Mało jest obecnie w Polsce tematów, co do których panuje zgoda zarówno po prawej, jak i lewej stronie sceny politycznej. Jednym z nich jest sprawa dłużników alimentacyjnych. Wszyscy wiedzą, że trzeba ten problem rozwiązać, przez lata nikt nie kwapił się jednak do podjęcia jakichkolwiek działań w tej kwestii.
Zmienić miała to „dobra zmiana”. 31 maja weszła też w życie nowelizacja przepisów kodeksu karnego, która – zgodnie z zapowiedziami ministra sprawiedliwości – miała problem rozwiązać raz na zawsze. Przyklasnęli temu wszyscy – nawet zagorzali krytycy PiS-u. Jednak i w tym przypadku dobra zmiana nas zaskoczyła.
Alimenty po polsku
Problem z uchylaniem się od alimentów jest w Polsce ogromny. Z danych zebranych przez Biuro Rzecznika Praw Obywatelskich (Zespół ds. Alimentów) wynika, że dotyczy miliona dzieci w Polsce (aż 10 proc. wszystkich osób do 25. roku życia). Zadłużenie rodziców wobec dzieci przekracza 10 mld zł. Średnie zadłużenie to 33 tys. zł. W 96 proc. dłużnikami są ojcowie. Ściągalność alimentów jest najniższa w Europie, płaci je ledwo 16–17 proc. obowiązanych do tego osób.
Z powyższych danych jaskrawo wynika, że – z jednej strony – w naszym społeczeństwie, tak przywiązanym do wartości rodzinnych, panuje powszechne przyzwolenie na unikanie płacenia alimentów na dzieci.
Jeśli 5 na 6 ojców nie płaci alimentów, to znaczy, że rozstanie z żoną anuluje w ich mniemaniu jakiekolwiek zobowiązania wobec własnych dzieci. W niemal każdej opowieści o alimentach pojawia się wątek mężczyzny obrażonego na żonę, która nie chciała już dłużej trwać w związku, lub zajętego nową kobietą, nieodczuwającego żadnego moralnego obowiązku wobec potomstwa. Sprytny mężczyzna przepisuje cały majątek lub firmę na mamę, brata, nową dziewczynę, a sam zaczyna zarabiać ledwie pensję minimalną. Mniej zaradny po prostu nie płaci, bo i nie ma czego przepisywać i komornik nie będzie miał z czego ściągnąć. Są nawet fora internetowe, na których mężczyźni wymieniają się patentami jak skutecznie, choć nieuporczywie uchylać się od alimentów. I wydaje się, że otoczenie ich w tym wspiera.
Z drugiej strony – system jest wyjątkowo nieskuteczny w skłanianiu niechętnych rodziców do łożenia na swoje dzieci. Chodzi zarówno o rozwiązania w zakresie egzekucji komorniczej, która w przypadku alimentów jest aż o 10 punktów procentowych mniej skuteczna niż w innych sprawach, jak i inne przepisy, w tym karne (ale także na przykład rejestry dłużników), które powinny stanowić – lecz tak się nie stało – straszak na alimenciarzy, tak by ci czuli się zmuszeni do niezwłocznego opłacania alimentów.
Jak było vs. jak jest
Ale „raj dla cwaniaków”, jak to ujął minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro, skończył się. Długo zapowiadane zmiany zostały jednomyślnie – głosami posłów koalicji i opozycji – uchwalone przez Sejm i przyjęte z radością przez organizacje społeczne, w tym feministyczne.
Zmiany ograniczyły się na razie do nowelizacji przepisów art. 209 kodeksu karnego. Część reform aż prosiła się o wprowadzenie. Ustawodawca w końcu zmienił podstawę odpowiedzialności karnej. Zastąpił nieszczęsne znamię „uporczywego uchylania się” od obowiązku alimentacyjnego obiektywnym kryterium równowartości trzech należnych świadczeń okresowych. Do tej pory dłużnik alimentacyjny mógł zapłacić choćby niewielką sumę – kilkudziesięciu złotych co kilka miesięcy – by nie uchylać się już „uporczywie”, a tym samym uniknąć odpowiedzialności karnej.
