1.
Człowiek to dziwna istota. Z jednej strony pragnie wolności – o wszystkim, co go dotyczy, chciałby decydować samodzielnie. Z drugiej – mało czego lęka się bardziej niż myśli, że całe jego istnienie nie ma trwałego fundamentu. Że jest tylko kaprysem ślepego losu, pozbawionym sensu i celu. Słowem, człowiek jednocześnie nie może znieść istnienia nad sobą jakiejkolwiek wyższej instancji, jak i zdzierżyć jej braku. W szczególności w tym pęknięciu nie może się odnaleźć człowiek nowoczesny.

2.
„Nowoczesny”, czyli jaki? Słowo to obrosło rozmaitymi znaczeniami. Posługujemy się nim, mówiąc choćby o nowoczesnych technologiach. W takim kontekście jest to termin pozytywny. Służy do odróżnienia tego, co nadąża za zmieniającymi się potrzebami ludzi, od tego, co nie potrafi wyjść im naprzeciw. Od owych nieprzydatnych już rupieci, które machina postępu pozostawiła za sobą. Mnie chodzi tutaj jednak o inne znaczenie słowa „nowoczesność”. Możliwie neutralne, nienacechowane ani pozytywnymi, ani negatywnymi treściami. Mam mianowicie na myśli pewną kondycję ducha, pewien zbiór wyobrażeń na temat człowieka i świata. Zrodził się on w kulturze europejskiej przed kilkoma wiekami i – mimo wielu buńczucznych głosów o tym, że dobiegł już swego kresu – wciąż wyznacza jej najogólniejsze ramy.

Dawniej świat był urządzony hierarchicznie. Miejsce człowieka było wpisane we wszechobejmujący porządek. Władza pochodziła od Boga lub odzwierciedlała obiektywny ład rzeczy. Podziały społeczne były równie naturalne, jak różnica między dniem a nocą lub między deszczem a suszą. Ziemia stanowiła centrum wszechświata, słońce toczyło się posłusznie wokół niej po orbicie, a nad wszystkim czuwał racjonalny zamysł (osobowego bądź nie) Stwórcy. Aż przyszedł Kopernik i sprawił, że ten nazbyt harmonijny schemat musiał wylądować w koszu. Ziemia z centrum uniwersum osunęła się w jakąś trudną do określenia czeluść. Władcy przestali być pomazańcami bożymi. Hierarchie społeczne okazały się przypadkowymi tworami historycznych okoliczności, a wszystkie ich świeckie lub święte uzasadnienia – instrumentami władzy, za których pomocą jedni ludzie podporządkowywali sobie drugich. Zniknęły (lub utraciły dawną wiarygodność) perspektywy pośmiertnego szczęścia w raju lub wiecznego potępienia w piekle. Doczesność wypadła z ramy wieczności, w której była dotąd zamknięta.

Była to chwila spektakularnego wyzwolenia. Wszystko, co krępowało dotąd człowieka, co nakazywało mu w pokorze znosić cierpienia czy niedostatki, straciło swoją najbardziej podstawową legitymizację. Przestało być nieodzowną częścią obiektywnego porządku rzeczy. Doznawane zło okazało się dziełem innych ludzi lub zwykłym przypadkiem, zbiegiem okoliczności. Słowem: czymś, czemu można zaradzić. Każdy ból, każde cierpienie, każda niesprawiedliwość stają się odtąd dla rodzącego się właśnie nowożytnego humanizmu (bo to człowiek ma być teraz miarą wszystkich rzeczy) policzkiem wymierzonym ludzkiej godności. Więcej: są wezwaniem do buntu. Nakazują sprzeciwić się światu takiemu, jaki jest, i zbudować nowy, zgodny z ludzkimi aspiracjami i potrzebą szczęścia. Nowoczesność odrzuciła zatem wizję narzuconego człowiekowi porządku. Ład stał się tworzonym ludzkimi rękami projektem; zło – możliwą do wyeliminowania okolicznością. Sens ludzkiego życia nie miał być już odgórnie człowiekowi narzucony (przez Boga, władzę, społeczeństwo etc.). Przeciwnie: miał być tym właśnie, o czym jednostka sama w toku życia decyduje.

3.
W tym punkcie dała jednak znać o sobie problematyczność pojęcia sensu – jeżeli nie logiczna, to kulturowa. Sens wymaga, by człowiek odnalazł lub uznał istnienie czegoś większego, bardziej wartościowego niż on sam. Jakiegoś Absolutu, jakiegoś Boga. Dlatego sens mogą nadać ludzkiemu życiu religia, sztuka, miłość, polityka, ideologia. Sęk w tym, że sprowadzony w ten lub inny sposób na ziemię Bóg bardzo często okazuje się być czyimś Bogiem – jakiegoś interesu, władzy lub idei. Nie bez ważnych podstaw europejska nowoczesność odrzuciła więc absolut we wszystkich jego przejawach i uczyniła z człowieka miarę wszystkich rzeczy.

