Zaproszenie do publicznego wystąpienia na uniwersyteckiej uroczystości jest wyróżnieniem, tym bardziej dla zagranicznego studenta. Nic więc dziwnego, że pochodząca z Chin Yang Shuping, absolwentka psychologii i teatrologii na University of Maryland, włożyła dużo serca w mowę wygłoszoną 21 maja podczas ceremonii wręczania dyplomów. Niestety, osiem minut jej wystąpienia spotkało się z o wiele większą uwagą, niż mogłaby i chciała się spodziewać. Yang Shuping, z urodzenia mieszkanka Kunmingu, miasta słynącego z wybornego klimatu i, jak na Chiny, czystego powietrza (to ważne!), wygłosiła pełną żaru przemowę, w której opisała swoją drogę na uczelnię i refleksje związane ze studiowaniem w Stanach. Powiedziała głośno i publicznie to, co mówi wielu jej rodaków prywatnie i po cichu.
Zachwyciła się amerykańskim powietrzem i wolnością słowa. „Ludzie często zadają mi pytanie: dlaczego przyjechałaś tu studiować? Zawsze odpowiadam: przez świeże powietrze”. Opowiedziała, że w rodzinnym Kunmingu zawsze musiała nosić maseczki z obawy przed zanieczyszczeniem i dopiero w USA mogła się ich pozbyć. Potem zgrabnie połączyła świeże i czyste powietrze atmosferyczne z ogólną atmosferą panującą na amerykańskiej ziemi. „W chwili, kiedy po wyjściu z lotniska zrobiłam wdech i wydech, poczułam się wolna. Nauczyłam się, że wolność słowa w Ameryce jest święta, mogłam kwestionować słowa wykładowców. Mogłam nawet oceniać online moich profesorów”. Wyznała, jakim szokiem było dla niej otwarte poruszanie trudnych tematów, publiczne dyskusje i spory z nauczycielami, otwarte mówienie o wszelkich problemach. W młodzieńczym zapale sięgnęła po wielkie słowa: „Demokracja i wolność słowa nie mogą być brane za pewnik. Demokracja i wolność słowa to świeże powietrze, o które warto walczyć”. Słuchacze nagrodzili ją burzą oklasków.
Niestety – albo stety… – nagranie przemowy Yang Shuping trafiło do sieci i niezwykle szybko dowiedzieli się o nim chińscy internauci. Dzięki globalizmowi oraz internetowi wystąpienie studentki odbiło się niewspółmiernym echem w jej ojczyźnie. Osiem minut monologu Yang obejrzało już ponad 50 mln ludzi.
I wtedy nadeszła prawdziwa burza. Okazało się, że w Chinach, podobnie jak u nas, panuje mentalność „prania brudów we własnym domu”, piętnowania „ptaka, co własne gniazdo kala” i moralnego wzmożenia wobec szargania wizerunku ojczyzny przed obcymi i na obcej ziemi. Owszem, może i w Chinach nie ma demokracji czy wolności słowa, ale żeby tak za granicą szkalować macierz? Publicznie? Nie godzi się! Szybciutko wyszukano statystyki wykazujące czarno na białym, że Kunming to wręcz uzdrowisko, że prawie nikt tam maseczek nie nosi, bo nie mógłby wtedy czuć zapachu wiecznej wiosny i kwitnącego jaśminu, chmurą spowijającego calusieńkie miasto. Z wolnością słowa w tej Ameryce to też nie całkiem w porządku się dzieje – władze uniwersyteckie powinny przecież zabronić wygłaszania takiej obelżywej wobec Chin przemowy, bowiem oczywiste jest, że wywoła ona niepokój, poruszenie i zaburzy harmonię (sic!).
Hejt i cyberbullying momentalnie narósł jak kula śniegowa. Yang szybko zniknęła z przestrzeni publicznej i zlikwidowała swoje konta w portalach społecznościowych. Gdy dotarło do niej, że stała się „sławna” w Chinach (artykuły o jej „stronniczym” wystąpieniu pojawiły się w największych chińskich mediach; Xinhua szybko przygotowała dokument o jakości – doskonałej! – powietrza w jej rodzinnym mieście, a chiński MSZ ostrzegł obywateli, żeby z rozsądkiem wypowiadali się publicznie za granicą), napisała oświadczenie, przepraszając za swe słowa, bijąc się w piersi i mocno artykułując miłość do ojczyny, dumę z jej osiągnięć i obiecując wykorzystać swoje wykształcenie do budowania i pogłębienia zrozumienia między oboma narodami.
W całej tej historii najbardziej ironiczne jest jednak potwierdzenie prawdziwości słów Yang – w Chinach nie ma wolności słowa do tego stopnia, że cenzura obowiązuje nawet poza ich granicami. Nawet amerykańskie słodkie powietrze wolności nie jest w stanie wygrać z chińskim aparatem kontroli i cenzury.
