Łukasz Pawłowski: Jakie nastroje panują w Brukseli po wyborze Emmanuela Macrona?
Tom Nuttall: Ulga, poczucie, że udało się uniknąć najgorszego. Zwycięstwo Marine Le Pen byłoby – mówiąc łagodnie – katastrofą. Macron prowadził kampanię pod hasłami proeuropejskimi, a na wiecach jego zwolennicy wymachiwali flagami Unii Europejskiej, rzecz właściwie niespotykana we Francji. W Brukseli panuje więc ostrożny optymizm i wiara, że uda mu się wprowadzić niezbędne reformy we Francji oraz ożywić niemiecko-francuski silnik, który od zawsze napędzał najważniejsze zmiany w Unii Europejskiej, ale od dłuższego czasu nie działa prawidłowo.
W jakim kierunku Macron chce zmieniać Unię Europejską. Słyszymy, że jest prounijny, ale co to właściwie znaczy?
Na pewno nic dramatycznego nie wydarzy się przed wrześniowymi wyborami parlamentarnymi w Niemczech. Poza tym Macron wie, że aby uzyskać niemieckie wsparcie dla reform w ramach Unii Europejskiej, musi najpierw wprowadzić reformy we Francji, przede wszystkim te obejmujące rynek pracy.
Ma jednak kilka konkretnych pomysłów na reformę UE – chce wprowadzenia wspólnego budżetu dla strefy euro, choć nie wiadomo, w jaki sposób będzie on finansowany i czy będzie to także oznaczało możliwość emitowania wspólnych obligacji. Chce również powołania parlamentu strefy euro, w którym zasiadaliby posłowie z parlamentów narodowych z państw mających wspólną walutę. Mówi także o stworzeniu stanowiska ministra finansów strefy. Miałby on znacznie większe uprawnienia niż dzisiejszy komisarz do spraw euro.
Uda mu się zrealizować te pomysły?
Takie reformy wymagałyby zmiany traktatów, a sygnały płynące z Berlina sugerują, że niemiecki rząd nie chce w najbliższym czasie o tym słyszeć. To będzie jedna z poważnych przeszkód.
Jak nowy prezydent zamierza ją obejść?
Ludzie z jego otoczenia mówią, że możliwe jest wprowadzenie reform, które nie wymagałyby zmiany traktatów, jak na przykład uchwalenie dużego programu inwestycji publicznych. Mówi się także o intensyfikacji współpracy w dziedzinie obronności, w tym być może o stworzeniu europejskiego funduszu obronnego, co Macron także zapowiada w swoim programie, oraz szybkim zacieśnieniu współpracy na wspólnym europejskim rynku, szczególnie w dziedzinie cyfryzacji. To obszary, co do których Niemcy i Francja mogą szybciej dojść do porozumienia niż w kwestii reformy strefy euro. Pierwsze ruchy w tych kwestiach zobaczymy być może już w czerwcu, w czasie pierwszego po wyborze Macrona szczytu Rady Europejskiej.
Przed Macronem jeszcze co najmniej jedna poważna przeszkoda – wybory parlamentarne we Francji. Jeśli jego partia nie zdobędzie większości głosów lub nie uda jej się stworzyć rządu koalicyjnego, pomysły nowego prezydenta pójdą w odstawkę.
Dokładnie tak. Warunkiem poparcia przez rząd w Berlinie reform europejskich, są reformy gospodarcze we Francji. To dlatego czerwcowe wybory parlamentarne są tak istotne. Stworzenie od podstaw ruchu politycznego, który teraz przekształcił się w partię polityczną, to jedno z najbardziej niezwykłych osiągnięć Macrona. Jest jednak mało prawdopodobne, by udało mu się zdobyć samodzielną większość w parlamencie, pytanie więc, czy będzie potrafił zbudować koalicję opartą na poparciu tak lewicy, jak i prawicy. To sytuacja wyjątkowa na francuskiej scenie politycznej, nieprzywykłej do rządów mniejszościowych czy koalicyjnych. Wypływamy na nieznane wody.
