Komentatorzy polityczni, politolodzy, a także sami politycy narzekają często, że przeciętny obywatel nie rozumie polityki, bo nie śledzi jej na bieżąco. A jednak nierzadko zbyt uważna lektura gazet i śledzenie mediów więcej zaciemniają, niż wyjaśniają. Weźmy ostatnie wydarzenia, kiedy Andrzej Duda ogłosił potrzebę zorganizowania referendum „w sprawie konstytucji Rzeczpospolitej”. Zaskoczeni tą deklaracją byli słuchacze, najważniejsi politycy Prawa i Sprawiedliwości, a nawet większość współpracowników pana prezydenta. Zaskoczony był wreszcie chyba i sam prezydent, bo pytany dzień później o to, czego dokładnie miałoby dotyczyć referendum i jakie pytania chciałby zadać, potrafił wymienić tylko jedno: „Czy ma być nowa konstytucja?”.
Mimo to w mediach natychmiast pojawiła się cała seria komentarzy, analizująca, jakaż to strategia polityczna kryje się za zaskakującą deklaracją Andrzeja Dudy. „Prezydent chce wyjść z politycznego dryfu w sferze wewnętrznej”, pisał Michał Kolanko w „Rzeczpospolitej”. Jednocześnie zaznaczał, że ta propozycja – choć zaskakująca dla wielu członków PiS-u – może przynieść korzyści całemu obozowi, bo „sprawia, że tematem na dłuższą metę mogą być sprawy ustrojowe, fundamentalne, a nie tylko kłopoty tego czy innego ministra”. Zaskakujący ruch Dudy daje także pozytywne skutki na krótką metę, bo prezydent „zmienił temat bieżącej politycznej dyskusji w Polsce” i tym samym, zdaniem Kolanko, utrudnił Platformie Obywatelskiej przygotowanie gruntu pod Marsz Wolności organizowany 6 maja. Trudno uwierzyć, by prezydent wytoczył taką armatę jak referendum konstytucyjne, by popsuć Grzegorzowi Schetynie jeden marsz, ale przyjmijmy to wyjaśnienie. Zgodnie z nim prezydent zagrał wyjątkowo zręcznie z korzyścią dla siebie, ale i dla całego obozu rządzącego.
Dlaczego więc obóz rządzący zareagował tak nerwowo? Beata Mazurek, rzecznik PiS-u, powiedziała, że to pomysł prezydenta, nie partii, a marszałek senatu, Stanisław Karczewski, oświadczył, że prezydent go „zaskoczył”, a dyskusji o referendum konstytucyjnym w PiS-ie nie było. Tę wersję potwierdził europoseł Ryszard Czarnecki. I tylko Elżbieta Witek, szefowa gabinetu politycznego Beaty Szydło, stwierdziła, że referendum konstytucyjne to nie pomysł Pałacu Prezydenckiego, ale właśnie PiS-u. Zastępca szefa kancelarii prezydenta, Paweł Mucha, powiedział, że Witek po prostu nie zrozumiała głowy państwa.
W tym momencie media natychmiast ogłosiły konflikt na linii prezydent–prezes, a opinia o całej sprawie natychmiast się zmieniła. Czytelnicy dowiedzieli się, że prezydent Duda nie tylko „wybija się na niepodległość” [„Fakt”], ale – jak z kolei informuje „Newsweek” – „wchodzi na kurs kolizyjny z partią”, co sprawiło, że „Kaczor się wściekł”. Cytowany tu informator „Newsweeka” tłumaczy, że obietnica prezydenta stawia PiS w niezręcznej sytuacji, bo przecież nad partią „wisi” propozycja referendum dotyczącego reformy edukacji, na które ani głowa państwa, ani Prawo i Sprawiedliwość nie chce się zgodzić. Jak zatem może jednocześnie proponować referendum konstytucyjne i to jeszcze argumentując to potrzebą włączenia obywateli do debaty? Tak oto czytelnik „Newsweeka” dowiaduje się, że partię rządzącą rozdzierają potężne konflikty, za które po części odpowiada właśnie prezydent.
Kłopot w tym, że dosłownie trzy strony dalej Renata Grochal w artykule o byłym już rzeczniku prezydenta Marku Magierowskim informuje, że pomysł prezydenta „okazał się niewypałem” i został zdezawuowany przez polityków PiS-u. O żadnej wojnie nie ma mowy.
Sięgnijmy więc do prasy otwarcie obozowi rządzącemu sprzyjającej. Tygodnik „wSieci” inicjatywę prezydenta zdecydowanie popiera. W otwierającym numer wstępniaku Konrad Kołodziejski pisze, że „niezależnie od oceny i dalszych losów prezydenckiej inicjatywy, cieszy głębsze niż dotąd zaangażowanie Andrzeja Dudy w sprawy państwa”, ponieważ „jako prezydent ma on nie tylko prawo, lecz i obowiązek zabierać głos w sprawie Rzeczypospolitej”. Trudno uznać, żeby gazeta tak jednoznacznie popierająca Jarosława Kaczyńskiego we wstępniaku chwaliła działania prezydenta, które rzekomo sprawiły, że „Kaczor się wściekł”. W podobnym tonie wypowiada się w oddzielnym artykule Piotr Zaremba, który stwierdza, że „prezydent postawił na improwizację, ale i na przebojowość, na optymizm”. I choć Zaremba przyznaje, że za słowami prezydenta nie kryje się żaden spójny plan, to „może warto podążyć za tą jego energią?”.
Kolejne dni upływające od czasu trzeciomajowej „odezwy” potwierdzają, że rzekome „wybicie się na niepodległość” raz jeszcze okazało się pobożnym życzeniem części komentatorów. A może i samego prezydenta. | Łukasz Pawłowski
Jan Zimmermann, promotor pracy doktorskiej Andrzeja Dudy, który prezydenta zna od lat, tak oceniał go w rozmowie z „Kulturą Liberalną”:
„To taka osobowość, bardzo podatny na sugestie lub polecenia z zewnątrz człowiek, który musi być komuś podporządkowany. Wtedy sobie świetnie radzi. Najpierw był podporządkowany mnie, potem Zbigniewowi Ziobrze, Lechowi Kaczyńskiemu, a teraz jest podporządkowany Jarosławowi Kaczyńskiemu. Zawsze jest ktoś, kogo słucha i wobec kogo jest w pełni lojalny. Lojalności nie można mu odmówić”.
Przed przeprowadzeniem powyższej rozmowy także autor niniejszego tekstu uważał, że prędzej czy później spór między prezydentem a rządem okaże się nieunikniony – ze względu na konflikty kompetencyjne, personalne animozje, kalendarz wyborczy czy wreszcie osobisty interes polityczny. Rozmowa z Zimmermannem oraz potulność samego Andrzeja Dudy w kolejnych sytuacjach kryzysowych kazały mi jednak zmienić zdanie.
Także teraz kolejne dni upływające od czasu trzeciomajowej „odezwy” potwierdzają, że rzekome „wybicie się na niepodległość” raz jeszcze okazało się pobożnym życzeniem części komentatorów. A może i samego prezydenta.
*/ Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: P. Tracz/ KPRM [Domena Publiczna], Źródło: Wikimedia Commons