Wysoki płot i naga siła

Kiedy w sobotni wieczór zaczęły napływać informacje o kolejnym zamachu w Londynie, Donald Trump wykorzystał okazję, by na Twitterze przypomnieć o… swoim planie wprowadzenia zakazu wjazdu dla obywateli sześciu państw muzułmańskich – Libii, Sudanu, Syrii, Somalii, Jemenu i Iranu. „Musimy być mądrzy, czujni i twardzi. Sądy muszą nam oddać nasze prawa. Potrzebujemy Zakazu Wjazdu [Travel Ban] i dodatkowego poziomu bezpieczeństwa”.

luttwak

Dopiero po tym tweecie prezydent Stanów Zjednoczonych przesłał wyrazy współczucia ofiarom i ich rodzinom, po czym wrócił do promowania swojej inicjatywy, obecnie zablokowanej przez amerykańskie sądy. Zdążył jeszcze skrytykować burmistrza Londynu, przekłamując jego słowa wypowiedziane po atakach, a nawet bronić prawa do posiadania broni (bo przecież zamachowcy użyli furgonetki i noży). Kolejna tweeterowa burza w wykonaniu Trumpa raz jeszcze ujawniła kilka jego cech, które powinny dać sojusznikom Stanów Zjednoczonych do myślenia.

Po pierwsze, zupełny brak wrażliwości – dosłownie kilka chwil po tragedii prezydent zdecydował się na jej wykorzystanie do promocji własnej agendy politycznej.

Po drugie, irracjonalną wiarę, że zakaz wjazdu dla obywateli sześciu krajów muzułmańskich poprawi bezpieczeństwo Amerykanów. Pomysł irracjonalny, choćby dlatego że nie wiadomo, na jakiej zasadzie wybrano właśnie te państwa, a nie np. Arabię Saudyjską, od lat wspierającą nienawistną propagandę podawaną w formie nauk religijnych.

Wreszcie, po trzecie, bałamutne przekonanie, że oto prawica znalazła sposób na walkę z terroryzmem i tylko na skutek wpływu lewicowych polityków, liberalnych mediów, opieszałych sądów, naiwnych pięknoduchów i sponsorowanych zza granicy NGO-sów nie może tego planu zrealizować. Nieważne są przyczyny popularności radykalnych ideologii, nieważne, skąd pochodzą zamachowcy, nieważne, skąd płyną pieniądze – wystarczy odciąć się od świata, a problem zniknie. A jeśli nie, należy zbombardować bazę wojskową w Syrii lub zrzucić potężną bombę na kryjówki przeciwników w Afganistanie. Wysoki płot i naga siła aplikowana od przypadku do przypadku – oto recepta Trumpa na globalne zagrożenia, a przy okazji na zyskanie poparcia części wyborców.

Ilustracja: Joanna Wilczyńska
Ilustracja: Joanna Wilczyńska

Samodzielna Europa?

W rzeczywistości taki model działania, zamiast wzmacniać pozycję Stanów Zjednoczonych, na dłuższą metę ją osłabia. Słowa Angeli Merkel, która spotkaniu z Trumpem powiedziała, że jej zdaniem Europa nie może już w pełni liczyć na swoich sojuszników, są tego wyraźnym potwierdzeniem.

Wypowiedź niemieckiej kanclerz można odczytywać albo jako element kampanii wyborczej, albo poważną zapowiedź ściślejszej integracji europejskiej. Z perspektywy Polski żadna z tych interpretacji nie jest specjalnie korzystna. Jeśli zapowiedź Merkel to jedynie kampanijne pustosłowie, Unia Europejska nadal będzie pogrążać się kryzysie, aż do czasu, kiedy jedna z licznych partii populistycznych wreszcie odniesie wielkie wyborcze zwycięstwo, ściągając Unię w przepaść. Jakie korzyści może z tego tytułu odnieść Polska – pozostaje tajemnicą.

Jeśli jednak szefowa niemieckiego rządu naprawdę zechce zmienić UE, wiele wskazuje na to, że dla Polski w tej nowej wspólnocie zabraknie miejsca. Jak inaczej odczytywać dochodzące z Berlina postulaty, by wypłatę funduszy europejskich uzależnić od przestrzegania unijnych norm? Jak inaczej rozumieć płynące z Paryża wezwania do ukarania Polski za odejście od rządów prawa? Jak wreszcie interpretować głośno wypowiadane w Brukseli plany budowy odrębnych instytucji dla strefy euro?

Polska w narożniku

Nacjonalistyczny i ksenofobiczny kurs w polityce zagranicznej polskiego rządu, będący funkcją polityki wewnętrznej przyjętej przez Prawo i Sprawiedliwość, wyczerpuje się. PiS postawił na ostrą narrację antyuchodźczą, licząc, że w ten sposób uda mu się z jednej strony wzmocnić swoją pozycję w kraju, w którym wywołał prawdziwą antyimigrancją histerię, a z drugiej – uformować trwałą koalicję państw regionu, która pod przewodnictwem Warszawy będzie w stanie rzucić wyzwanie Berlinowi. O ile poparcie społeczne udaje się jeszcze PiS-owi utrzymać, o tyle druga część planu skończyła się spektakularną porażką.

Należąca do strefy euro Słowacja, ale także Czechy i Węgry wolą utrzymywać dobre dwustronne relacje z Niemcami niż iść z nimi na dyplomatyczną lub gospodarczą wojnę, nawet jeśli częściowo podzielają polskie zastrzeżenia dotyczące pozycji Niemiec w Europie.

Unia po wyjściu Wielkiej Brytanii i w związku z rosnącym dystansem do Stanów Zjednoczonych najpewniej zmierza do jeszcze większej integracji, przede wszystkim gospodarczej, bo strefa euro będzie teraz odpowiedzialna za lwią część wzrostu gospodarczego Wspólnoty. Dyskusje o tym, czy opłaca się przyjmować wspólną walutę, szybko tracą na znaczeniu, a wachlarz możliwości kurczy się na naszych oczach.

Ale polski rząd, zamiast poprawiać nadszarpnięte relacje z Brukselą, woli imitować retorykę Donalda Trumpa – wzywać do zamknięcia się w sobie i nawoływać wszystkich dookoła, by „powstali z kolan” lub w końcu „zmądrzeli”. Co dokładnie znaczą te hasła – jakie granice mamy zamknąć, kto ma je patrolować, skąd wziąć źródła finansowania – tego prawdopodobnie nie wiedzą nawet ich autorzy. A pod powierzchnią twardej retoryki kryje się zwyczajna niemoc.

Jeśli Stany Zjednoczone ochłodzą relacje z Europą, a w odpowiedzi na to Unia zdecyduje się na zacieśnienie integracji, gdzie znajdzie się Polska? Odpowiedź jest prosta. Na dalekich, biedniejszych i niekoniecznie bezpieczniejszych peryferiach.