„Nowy premier do niedawna ultrakatolickiej Irlandii jest gejem!” – krzyczą nagłówki gazet w większości zakątków świata. Najciekawsze jest jednak to, że podczas gdy my gratulujemy „sukcesu”, Irlandczycy przewracają oczami. Wielu z nich postrzega obecne medialne zamieszanie wokół „postępu, jaki dokonał się w ich kraju na przełomie ostatniej dekady”, za co najmniej protekcjonalne. Przecież to Irlandia, a nie kto inny, jako pierwszy kraj na świecie poddała kwestię całkowitej równości małżeństw tej samej płci pod głosowanie referendalne. Wkrótce okazało się, że „konserwatywna zielona wyspa” w istocie nosi barwy tęczy. Premier, który przy okazji wielu innych cech, jest również gejem, to naturalna kolej rzeczy. Varadkar był najsilniejszym kandydatem i dlatego wygrał.

38-letni Leo Varadkar jest żywym przykładem etniczno-kulturowej wielowarstwowości Irlandii. W swoim zwycięskim przemówieniu nowy lider Fine Gael, nawiązując do hinduskich korzeni swojego ojca oraz – pośrednio – do swojej orientacji, ogłosił triumfalnie, że Irlandią „nie rządzą żadne uprzedzenia”. Nawet ci, którzy na co dzień nie popierają centroprawicowej partii Fine Gael, przyznają, że na tle wzburzonej przez Trumpa fali rasizmu w Ameryce oraz pobrexitowej Wielkiej Brytanii z twarzą Nigela Farrage’a Irlandia faktycznie jawi się niczym polityczno-kulturowy raj.

Bliższa analiza pokazuje oczywiście, że Irlandia, choć w kwestiach społecznych z pewnością znajduje się na właściwym kursie, nadal ma przed sobą długą drogę. Wszystko to za sprawą praw rozrodczych kobiet. I choć Leo Varadkar już zaznaczył, że referendum w sprawie znacznego zwiększenia dostępu do aborcji planowane jest na przyszły rok, jego postawa w tej kwestii jest co najmniej ambiwalentna. Varadkar do tej pory uważany był bowiem za jeden z bardziej konserwatywnych głosów swojej partii. Właśnie z tego powodu, gdy reszta świata wszem i wobec rozpisuje się o nowym premierze geju, reakcja środowisk LGBT w Irlandii jest wyjątkowo stonowana.

Są takie kwestie, pod którymi w imię walki o prawo wyboru oraz pełne równouprawnienie podpisują się przeróżne grupy. Trudno znaleźć zaangażowaną społecznie feministkę, która obok praw kobiet nie wymienia w jednym rzędzie równouprawnienia mniejszości seksualnych. Podobnie jest z LGBT – obok własnych postulatów zawsze podkreślają konieczność walki o prawo kobiet do samostanowienia. Ta społeczna solidarność pokazuje bowiem, że dyskryminacja jednej grupy jest w rzeczywistości atakiem na wolność wszystkich. W Irlandii feministki od początku wspierały walkę LGBT o zrównanie praw małżeństw tej samej płci. Skutecznie. Podobnie przez ostatnich kilka lat środowiska LGBT solidarnie wychodziły z feministkami na ulice, by walczyć o zniesienie tzw. ósmej poprawki, która blokowała prawo do aborcji. Te protesty też odniosły sukces – referendum w sprawie aborcji odbędzie się w przyszłym roku i choć pełna legalizacja jest raczej nierealna, wiadomo już, że obok tragicznych okoliczności gwałtu, zagrożenia życia i zdrowia zarówno matki, jak i płodu, uwzględnione zostaną również okoliczności ekonomiczne kobiety oraz jej stan psychiczny. Na tle dotychczasowych drakońskich przepisów to mimo wszystko krok milowy (na tle tego, co dzieje się w Polsce, to wręcz kulturowa przepaść).

Źródło dystansu grup LGBT, feministek i licznych młodych Irlandczyków wobec wyboru Leo Varadkara na przyszłego premiera tkwi właśnie w jego niesprecyzowanym stanowisku wobec kluczowych dla nich kwestii. Wielu pociesza się wiedzą, że Varadkar, czegokolwiek by nie powiedzieć o jego konserwatyzmie, z wiekiem – i zapewne rosnącym politycznym doświadczeniem – otwiera się i liberalizuje. Jeszcze osiem lat temu, gdy parlament irlandzki debatował nad szczegółami popieranych przez wszystkie partie związków partnerskich, Varadkar zaznaczał, że legalizacja nie powinna mimo wszystko oznaczać możliwości adopcji dzieci przez pary tej samej płci. W 2015 r., gdy Irlandczycy głosowali za zrównaniem praw wszystkich małżeństw, możliwość adopcji traktowano w postulatach jako elementarne prawo, a sam Varadkar był już jedną z kluczowych postaci kampanii na „TAK”.

Wbrew pozorom Leo Varadkar znalazł się w komfortowej sytuacji. Ci, którzy go popierają, uważają, że jego zaangażowanie w równouprawnienie małżeństw jest niepodważalnym dowodem na „społeczną wrażliwość” Fine Gael. Tymczasem ci, dla których Varadkar jest mimo wszystko zbyt konserwatywny, nie mają wobec niego żadnych oczekiwań. W efekcie Varadkar, który w biegu o fotel lidera partii wykazał się genialnym instynktem, ma faktyczną szansę wprowadzić Fine Gael w nową erę przy stosunkowo niewielkim ryzyku politycznym. Póki co zmiana jest wizerunkowa. Varadkar chce jednak rządzić, a żeby to zrobić, musi wygrać kolejne wybory. Nawet „subtelny” konserwatyzm Fine Gael, z naciskiem na równouprawnienie mniejszości, już nie wystarczy. Dla większości młodych wyborców, obudzonych z wyborczego letargu protestami przeciwko „ósmej poprawce”, Varadkar w obecnym kształcie jest zwyczajnie nie do przyjęcia. Podobnie jest w przypadku walczących o lewicowe postulaty aktywistów. Varadkar dobrze o tym wie. Większość z nich poznał przecież w trakcie kampanii na rzecz małżeństw tej samej płci. Teraz ci sami ludzie do niego skierują postulaty, które powinny zostać poddane pod przyszłoroczne referendalne głosowanie. Będzie to akurat w 25. rocznicę dekryminalizacji czynów seksualnych osób tej samej płci. Varadkar miał wtedy 13 lat. Pokazuje to, jak wiele może się zmienić za życia jednego młodego przecież jeszcze polityka.

Z prawem aborcyjnym będzie podobnie. Z Varadkarem czy bez niego.

 

Ikona wpisu: William Murphy, źródło: flickr.com