbierającej wolność nie tylko do picia alkoholu, ale też wolność do zgromadzeń, zachęcającej do dzielenia przestrzeni publicznej płotami.
Tam ulica, gdzie samochody i tramwaje – orzekł sąd. Musiał wesprzeć się oceną Sądu Najwyższego. Bo – jak ujawniła sprawa Tatały – nie ma jednej definicji ulicy. Z rozporządzenia Ministra Administracji i Cyfryzacji wynika, że ulica to pas gruntu posiadający nazwę i umożliwiający poruszanie się pieszych lub pojazdów (tę definicję zaraz pochwalimy). Sąd Najwyższy doradził jednak sędziemu wydającemu wyrok w sprawie „ppnWwW”, by posłużył się ustawą o drogach publicznych, gdzie wskazuje się, że ulica to droga „na terenie zabudowy lub przeznaczonym do zabudowy zgodnie z przepisami o planowaniu i zagospodarowaniu przestrzennym, w której ciągu może być zlokalizowane torowisko tramwajowe”. Bulwar nad Wisłą w Warszawie tej drugiej definicji nie spełnia, więc na razie można na nim pić piwo (dopóki jakiś poważny policjant nie postanowi zignorować tego orzeczenia i samodzielnie zinterpretować którejś z ustaw).
Ta druga definicja pokazuje, jak przypadkowo tworzy się w Polsce prawo i jak bardzo przesiąknięci jesteśmy przekonaniem o nierozerwalności pojazdów/samochodów z ulicą. Pojazdy na ulicach miast pojawiły się razem z miastami albo niewiele później. A jednak przez wieki ulice służyły pieszym – wszelkie przesmyki, uliczki handlowe, czy tym podobne szlaki, były i wciąż często są przeznaczone niemal wyłącznie dla pieszych.
Ile szkody może przynieść orzeczenie sądu ws. Tatały ppnWwW, zobaczymy, odwracając rozumowanie. Oto wąskie uliczki starych miast Torunia czy Krakowa nie są ulicami, bo nie da się w nich poprowadzić linii tramwajowej (a przynajmniej w świetle obowiązujących reguł bezpieczeństwa ruchu drogowego). Zaś jeśli gdzieś poruszają się wyłącznie piesi lub tylko oni mają prawo się przemieszczać, miejsca tego nie można nazwać ulicą. Jakim więc prawem prezydenci i burmistrzowie miast, zakazując na wybranych ulicach ruchu samochodowego, utrzymują wybrane pasy gruntu miejskiego w prawach gminnej drogi? Definicja ulicy zdaje się wskazywać, że jeśli coś nazywane jest ulicą, to samochód musi mieć tam prawo wjazdu. To dość przygnębiające wnioski, ale próby wyprostowania tego rodzaju sprzeczności i wykluczenia mogą się okazać ciekawe.
Dyskusja nad ustaleniem jednej definicji ulicy oddałaby zresztą świetnie polskiego ducha miejskości i nowoczesności, wciąż kojarzonych z samochodami i przemysłem. Marek Tatała postanowił walczyć o prawo do „ppnWwW”, chwytając się – niebezpodstawnej – spekulacji na prawie, która miała pokazać, że duch prawa rozminął się z jego literą. Tymczasem powinien zabrać się za całkowite wyeliminowanie tego rodzaju zakazu. Cóż to komu przeszkadza, że ktoś pije piwo w parku na ławce? Czymże się różni od picia piwa w ogródku koło domu? Nad kwestią edukacji maluczkich nie będziemy się pochylać, ale dość łatwo wskazać, że np. zakaz spożywania piwa w autobusie komunikacji miejskiej mógłby wprowadzić przewoźnik, a w parkach gminy mogłyby zakazać biesiadowania przy alkoholu w pobliżu piaskownic, jeśli jakimś cudem jeszcze w tych parkach się znajdują. Szkodliwe wydaje się nie samo spożywanie, ale poruszanie się pod wpływem alkoholu. Prowadzić pijanym samochodu nie wolno, nieprzytomnych od alkoholu z ulicy zabiera policja do izby wytrzeźwień – czegóż chcieć więcej.
Stare przepisy mające służyć walce z alkoholizmem są nie dość, że nieskuteczne, to jeszcze sprzyjają wszystkim złym zjawiskom w polskich miastach – przegradzaniu osiedli płotami, które hamuje rozwój sąsiedzkich stosunków. Każdy przyzna przecież, że czasem w letnie popołudnie chętnie wyszedłby przed blok, by pod drzewem wypić piwo. Ale nie wolno. Taką chęć mógłby mieć też inny sąsiad. Ale nie wolno. Na oglądanie meczu umawiają się więc obaj w mieszkaniach starych kolegów, którzy mieszkają w innej dzielnicy. Ich żony być może stuknęłyby się kieliszkami z winem, by poutyskiwać na radę dzielnicy, która nie jest w stanie powalczyć o lepszy rozkład jazdy – może wyniknęłoby z tego coś dobrego. Ale nie wolno. Życia sąsiedzkiego w bloku nie ma.
Na osiedlach jednorodzinnych lub w budynkach szeregowych chętnie stawia się płoty. Można za nimi odpalić grilla i gwizdać na policjantów, którzy przechodzą obok i łypią okiem na widok alkoholu, którym polewa się smażące się mięso. Można poczuć się dobrze za tym płotem i ponarzekać na meneli, którzy poza terenem ogrodzonym płotem, przysiedli na trawniku i przy alkoholu wspominają wczorajszy spektakl teatralny. Warto postawić płot? Warto. Z pewnością nie będzie wątpliwości, gdzie wolno pić alkohol, a którędy może jeździć tramwaj.
Marku Tatało! Zamiast niszczyć polskie miasta, wykorzystaj swoją determinację i powalcz w sądach, zainterweniuj u posłów. Nakłoń ich do ustalenia jednej, prawdziwie nowoczesnej definicji miejskiej ulicy. Przekonaj, że zakaz publicznego picia alkoholu to dzieło komunistycznego purytanina Gomułki, a Polacy są już na tyle dorośli, że mogą sobie pozwolić na małe przyjemności, także publicznie. Marku Tatało, wierzę, że możesz zawalczyć o prawo do przestrzeni miasta dla wszystkich, nie tylko dla warszawian pijących piwo nad Wisłą.
* Ikona wpisu: Bulwary wiślane na Powiślu w Warszawie. Fot. Dariusz Kowalczyk, Wikimedia Commons.