W Hiszpanii ewakuowano rysie iberyjskie z Parku Narodowego Doñana, do którego zbliża się pożar. W Warszawie powstaje coraz więcej hoteli, fryzjerów, a nawet cmentarzy dla zwierząt domowych. Wydajemy pieniądze na operacje dla psów, kupujemy specjalne karmy dla kotów alergików, a po pracy idziemy do sklepu po szynkę z hodowli przemysłowej oraz tampony testowane na królikach (tak, właśnie w ten sposób…). O tym, jak nierówno traktujemy dziś różne zwierzęta, pisaliśmy już na łamach „Kultury Liberalnej”. Na pierwszy rzut oka prowadzenie eksperymentów na zwierzętach wydaje się bardziej uzasadnione od zabijania innych stworzeń tylko po to, by umieścić je na swoim talerzu. Czy faktycznie tak jest?
Cierpienie zwierząt hodowlanych nie jest celem produkcji mięsa, ale efektem ubocznym dążenia do maksymalnej efektywności. Mięsa, podobnie jak innych towarów na sklepowych półkach, chcemy mieć jak najwięcej, najszybciej i możliwie najtaniej. Większość ludzi, którzy na co dzień nie interesują się tym, w jakich warunkach żyją zwierzęta hodowlane, zapewne wolałaby, żeby nie cierpiały. Co więcej, teoretycznie można sobie wyobrazić idealną hodowlę, w której zwierzęta miałyby wystarczająco długie i przyjemne życie oraz bezbolesną i bezstresową śmierć (choć przy zachowaniu obecnych cen mięsa, tempa produkcji i konsumpcji jest to niemożliwe). W skali globalnej to hodowla przemysłowa powoduje stres, ból i śmierć znacznie większej liczby zwierząt niż badania naukowe. Jednak rola cierpienia w eksperymentach medycznych jest inna – wiele z nich z założenia polega na fizycznym męczeniu zwierząt.
Eksperymenty na zwierzętach dawniej i dziś
Wystarczy jedno spojrzenie na historię wiwisekcji, by dostrzec, że niektórzy badacze mogli czerpać sadystyczną przyjemność z torturowania innych istot dla dobra nauki. Jak pisał Tomasz Pietrzykowski: „W dziejach wiwisekcji szczególnie silnie zapisały się wybitne postaci XIX-wiecznej nauki francuskiej. […] François Magendie […] słynął z publicznych ekspozycji układu nerwowego przybijanych do stołu gwoździami psów. […] Jeden z asystentów Claude’a Bernarda, rezygnując ze współpracy z nim, miał oświadczyć, że woli już aby ludzkość zginęła, niż by ratowała się takimi metodami jakich używa Bernard wobec zwierząt” [1].
Jak wygląda wiwisekcja w XXI w.? Wedle raportu Najwyższej Izby Kontroli w ostatnich kilku latach w Polsce rocznie prowadzono badania naukowe na około 200 tys. kręgowców. Eksperymentom najczęściej poddawane są myszy i szczury, lecz wykorzystywane są w tym celu także inne gatunki zwierząt – m.in. króliki, świnie, kozy. Ze wszystkich procedur, jakim poddawano zwierzęta w 2014 r., 14 125 zakwalifikowano jako „powodujące lekki chwilowy ból, stres lub długotrwały lekki dyskomfort”, 7 937 jako „powodujące krótkotrwały, umiarkowany stres lub ból”, 6 658 jako „powodujące silny ból/stres i zwykle nieodwracalne uszkodzenie ciała i funkcji psychicznych”, a 6 procedur zakwalifikowano jako „powodujące skrajne cierpienia”.
