Już wkrótce, 8 czerwca, w Wielkiej Brytanii odbędą się przyspieszone wybory parlamentarne. Wiele wskazuje na to, że jest to przemyślana strategia premier Theresy May, która w ten sposób chce zyskać większe poparcie społeczne i zneutralizować radykalne skrzydło swojej partii, domagające się twardego Brexitu. Przyspieszone wybory zostały ogłoszone zaraz po uzyskaniu przez konserwatystów fantastycznego wyniku w ostatnich wyborach samorządowych. Jeśli dotychczasowe poparcie dla torysów zostanie utrzymane i przełoży się na wynik wyborczy, premier zyska większe pole do negocjacji w sprawie warunków Brexitu – obecnie poparcie to oscyluje między 17 a 20 proc. różnicy na korzyść Partii Konserwatywnej w stosunku do Partii Pracy.

Wyniki wyborów samorządowych pokazują, że największe straty poniosła właśnie ta ostatnia. Partia Pracy nie może znaleźć sposobu na odzyskanie sympatii opinii publicznej. Jej strategia na potrzeby kampanii parlamentarnej ma polegać na próbie przekonania wyborców, że powrót Labour do władzy jest gwarancją większego bezpieczeństwa ekonomicznego i socjalnego. Jak chce tego dokonać? Poprzez ponowne znacjonalizowanie kolei czy poczty oraz zwiększenie ochrony w systemie zdrowia. To zaś oznacza, że Partia Pracy szuka głosów poparcia wśród osób niezdecydowanych i chce przeciągnąć na swoją stronę część elektoratu liberalnych demokratów, a nie konserwatystów. W kwestii Brexitu, który przecież najbardziej podzielił brytyjskie społeczeństwo, Labour ogranicza się do stwierdzenia, że po rozstaniu będzie budować ściślejsze i przyjazne relacje z UE. Tego rodzaju hasła nie mają w sobie potencjału, który może zabrać głosy konserwatystom. W końcu to właśnie wyjście z UE ma uzdrowić brytyjską gospodarkę i zapewnić utrzymanie dotychczasowych przywilejów socjalnych.

Z kolei wsłuchując się w hasła konserwatystów, można odnieść wrażenie, że ustami premier May łączą oni wybory parlamentarne z kwestią Brexitu i w ten sposób zacierają różnicę między jego zwolennikami i przeciwnikami. May twierdzi bowiem, że głos oddany na konserwatystów będzie wzmacniał pozycję negocjacyjną Wielkiej Brytanii z Unią. Nie mówi zaś nic o postulatach stawianych przez Unię. W podtekście pobrzmiewa więc szantaż emocjonalny: każdy głos przeciwko konserwatystom będzie osłabieniem pozycji negocjacyjnej Zjednoczonego Królestwa, a to przełoży się na gorsze warunki wyjścia z UE. Skoro zaś raz uruchomionej procedury „rozwodowej” nie da się zatrzymać, to przeciwnicy wyjścia ze Wspólnoty muszą się zastanowić – osłabić May czy jej zaufać i ją wzmocnić, tak by obroniła jak najwięcej brytyjskich interesów w Europie.

Tyle że alternatywa tworzona przez ten przekaz jest nieprawdziwa. Choćby dlatego, że May ma o wiele mniejsze możliwości negocjacyjne niż Unia i z góry wiadomo, że warunki wyjścia Brytyjczyków ze Wspólnoty tak czy inaczej będą niekorzystne. W tej sytuacji wydaje się, że wobec spodziewanych złych konsekwencji Brexitu strategią brytyjskiej premier jest stworzenie przekazu kreującego ją na silnego polityka na wzór Margaret Thatcher. Jest to widoczne w podnoszonych przez nią hasłach silnego przywództwa, które ma uosabiać wolę i siłę narodu. May nie chce przy tym zamykać sobie żadnych drzwi w negocjacjach z UE i z tego powodu nie skupia się na konkretnych postulatach. Chce zyskać możliwość manewru między skrajnymi brexitowcami z jej własnej partii a bardziej umiarkowanymi głosami opozycji. Jednocześnie chce przygotować brytyjską opinię publiczną na negatywne konsekwencje wyjścia z Unii. To przygotowanie ma polegać choćby na nastawianiu opinii publicznej przeciwko liderom UE, którzy rzekomo wtrącają się w sprawy wewnętrzne Wielkiej Brytanii. Spersonalizowana niechęć do negocjatorów wraz z podtrzymywaniem przekonania o moralnej słuszności rozstania mają emocjonalnie przykryć ewentualne realne problemy, jakie zapewne wystąpią po Brexicie. Jeśli jednak May nie zdoła utrzymać wzrostu gospodarczego, to może okazać się, że wzbudzany narodowy resentyment obróci się przeciwko niej i jej ugrupowaniu.

I tu do gry włączają się rosyjscy hakerzy i kremlowska machina propagandy będąca już od pewnego czasu powszechnym elementem życia politycznego w świecie zachodnim. Putin z pewnością nie przepuści okazji, by pomóc w osiągnięciu pożądanego z jego perspektywy wyniku. W przypadku Wielkiej Brytanii, gdzie nie ma silnej rosyjskiej mniejszości, jest wielce prawdopodobne, że zaobserwowujemy, tak jak wcześniej w przypadku USA i Francji, próbę wpłynięcia na opinię publiczną przed wyborami przez hakowanie stron partyjnych i przecieki do opinii publicznej. Pytanie nie brzmi więc, czy dojdzie do ataków, ale co najwyżej – kogo będą one dotyczyły i na ile będą skuteczne. Obserwując rosyjskie media, można domniemywać, że celem ataku będzie Partia Konserwatywna z Theresą May na czele. Jednym z powodów przemawiających za takim wyborem może być krytyczna postawa konserwatystów wobec Rosji oraz ich niezgoda na zniesienie sankcji przeciwko temu krajowi. Antyrosyjski kurs torysów w przeciwieństwie do bardziej pacyfistycznych deklaracji lidera Partii Pracy Jeremy’ego Corbyna może być nie na rękę Kremlowi.

Poza wzbudzaniem zamieszania i dzieleniem społeczeństwa brytyjskiego Kreml może upatrywać w Corbynie bardziej ugodowego lidera, który wprowadzając swoje socjalne programy, będzie dalej osłabiał ekonomicznie Wielką Brytanię. Rosjanie mogą też grać na ewentualny konflikt między rządem w Londynie a przedstawicielami Unii. Tak więc, jeśli brytyjskim służbom nie uda się zapobiec hakerskim włamaniom, światowa publiczność po raz kolejny będzie świadkiem wielkiego medialnego spektaklu. Pytanie tylko, jakie informacje tym razem ujrzą światło dzienne na kilka dni przed wyborami i czy będzie to miało wpływ na ich wynik. Odpowiedź poznamy już niebawem.

* Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: Tom Evans, Crown Copyright; Źródło: Flickr.com [CC BY-NC-ND 2.0