Według nowych zapisów dłużnicy alimentacyjni też będą mogli uniknąć odpowiedzialności, jeśli w ciągu 30 dni od postawienia im zarzutów dobrowolnie uregulują dług. Surowszej karze będą podlegać ci dłużnicy, którzy narażają osobę uprawnioną na niemożność zaspokojenia podstawowych potrzeb życiowych. Zaś już skazani będą mogli odbywać karę w systemie dozoru elektronicznego i normalnie pracować, bez konieczności osadzania ich w więzieniu.
Obiecywana i wyczekiwana zmiana legislacyjna, ukręcenie bata na alimenciarzy, jak chwalą się pomysłodawcy, rodzi jednak pytanie, czy mała zmiana jednego przepisu w kodeksie karnym rozwiąże poważny problem społeczny? Chociaż PR-owo jest efektowne, wręcz efekciarskie, to w gruncie naiwne myślenie, typowe dla twardego szeryfa Zbigniewa Ziobry, które może zjedna sobie więcej społecznego poklasku, da iluzję, że coś się robi, lecz przyczyn problemu nawet nie dotknie. Przy założeniu, że przepis będzie skutecznie egzekwowany – zmniejszy bezkarność za tego typu zachowania, ale czy wykorzeni przekonanie, że niepłacenie alimentów na dzieci jest społecznie akceptowalne?
Bubel w nowym prawie
Tyle że oprócz pożądanych zmian do nowelizacji wkradła się jeszcze jedna, która może doprowadzić do zwolnienia z zakładów karnych już skazanych alimenciarzy. Jak zauważył jeden z sędziów, autor bloga „Sub iudice”, ustawodawca dość niefortunnie zmienił podstawę prawną obowiązku alimentacji i usunął znamię „obowiązek wynikający z ustawy”. W ogóle usunął, z czego wynika obowiązek (z jakiej podstawy prawnej), a zastąpił go tylko wskazaniem, w jaki sposób ustalono jego wysokość. Źródło obowiązku zastąpił więc sposobem ustalenia jego wysokości. Jeśli więc obowiązek alimentacyjny istnieje, ale jego wysokość nie została ustalona w określony sposób, każdy niepłacący rodzic może spać spokojnie.
Dla przykładu jeśli byli małżonkowie umówili się między sobą, jak kulturalni ludzie na poziomie, ile będą łożyć na dzieci (istnieje po temu obowiązek opieki rodzica na dzieckiem, wynikający z ustawy art. 128 kodeksu rodzinnego i opiekuńczego), lecz nie mają podpisanej umowy ani zasądzonych sądownie alimentów, a następnie jeden z rodziców nie wywiąże się z tego obowiązku, nie będzie mógł być pociągnięty do odpowiedzialności karnej. Ci zaś, którzy zostali skazani na takiej podstawie, zostaną zwolnieni z odbycia reszty kary.
Jeśli niedoskonałości uchwalonego prawa szybko wyjdą w praktyce, możemy być pewni, kto będzie winny. Politycy, którzy przecież tak dbają o nasze dzieci, polskie rodziny, czy „kasta prawników”, która (jak zawsze) pobłaża cwaniakom i krzywdzi polskie dzieci? Kolejny powód, by skończyć wreszcie z „sędziokracją”.
Mała legislacyjna wpadka, której nie wychwyciło grono ustawodawców, wśród których zasiada przecież niejeden prawnik, pokazuje wyraźnie – i nie pierwszy raz – że PiS na prawie się nie zna i że nawet przy dobrych intencjach skutki jego działań okazują się niefortunne. A co dopiero, kiedy nie możemy liczyć na jego dobre intencje?
* Ikona wpisu: PublicDomainPictures, Pixabay.com.