Słychać głosy, że jeśli Macron nie zda tego testu, jeśli nie uda mu się wprowadzić zapowiadanych reform, następnym prezydentem Francji z pewnością zostanie Marine Le Pen.
Do kolejnych wyborów jeszcze pięć lat, nikt z nas nie wie, co się w tym czasie wydarzy. Obecnie Front Narodowy pogrążył się w wojnie domowej, a spór dotyczy przynależności do strefy euro. Już przed wyborami było jasne, że FN nie ma jednolitego stanowiska w tej sprawie, a obecnie doszło do otwartego konfliktu – jedna ze stron chce bezwzględnego odejścia od wspólnej waluty, druga uważa, że w to sposób na zniechęcenie wielu wyborców. Nie wiemy więc nawet, jak w najbliższych wyborach poradzi sobie sam Front Narodowy.
Oczywiście, przed Macronem stoi ogromnie trudne zadanie. Każdy prezydent co najmniej od czasów Chiraca zapowiadał wprowadzenie poważnych reform i każdy z nich spotykał się z odporem – czy to ze strony parlamentu, czy też francuskiej ulicy. Już widzimy, że duże związki zawodowe protestują przeciwko Macronowi, jeszcze zanim na dobre objął stanowisko, i nie ulega wątpliwości, że staną na drodze temu, co postrzegają jako neoliberalne reformy nowego prezydenta.
W tym kontekście warto przytoczyć dyskusje, jakie już teraz toczą się w Niemczech. Niektórzy konserwatyści twierdzą, że to Niemcy będą musiały zapłacić za ewentualny sukces Macrona. Ale z drugiej strony da się słyszeć odpowiedź liberałów, mówiących, że cena za porażkę prezydenta będzie jeszcze większa, bo wówczas jego miejsce faktycznie może zająć Marine Le Pen.
Przed Macronem stoi ogromnie trudne zadanie. Każdy prezydent co najmniej od czasów Chiraca zapowiadał wprowadzenie poważnych reform i każdy z nich spotykał się z odporem – czy to ze strony parlamentu, czy też francuskiej ulicy. | Tom Nuttall
Zwycięstwo Macrona po raz kolejny ożywiło w Polsce dyskusje na temat tzw. Unii wielu prędkości, czyli stworzenia europejskiego jądra, poza które Polska może wypaść. O zniecierpliwieniu Polską pisał pan w jednym z ostatnich felietonów dla „The Economist”. Jeśli jednak jakakolwiek poważna reforma wymaga zmiany traktatu i jego ratyfikacji przez wszystkie państwa członkowskie, w jaki sposób może do niej dojść?
Zawsze znajdzie się ktoś gotowy do jej zablokowania.
Polityczny rozdźwięk między państwami mającymi różne wizje Europy może postępować bez zmiany traktatów. W Brukseli mówi się na przykład, że jeśli Polska i Węgry nie zgodzą się na jakieś porozumienie zakładające rozlokowanie uchodźców – co wciąż jest przedmiotem zażartych sporów, mimo że nie mówi się o tym na pierwszych stronach gazet – odpowiedzią będą bardzo trudne rozmowy na temat kolejnego budżetu Unii, które zaczynają się już w przyszłym roku. Oczywiście rozmowy budżetowe zawsze są trudne, ale jestem zaskoczony, jak często w ciągu ostatnich kilku miesięcy słyszałem od różnych osób, że państwa, które nie zechcą wykonać jakiegoś gestu solidarności w sprawie uchodźców, będą musiały za to zapłacić. A przecież wraz z wystąpieniem Wielkiej Brytanii z UE, tort do podziału będzie znacznie mniejszy.
Inną kwestią sporną będzie europejska polityka społeczna. A w tej akurat kwestii Macron jest bardzo „francuskim” prezydentem – wielokrotnie krytycznie mówił o konkurowaniu niskimi kosztami pracy czy dumpingu socjalnym. Obecnie toczy się dyskusja o tym, jak wzmocnić politykę socjalną w całej Unii. Zmiana w tym wymiarze nie wymaga wcale zmiany traktatów. Wiele krajów, w tym Polska, obawia się więc, że straci swoją przewagą konkurencyjną wynikającą z niższych kosztów pracy.
