Barwna historia perypetii zawodowych Bartłomieja Misiewicza przybrała w ostatnim tygodniu niespodziewany obrót. Niezatapialny protegowany Antoniego Macierewicza został zmuszony do odejścia z PiS-u przez komisję partyjną wkrótce po tym, jak w siódmą rocznicę katastrofy smoleńskiej otrzymał wysoko płatną posadę w Polskiej Grupie Zbrojeniowej.
Romantycy i pozytywiści?
Wydarzenia te sprowokowały naturalne pytania o znaczenie konfliktów pojawiających wewnątrz obozu władzy. Jednym z celów owego pokazowego procesu było niewątpliwie utemperowanie aspiracji przywódczych ministra Macierewicza. Michał Szułdrzyński przekonywał jednak na łamach „Rzeczpospolitej”, że tarć w łonie partii rządzącej nie należy rozumieć wyłącznie w kategoriach frakcyjnej rywalizacji o wpływy.
Zdaniem Szułdrzyńskiego problem ma charakter bardziej podstawowy – chodzi mianowicie o głęboki spór ideologiczny między rządowymi romantykami oraz pozytywistami, zwolennikami moralnej kontrrewolucji i zwolennikami modernizacji. Jak wyjaśniał publicysta „Rz”, „zestaw wartości i wzorców potrzebny do tego, by przetrwać w opozycji, a potem się podnieść i wygrać wybory, jest inny od wzorców wymaganych do tego, by przeprowadzić skok modernizacyjny”.
Partia rządząca musi więc wybrać: albo antysystemowość, albo pragmatyzm; albo obstawanie przy „bogoojczyźnianej sztampie”, albo „promowanie innowacyjności”. Tymczasem PiS chciałby mieć i jedno, i drugie.
„Dobra zmiana” jako zadanie egzystencjalne
Szułdrzyński ma rację. Wewnętrzny konflikt, z którym boryka się władza, wykracza poza ambicjonalne przepychanki. Jeżeli jednak w partii rządzącej rzeczywiście ma miejsce ideowy spór między romantykami a pozytywistami, to jest on nierozwiązywalny. Realnej trudności nie stanowi bowiem wybór strategii rządzenia, lecz sama natura PiS-owskiego projektu. Problem sięga ideologicznych fundamentów „dobrej zmiany”.
Podstawowym celem rządów PiS-u jest realizacja narodowej misji tożsamościowej. Składają się na nią wzajemnie powiązane elementy symboliczne (np. żołnierze wyklęci) oraz materialne (np. finanse „polskich rodzin”).
Partia Jarosława Kaczyńskiego zainwestowała bardzo wiele wysiłku, aby pokazać, że odzyskanie przez Polskę podmiotowości stanowi dla niej podstawowe dążenie. PiS diagnozował, że przeciętny Polak nie mógł jak dotąd czuć się w Polsce „u siebie”. Z powodów kulturowych – ponieważ kulturę zdominowały kosmopolityczne i wykorzenione wrogie ludowi elity. Z powodów ekonomicznych – ponieważ owe elity nie kierowały się polskim interesem, w związku z czym owoce rozwoju gospodarczego nie były sprawiedliwie rozdzielane.
Zgodnie z PiS-owską diagnozą problemów Rzeczpospolitej, aby naprawić III RP nie wystarczy po prostu dokonać pragmatycznych zmian instytucjonalnych. Wszelkie reformy zostaną zablokowane, jeżeli ich wykonawcami okażą się ludzie o nieodpowiedniej formacji kulturowej. Skuteczność projektu zależy więc od upowszechnienia preferowanego modelu tożsamości narodowej. Projekt ten potrzebuje nie doskonałych instytucji, lecz lojalnych wykonawców.
Kariera Bartłomieja Misiewicza nie jest z tej perspektywy wypadkiem przy pracy, lecz kwintesencją nowego porządku. Kwestie modernizacji muszą zostać funkcjonalnie podporządkowane ideologii. Modernizacja materialna nie jest w tej wizji celem samoistnym, lecz – obok polityki symbolicznej – jednym z dwóch typów narzędzi budowania tożsamości.
Jeżeli postawić więc PiS przed dylematem, przed którym stawia go Szułdrzyński – czy legitymizacja władzy ma od teraz opierać się na poczuciu swojskości, czy na rozwoju gospodarczym, na sferze symbolicznej czy na sferze materialnej – partia nie może dokonać wyboru. Innymi słowy, PiS musi w jakiejś formie obstawać przy owym „romantyzmie”. Nie może obyć się bez wzniosłości. Musi się spalać – a przy okazji pospalać trochę wokół – ponieważ tak został wymyślony.
Szansa na sukces
Problem praktyczny polega na tym, że sama „bogoojczyźniana” składowa PiS-owskiego projektu nie może przynieść sukcesu wyborczego, musi iść w pakiecie z sukcesami modernizacyjnymi. Prawda ta jest dla PiS-u bardzo niewygodna. Gdyby Prawo i Sprawiedliwość faktycznie „wyzwoliło” lud spod dyktatu wrogich elit, ten podążałby za nim w naturalny sposób.
PiS musi więc ukrywać fakt, że tak naprawdę nie reprezentuje ludu, lecz traktuje ów „lud” jak użyteczną fikcję – stwarza go politycznie na własny obraz i podobieństwo. PiS chciałby podporządkować reguły polityki własnej misji tożsamościowej, ale nie może tego uczynić i nie może się do tego przyznać. Władza musi pozostać bezkompromisowa, ponieważ postawa ta artykułuje jej ideały i legitymizuje jej misję, ale jednocześnie musi stać się elastyczna, ponieważ to umożliwia wyborcze sukcesy.
Ostatecznie partia pozostaje więc bezkompromisowa, jeśli chodzi o formę, lecz okazuje się całkowicie niezdeterminowana w zakresie treści. Wyznanie wiary staje się ważniejsze od rezultatów misji, a nawet od samej wiary. O trwaniu projektu nie będzie przesądzać żadna określona doktryna, lecz aktualnie pożądane układy osobowe, wobec których ostateczną instancję decyzyjną stanowić musi nadrzędny autorytet – Jarosław Kaczyński.
Nieznośny ciężar bytu
Podstawowa zasada tego pospolitego ruszenia okazuje się więc prosta i paradoksalna: należy podążać za elitą. PiS oferuje zmianę w postaci budowania murów i bardziej muskularnej wizji tożsamości wspólnoty – lecz treść owej tożsamości można ustalić jedynie poprzez bierną obserwację ruchów władzy. Decyzje elity partyjnej stanowią jedyne kryterium sukcesu i porażki.
W tej sytuacji od rządzących nie sposób wymagać czegokolwiek poza obroną granic wstępu do wspólnoty, ale nawet owe granice władza taktycznie wyznacza sama. Można więc albo wyrobić w sobie poczucie swojskości i polubić wszystko, co nastąpi dalej, albo znaleźć się za murem. Wyborcy muszą zgodzić się na wszystko, co zaproponuje partia. Jest to władza, którą można tylko popierać.
Rządowa misja tożsamościowa wymaga więc dużej dozy posłuszeństwa i nie gwarantuje żadnych rezultatów. Projekt ten załamuje się pod własnym ciężarem, jednak każdy kolejny upadek musi przedstawiać jako sukces w starciu z potężnymi siłami licznych przeciwników. Jest to projekt, który musi przedstawiać się jako radykalny i musi ukrywać skalę rządzącego nim przypadku.
Jest to projekt niemożliwy. I nie da się go naprawić.
* Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: Elekes Andor; Źródło: Wikimedia Commons.