Wątpię, czy przeprosiny cokolwiek zmienią w sytuacji Yang Shuping, jej współrodacy raczej nie znajdują w sobie miłosierdzia i przebaczenia wobec Chińczyków publicznie kalających dobry obraz Chin, nawet jeśli to kalanie nie jest takie oczywiste. Przekonało się już o tym kilka osób, np. aktorka Zhao Wei, która w 2001 r. podczas pokazu mody w Nowym Jorku zaprezentowała sukienkę z motywem japońskiej flagi wojennej. Mimo wielokrotnych publicznych przeprosin i tłumaczeń, że założyła ją wyłącznie z nieuwagi spowodowanej pośpiechem, widzowie długo nie chcieli jej wybaczyć i mocno zaszkodziło to jej karierze.
Przepraszać niekiedy muszą nawet nie-Chińczycy. W ubiegłym roku kajała się japońsko-amerykańska aktorka Kiko Mizuhara. Gdy zagrała w chińskim filmie, chińscy widzowie wynaleźli „kompromitujące” fakty z jej przeszłości. Otóż kilka lat wcześniej na Instagramie polubiła fotografię kontrowersyjnego artysty Ai Weiweia (środkowy palec wyciągnięty w kierunku portretu Mao na placu Tiananmen), wypłynęło też zdjęcie z jej odwiedzin w świątyni Yasukuni, w której m.in. oddaje się cześć japońskim zbrodniarzom wojennym. Dziewczyna, blada i wystraszona, tłumaczyła, że to nie ona, ale ktoś podobny, że zdjęcie polubiła przypadkiem, ale już cofnęła lajka, i że wcale, ale to wcale, nie chciała w niczym urazić narodu chińskiego. Absurdalne przeprosiny wywołały, głównie na Tajwanie i w Hongkongu, falę ironicznych przeprosin, np. za niebieskie niebo czy używanie iPhone’a zamiast Xiaomi.
Patriotyzm Chińczyków łatwo też urazić nadmiernym eksponowaniem umiłowania ojczyzny. Przykład z ostatnich dni – internetowa celebrytka Xu Dabao w Cannes pokazała się w wieczorowej wydekoltowanej na plecach sukni – czerwonej z pięcioma żółtymi gwiazdami. Pragnąc upewnić się, że każdy zrozumie kolorystyczną aluzję, na swoje konto w Weibo, chińskiej hybrydzie Facebooka i Twittera, wrzuciła zdjęcia z komentarzem, że „chciała pokazać światu, że jest Chinką i że jest dumna ze swego kraju” i że „kocha Chiny”. Jednak przeholowała, ponieważ zamiast oklasków i słów podziwu spadły na nią słowa krytyki za instrumentalne wykorzystywanie narodowej flagi. Dziewczyna przytomnie od razu przeprosiła, tłumacząc, że sukienkę uszyto z chińskiego jedwabiu i że właściwie chciała wśród cudzoziemców promować inicjatywę Nowego Jedwabnego Szlaku.
Patriotyzm w Chinach ma zupełnie inny wymiar i wagę, niż choćby dla nas, Polaków. Chińskie dzieci przez cały okres edukacji są uczone olbrzymiego szacunku i oddania dla ojczyzny oraz jej symboli narodowych, a pewne zachowania stają się dla nich instynktownymi odruchami. Jak bardzo patriotyzm wchodzi im w krew, sama zobaczyłam kilka dni temu, kiedy w chińskim internecie pojawiło się przejmujące nagranie. Wielka gromada dzieci, rozwrzeszczanych, szalejących po lekcjach na boisku, na pierwsze dźwięki „Marszu ochotników” momentalnie zatrzymuje się, prostuje i wszyscy w bezruchu wysłuchują melodii do końca. Z ostatnią nutą ożywają i z wrzaskami znów ganiają i pędzą.
Ojczyzna w chińskich podręcznikach jest wszechobejmująca – to nie tylko kraj, to także moje miasto, moja wieś, mój dom, pandy, pięć tysięcy lat historii, pierogi jiaozi, terakotowa armia, cztery wielkie wynalazki czy Komunistyczna Partia Chin. Po kilkunastu latach edukacji z tak mocnym i wszechobecnym przekazem, młodzi Chińczycy są przepełnieni patriotyzmem. Nic więc dziwnego, że taka miłość do ojczyzny z trudem znosi krytykę obiektu uczuć, a zwłaszcza biada tym, którzy ośmielają się wytykać jej wady za granicą.
* Ikona wpisu: Pedro Ribeiro Simões, Flickr.com