Tym samym jednak ustawiła go w położeniu co najmniej problematycznym: stałego zagrożenia bezsensem, pustką, jałowością niezdolnej do przekroczenia samej siebie egzystencji. Fabrykacja bogów – w rozmaitych świeckich przebraniach – zaraz ruszyła więc ponownie. Wyzwolona z dawnych pęt jednostka – zachłystując się uzyskaną dopiero co swobodą – zapragnęła powrotu starego, stabilnego świata. Miejsce zarezerwowane dla Boga zajęły wnet ideologie – narodu, społeczeństwa bezklasowego, porządku rasowego, absolutnie niezależnej od nikogo i niczego jednostki. Tak, ideologią jest również bożek indywidualizmu, któremu nasze społeczeństwa tak ochoczo oddają pokłony! Wszystkie one – co trzeba podkreślić – stanowią twory par excellence nowoczesne. Myli się ten, kto wierzy, że nowoczesność oznacza wyzwolenie z przesądów i rządy rozumu. Na miejsce starych bogów podstawia tylko nowych. Ład stworzony przez Boga zastępuje porządkiem, który stworzyć ma (i może) człowiek. Zamiast niezachwianego l’ordre des choses mamy odtąd do czynienia z ich niczym nieograniczoną plastycznością.

„Wszystko, co stałe, wyparowuje” – ogłosił radośnie Marks w „Manifeście komunistycznym”. „Wszystko, co stałe, wyparowało!” – konstatowali z narastającą trwogą rozmaici przedstawiciele nowoczesności, przeczuwając katastrofę jej obietnic. Los bowiem raz jeszcze przechytrzył człowieka. Owszem, eksplozja nowoczesności rozsadziła mury starego świata; obróciła w pył od dawna już nieprawdziwe hierarchie. Człowiek uzyskał tym samym nieznany w dziejach zakres wolności. Zaraz jednak okazało się, jak dwuznacznym była ona darem. Zwolniony z podległości wobec bogów obarczony został nowym brzemieniem: żmudnej konieczności stwarzania samego siebie. Ani świat, ani jego własna egzystencja nie miały odtąd żadnej niewzruszonej podstawy ani twardego rdzenia. Człowiek mógł wybrać wszystko, poza rezygnacją z samego wybierania. Udrękę życia przytłoczonego ciężarem absolutnych zobowiązań, raz na zawsze określonych ról społecznych, reguł moralnych etc. zastąpiła „nieznośna lekkość bytu”. Skrzętnie skrywane przypuszczenie, że przygoda samostwarzania nie ma żadnego celu ni wartości. Krzykliwy anons Nietzschego – „Bóg umarł!” – był próbą nazwania tej sytuacji. Nowoczesna dusza wciąż szamoce się między euforią wolności a strachem przed pustką.

4.
Cokolwiek myślimy o tej przygodzie europejskiego ducha, którą nazywamy „nowoczesnością”, jedno nie może budzić specjalnych wątpliwości. Nie zagraża nam już boży gniew. Zagraża nam nicość, poczucie pustki. Godzi się chyba powiedzieć, że w naszych czasach jest ono tym bardziej dojmujące, bo nie widać żadnego nowego Absolutu, który mógłby ocalić europejskiego ducha od jego wewnętrznego rozedrgania. Wszystkie poszukiwania pewności spełzły na niczym; wszyscy bogowie – ci dawni i ci nowocześni – zawiedli. Również o wszystkich przyszłych absolutach mamy prawo przypuszczać, że okażą się fałszywe.

A skoro tak – skoro sama idea ludzkiej pielgrzymki do jakiegoś mniej lub bardziej realnego raju na tym czy tamtym świecie okazuje się jednym więcej wariantem bajki na dobranoc – pojawia się pytanie, czemu nie porzucić ostatecznie nadziei, tak jak pozostawia się za sobą nieprzydatne rupiecie? Czy nie rozsądniej zamienić wielkie, acz nierealne marzenia o spełnionym człowieczeństwie na bezlik konkretnych, namacalnych uciech, obecnych tu i teraz? Dlaczego właściwie mielibyśmy nie przyłączyć się do radosnej, globalnej love parade w pełni wyemancypowanych konsumentów? Dlaczego nie skorzystać z błogosławieństw techniki, która już niedługo gładzić będzie grzechy świata? Albo – jeżeli mdli nas taka perspektywa – dlaczego nie paść na kolana przed dawnymi bogami, odrzucając całą nowoczesność jednym, zdecydowanym gestem? Dlaczego nie puścić z dymem świata, w którym wszystko podszyte jest pustką?

Abstrakcja? Ależ nie. Ten eksperyment rozgrywa się na naszych oczach.

 

* Ikona wpisu: dikarka, Pixabay.com

 


 

Żyjemy w czasach przesilenia. W „międzyepoce” o niewyraźnych, rozmytych konturach. W nowej serii felietonów Jan Tokarski zastanawia się, w których miejscach występują w naszym świecie pęknięcia oraz do czego mogą prowadzić. Do tej pory w cyklu „Pęknięcia” opublikowaliśmy następujące teksty: