Powyższy cytat pochodzi z notatki, którą James Comey sporządził po rozmowie z prezydentem i którą pokazał następnie kilku swoim wysoko postawionym podwładnym. Jej treść po raz pierwszy upublicznił we wtorek, 16 maja, „New York Times”, a potwierdziła stacja CNN.
Źle, gorzej, coraz gorzej
Krótka wymiana zdań pomiędzy prezydentem a dyrektorem FBI po raz kolejny zmieniła dynamikę skandalu, jaki od kilku dni dewastuje Biały Dom. Po nagłym zwolnieniu Comeya amerykańskie media zaczęły pytać, czy prezydent ma coś do ukrycia, tym bardziej że Biały Dom nie potrafił podać jednego i przekonującego wyjaśnienia kto, kiedy i dlaczego zadecydował o dymisji. Choć przez krótki czas współpracownicy prezydenta solidarnie utrzymywali, że decyzję podjęto na skutek rekomendacji z Departamentu Sprawiedliwości, dzień później Trump sam przyznał w wywiadzie, że zdecydował osobiście i to dużo wcześniej.
Cały ten bałagan prowadził do potężnych problemów wizerunkowych, ale sam w sobie nie mógł być podstawą do oskarżenia prezydenta o jakiekolwiek przestępstwo.
Sytuacja stała się poważniejsza kilka dni później, kiedy „Washington Post” napisał, że w czasie wizyty w Białym Domu szefa rosyjskiego MSZ Trump tak obszernie przechwalał się tym, jak dobre ma informacje wywiadowcze na temat Państwa Islamskiego, że prawdopodobnie skompromitował źródło tych informacji. Co więcej, dane te nie pochodziły z amerykańskich agencji wywiadowczych, lecz zostały przekazane przez kraj sojuszniczy – prawdopodobnie Izrael – w ramach umowy między państwami i były zastrzeżone dla najwyższych przedstawicieli amerykańskiej administracji.
Biały Dom oczywiście zaprzecza, by jakiekolwiek informacje zostały ujawnione, ale amerykańskie media powołują się na własne źródła właśnie w Białym Domu. Z niespodziewaną odsieczą przyszedł amerykańskiemu prezydentowi… Władimir Putin, który zapowiedział, że jest gotów ujawnić transkrypcję rozmowy Trumpa z Ławrowem i ambasadorem Siergiejem Kisljakiem. Te słowa jednak raczej Trumpowi dodatkowo zaszkodzą – o ile w natłoku wydarzeń w ogóle zostaną zauważone – i to nie tylko ze względu na ich autora. Skoro Putin jest gotowy ujawnić transkrypcję, to znaczy, że prawdopodobnie istnieje także nagranie. A jeśli tak, czy to znaczy, że Rosjanie bez wiedzy Trumpa zarejestrowali rozmowę prowadzoną w Gabinecie Owalnym?
Kolejny skandal i potężny cios wizerunkowy, jednak znów nie dający jednoznacznych podstaw do usunięcia prezydenta ze stanowiska.
W międzyczasie wyprowadzony z równowagi Trump zdążył jeszcze… grozić zwolnionemu już dyrektorowi FBI. Oczywiście za pośrednictwem Twittera. „Zanim wypuści przecieki do prasy, niech James Comey lepiej się zastanowi, czy nie ma żadnych «taśm» z naszych rozmów!”, napisał 12 maja. Rzecz w tym, że jeśli prezydent nagrywał swoje spotkania z Comeyem, może zostać wezwany przez Kongres do ich przedstawienia. Nie wiadomo, czy prezydent chciał postraszyć dyrektora FBI, ale skutek jest taki, że zastawił na siebie pułapkę. Sama groźba też nie zadziałała, bo kilka dni później, we wtorek, 16 maja, wypłynęła notka ze spotkania dyrektora FBI z Trumpem.
Stanowi ona potencjalny dowód na utrudnianie działania wymiaru sprawiedliwości (obstruction of justice), a to już przestępstwo zagrożone karą impeachmentu. Właśnie na podstawie takiego zarzutu było prowadzone postępowanie przeciwko prezydentowi Richardowi Nixonowi, które nie zostało zakończone powodzeniem tylko dlatego, że Nixon sam ustąpił ze stanowiska.
Konserwatywny publicysta jednej z najważniejszych gazet postuluje, by prezydenta Stanów Zjednoczonych uznać de facto za niepoczytalnego i na tej drodze usunąć z urzędu. Oto jak nisko upadł dziś autorytet amerykańskiej głowy państwa. | Łukasz Pawłowski
Co, gdzie, kiedy?
Jak w przypadku każdej afery, tak i tu bardzo ważne są daty – co i kiedy miało miejsce oraz co wówczas wiedział prezydent. W przypadku spotkań z Comeyem znów fakty nie prezentują się dla Trumpa korzystnie. Pierwsze prywatne spotkanie obu panów miało miejsce 27 stycznia. Wówczas na kolacji w Białym Domu, Trump miał zapytać Comeya, czy ten będzie wobec niego lojalny. Dyrektor FBI odpowiedział, że może być „uczciwy”. Kolacja odbyła się dzień po tym, jak Biały Dom już z pewnością wiedział, że Michael Flynn kłamał na temat swoich kontaktów z Siergiejem Kisljakiem. Flynn początkowo zapewniał, że tych kontaktów nie było, ale 26 stycznia ówczesna p.o. Prokuratora Generalnego, Sally Yates, przekazała informacje o telefonicznej rozmowie Flynn–Kisljak współpracownikowi prezydenta.
Spotkanie, na którym prezydent miał poprosić Comeya o zarzucenie sprawy Flynna, miało nastąpić dwa tygodnie później. Flynn wciąż pełnił wówczas obowiązki doradcy ds. bezpieczeństwa, mimo że Biały Dom doskonale wiedział o kłamstwach, które miał na koncie. Dymisję złożył dopiero 13 lutego, kiedy całą sprawę ujawnił „Washington Post”. Krótko mówiąc, Trump był świadomy, że jego podwładny złamał prawo, rozmawiając z Kisljakiem na temat zniesienia sankcji wobec Moskwy, jeszcze przed objęciem urzędu. Wiedział także, że kłamał na temat tych rozmów. Mimo to zdecydował się bronić go, próbując wymusić na Comeyu zaprzestanie śledztwa.
Trump nie rozumie, co robi?
Niektórzy jednak uważają, że impeachment byłby dla prezydenta nazbyt… nobilitujący. Konserwatywny publicysta „New York Timesa”, Ross Douthat twierdzi na przykład, że Trumpa należy usunąć ze stanowiska, ale nie na drodze impeachmentu, lecz na podstawie 25 poprawki do Konstytucji, która przewiduje taką możliwość, gdy prezydent nie jest w stanie pełnić swoich obowiązków. Uchwalono ją w roku 1967 na wypadek choroby czy wypadku prezydenta, uniemożliwiających sprawowanie urzędu.
Dlaczego nie impeachment? W skrócie Douthat argumentuje, że prezydent nie łamie konstytucji celowo, podobnie jak nie naraża celowo bezpieczeństwa kraju, ani też nie narusza najważniejszych relacji sojuszniczych. Nie robi tego świadomie, bo, mówiąc brutalnie, jest po prostu za głupi, żeby zrozumieć, co się dzieje. Jest jak dziecko. A kiedy dziecko coś zbroi, nie wsadza się go do więzienia, tylko zabiera niebezpieczne zabawki. „Trudno złamać przysięgę prezydencką, jeśli nie przejawiasz ani zrozumienia, ani szacunku dla związanych z tym urzędem obowiązków”, pisze Douthat. I dodaje: „Kocham swoje dzieci. Ale nie dałbym im kodów do broni jądrowej”.
Tak oto poważny publicysta jednej z najważniejszych amerykańskich gazet postuluje, by prezydenta Stanów Zjednoczonych uznać de facto za niepoczytalnego, niezdolnego do ponoszenia za własne czyny i na tej drodze usunąć z urzędu. Oto jak nisko upadł dziś autorytet amerykańskiej głowy państwa.
Problem w tym, że tekst Douthata powstał na dzień przed ujawnieniem notatki Comeya. Kilka zdań w niej zmieszczonych, jeśli okaże się prawdą, może doprowadzić do pierwszego w historii Stanów Zjednoczonych udanego impeachmentu. Oczywiście, jeśli członkowie Partii Republikańskiej będą potrafili podnieść rękę przeciwko „swojemu” prezydentowi.
Prezydent zostanie sam?
Wiele na to wskazuje. W środę, 17 maja, zastępca prokuratora generalnego, czyli wysoki członek prezydenckiej administracji zdecydował o powołaniu specjalnego prokuratora, który poprowadzi śledztwo w sprawie związków ludzi z kampanii Trumpa z rosyjskimi politykami i biznesmenami. Lecz na mocy otrzymanego mandatu będzie miał też prawo badać inne wątki wynikające z prowadzonego śledztwa. Próby wywierania przez prezydenta presji na Comeya będą więc na pewno przedmiotem analiz.
Specjalnym śledczym został… były dyrektor FBI, Robert Mueller, cieszący się nieposzlakowaną opinią i szacunkiem obu partii. Powołany na stanowisko szefa FBI przez George’a W. Busha, był nim aż przez 12 lat (kadencja trwa 10 lat) po tym, jak Barack Obama poprosił go o pozostanie na stanowisku. To właśnie Muellera zastąpił na stanowisku dyrektora FBI zwolniony tydzień temu James Comey.
O napięciach wewnątrz prezydenckiego obozu świadczy fakt, że o powołaniu specjalnego śledczego sam prezydent dowiedział się już po fakcie. Następnie wydał oświadczenie stwierdzające, że nowe postępowanie niczego kompromitującego nie ujawni. Tego oczywiście nie wiemy, ale już sam fakt prowadzenia śledztwa będzie prześladował prezydenta przez najbliższe miesiące. Ponadto, biorąc pod uwagę, jak wiele wydarzyło się w ciągu zaledwie kilku dni, upublicznienie nowych, kompromitujących Trumpa rewelacji wydaje się tylko kwestią czasu.
A impeachment? Im większym obciążeniem wizerunkowym będzie Trump dla Republikanów, tym więcej jego partyjnych kolegów, będzie chciało odciąć się od toksycznego lidera. Tym bardziej, że do nominalnego końca kadencji prezydenta jeszcze grubo ponad trzy lata.
*Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: Gage Skidmore [CC BY-SA 2.0]; Źródło: Wikimedia Commons.