W kampanii Macron odwiedził fabrykę, która wkrótce przeniesie się z jego rodzinnego Amiens właśnie do Polski. Zapowiedział też, że w ciągu kilku pierwszych miesięcy prezydentury doprowadzi do nałożenia sankcji na Polskę za łamanie zasad praworządności.
Byłem bardzo zaskoczony tą obietnicą, właśnie dlatego, że była tak konkretna. Macron od dawna wypowiadał się zdecydowanie negatywnie o władzach w Polsce i na Węgrzech. W wywiadzie dla „Der Spiegel” porównał Kaczyńskiego i Orbána do Władimira Putina. Takie porównania to jednak jedno, ale zapowiedź wprowadzenia sankcji w ciągu trzech miesięcy to zupełnie inny poziom. Trudno mi sobie wyobrazić, co dokładnie Macron planuje zrobić, a składając tak jednoznaczną obietnicę, rozbudził duże oczekiwania swoich wyborców. Jedno jest pewne – Macron nie będzie wielkim przyjacielem obecnych władz w Warszawie.
Czy zwycięstwo Macrona będzie też miało wpływ na negocjacje z Wielką Brytanią ws. Brexitu?
Macron bardzo ostro wypowiadał się na temat Brexitu, w jednym z wywiadów nazwał wyjście z Unii „zbrodnią”. Jego wpływ zależy jednak od tego, czy rzeczywiście po francuskich wyborach zacznie się zmieniać sama Unia. Jeśli UE stanie się bardziej zintegrowanym blokiem, wówczas Wielkiej Brytanii trudniej będzie stosować w negocjacjach strategię „dziel i rządź”.
Macron ma także interesujące spojrzenie na politykę handlową. Nie jest radykalnym neoliberałem, jak się go niekiedy w karykaturalny sposób przedstawia. Chce na przykład wprowadzenia tzw. Buy European Act, czyli prawa, które pozwalałoby zlecać realizację zamówień publicznych tylko takim firmom, które przynajmniej połowę pracowników zatrudniają na terenie Unii Europejskiej. Takie rozwiązanie wykluczyłoby wiele brytyjskich firm z rywalizacji o publiczne kontrakty w krajach Unii. Jeśli Macronowi uda się przemycić tego rodzaju pomysły do głównego nurtu europejskiej polityki, wówczas Wielkiej Brytanii po Brexicie trudniej będzie negocjować nowe umowy handlowe z UE.
Dlaczego to właśnie Macron wygrał? Jak to się stało, że proeuropejska narracja znalazła taki oddźwięk we Francji, gdzie stosunek do UE jest od jakiegoś czasu w najlepszym razie mieszany? Czy – jak twierdzi wielu analityków – Macron po prostu miał szczęście, bo jego konkurenci sami popadali w kłopoty?
Niewątpliwie miał szczęście. Kandydatowi Partii Republikańskiej, François Fillonowi, zaszkodziła tzw. Penelopegate, czyli afera z fikcyjnym zatrudnianiem własnej żony; Socjaliści w prawyborach wybrali na swojego kandydata Benoît Hamona, który w powszechnym głosowaniu nie miał szans, a z kolei Marine Le Pen poprowadziła słabą kampanię.
Ale Macron bardzo pomógł szczęściu. Odszedł z rządu Partii Socjalistycznej na tyle wcześnie, by nie obwiniano go za błędy tej ekipy. Pokazał tym samym wizję i odwagę. Kiedy zakładał własny ruch, wszyscy mu to odradzali, sugerując, że jest jeszcze za młody, aby ubiegać się o prezydenturę, że powinien najpierw postarać się o poważniejsze stanowisko w rządzie.
Ostatecznie wygrał, ale pierwsza tura pokazała, że społeczny mandat dla reform, jakie chce wprowadzić, nie jest bardzo mocny. Sukces Macrona – który od zera zbudował własny ruch polityczny – jest zaskakujący, lecz bliższa analiza pokazuje, jak podzielona jest Francja i jak wiele sceptycyzmu budzą propozycje nowego prezydenta.