Krótka wypowiedź Emmanuela Macrona dotycząca potrzeby nałożenia sankcji na Polskę wywołała nad Wisłą burzę. Mało kto zwrócił jednak uwagę na kontekst, w którym te słowa padły, mało kto kłopotał się też wyjaśnieniem, dlaczego padły akurat teraz i do tego przy okazji sporu o fabrykę firmy Whirpool w Amiens…
Poniekąd to zrozumiałe. W obu krajach toczy się ożywiona walka polityczna, która nie ma jednak charakteru europejskiego, a wyłącznie wewnętrzny, krajowy. Czy to w Polsce, czy we Francji polaryzacja politycznego sporu jest dość wyraźna, dlatego jeśli Macron mówi o sankcjach, to z pewnością dlatego, że… W Polsce usłyszymy: dlatego, że krytykuje Kaczyńskiego, we Francji – dlatego, że chce osłabić Francję i poddać ją jeszcze większemu dyktatowi Brukseli. I tak dalej. Podobnych wyjaśnień można podać tu wiele, bo mniej chodzi o treść i znaczenie wypowiadanych słów, a bardziej o skuteczną mobilizację elektoratów. Innymi słowy: „powiem wszystko, byście tylko uznali, że jestem z wami i za wami”. Stara śpiewka, która jest kosztem naszego najlepszego z najgorszych ustrojów.
We Francji przedmiotem obecnej politycznej polemiki jest wyborcza scheda po lewicowym Jean-Lucu Mélenchonie, który uzyskał niemal 20 proc. głosów popracia. Pojawia się pytanie, jak w drugiej turze wyborów zagłosują jego zwolennicy? Jak ich przyciągąć? Marine Le Pen grzmi, że Macron jest bankierem na pasku globalnego kapitału, odpowiedzialnego za przenoszenie fabryk, jak np. tej z Amiens… do Polski. Mami też swoich wyborców obietnicą domknięcia granic, wyprowadzenia Francji z Unii i dosypania jeszcze większej ilości pieniędzy z państwowego garnuszka. Macron odpowiada, że bez Unii Francja nie poradzi sobie w globalnym wyścigu, że np. francuscy rybacy bez ochrony Brukseli przegrają z konkurencją, wreszcie, że nie ma powrotu do nacjonalizmów, które prowadzą do wojny, a nie do rozwoju itd.
Mélenchon długo milczał, aż w końcu w piątkowe popołudnie na swoim kanale YouTube’ie zadeklarował, że głosować trzeba, ale on ani nie powie na kogo zagłosuje, ani… z pewnością nie zagłosuje na Marine Le Pen, z którą dzieli go niemal wszystko. Np. stosunek do historii Francji i deportacji tysięcy francuskich Żydów do obozów Zagłady. Le Pen uznaje, że Francja nie jest odpowiedzialna za wielką obławę Żydów na Vel d’Hiv. Mélenchon w swoim wystąpieniu odpowiada na to stanowczo, wskazując na swój wpięty w marynarkę symbol pamięci o masowych aresztowaniach zorganizowanych przez francuską policję.
To krótkie wystąpienie Mélenchona w połączeniu z nieudaną zamianą w kierownictwie Frontu Narodowego – przypomnę, że Marine Le Pen na czas kampanii postanowiła zrezygnować z przewodzenia partii, zastąpić ją miał zaś oskarżany o negacjonizm Jean-François Jalkh – to być może punkt zwrotny w tej kampanii, znacznie istotniejszy niż kolejne wystąpienia Macrona nt. Unii. Mélenchon przypomniał bowiem, że Front Narodowy tak naprawdę nigdy się nie zmienił i że za plecami jej medialnej twarzy, Marine Le Pen, stoją starzy towarzysze, nadal niewolni od ksenofobii i antysemityzmu.
Wystąpienie Mélenchona to być może także sygnał dla tych wyborców, którzy deklarują wyborczą absencję lub oddanie pustej karty. Co prawda Mélenchon nie wezwał do głosowania na Macrona, przez swój ostry sprzeciw wobec Le Pen nie podpisał się też jednak pod równaniem „ani Macron, ani Le Pen = Le Pen”. Każdy wyborca – przypominiał Mélenchon – swoje decyzje polityczne musi podjąć samodzielnie. W zasadzie nie ma jednak wyboru.
* Ikona wpisu: Jean-Luc Mélenchon podczas wiecu w Tuluzie, fot. Pierre Selim, Wikimedia Commons.