O tym, czego dotyczą i na czym polegają eksperymenty na zwierzętach, każdy może przekonać się sam, ściągając ze strony Biuletynu Informacji Publicznej Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego tzw. streszczenia nietechniczne, czyli krótkie opisy badań. I tak, dowiadujemy się z nich, że w czerwcu 2017 r. zgłoszono badania polegające m.in. na wielokrotnym nacinaniu skóry szczurów „z zachowaniem odpowiedniego marginesu między nimi, umożliwiającego analizę każdej rany z osobna” w celu sprawdzenia wpływu wybranej substancji na proces gojenia ran; podawaniu myszom olejku kurkumowego w celu oszacowania jego wpływu na zachowania depresyjne czy aplikowaniu do oczu królików środka chwastobójczego. Od XIX-wiecznej wiwisekcji badania te odróżnia fakt, że stosuje się w nich miejscowe środki przeciwbólowe, a wykorzystane w nich zwierzęta zaraz po zakończeniu eksperymentu mają być „humanitarnie uśmiercone”.
Zasada 3R i prawa zwierząt
Z czysto prawnego punktu widzenia sytuacja zwierząt doświadczalnych nigdy jeszcze nie była tak dobra jak obecnie. W Unii Europejskiej zakazano nie tylko testowania kosmetyków na zwierzętach, lecz także sprzedaży kosmetyków przebadanych w ten sposób. Takie badania nadal są jednak koniecznym elementem dopuszczenia do obrotu wielu leków oraz produktów chemicznych. Niektóre kraje (m.in. Wielka Brytania i Austria) zakazały testowania leków na orangutanach, szympansach i innych hominidach, a do europejskiego prawa regulującego eksperymenty na zwierzętach wcielono etyczną zasadę 3R (ang. replacement, reduction, refinement), pierwotnie sformułowaną jeszcze pod koniec lat 50. XX w..
Obecnie, aby spełniać etyczne i prawne wymogi (obowiązujące także w Polsce), badania na zwierzętach powinny być zastępowane – zawsze kiedy jest to możliwe – przez metody niewymagające zaangażowania świadomych istot. Do takich alternatywnych metod zalicza się m.in. wykorzystanie modeli komputerowych czy badania in vitro na tkankach i komórkach. Jeśli jednak badanie musi zostać przeprowadzone in vivo, należy w danym eksperymencie wykorzystać tak mało zwierząt, jak jest to tylko możliwe (zasada ograniczenia). Zasada 3R zobowiązuje także wszystkich badaczy do udoskonalania eksperymentów w taki sposób, aby zminimalizować cierpienie zwierząt (np. stosując leki znieczulające) i prowadzić eksperymenty w możliwie najmniej stresujących warunkach (np. zapewniając zwierzęciu odpowiednie otoczenie, jedzenie, komfortową temperaturę). To, czy projekt danego eksperymentu spełnia te wymogi, oceniają lokalne komisje etyczne, a stan zwierząt doświadczalnych kontrolują powiatowi lekarze weterynarii. Jednak, jak wykazała Najwyższa Izba Kontroli w cytowanym już raporcie, obowiązujące od 2015 r. przepisy nie zawsze są przestrzegane, a nawet znane organom odpowiedzialnym za ich egzekwowanie.
Zaostrzanie i przestrzeganie przepisów regulujących eksperymenty na zwierzętach nie rozwiązuje wszystkich problemów moralnych z nimi związanych. Podstawowy argument na rzecz konieczności testowania leków na zwierzętach głosi, że choć wywołują one cierpienie zwierząt to jednocześnie pozwalają zapobiec większemu cierpieniu ludzi oraz innych zwierząt w przyszłości. Dzięki eksperymentom wiemy, które substancje są silnie toksyczne, a które mają szansę okazać się skuteczne i będą dalej testowane na ludziach. Wielu badaczy twierdzi jednak, że korzyści z eksperymentów na zwierzętach są zdecydowanie przeszacowane. Zdarza się bowiem, że ludzki organizm reaguje na daną substancję zupełnie inaczej niż reszta zwierząt. Jak pisał cytowany już Tomasz Pietrzykowski: „wartością dodaną eksperymentów na zwierzętach nie jest bowiem wszystko to, co dzięki nim faktycznie odkryto, lecz różnica pomiędzy tym, co odkryto, a tym co udałoby się odkryć bez prowadzenia badań na zwierzętach [2].” Nie ma wątpliwości, że w historii nauki i medycyny wiele zwierząt zostało zabitych zupełnie na próżno.
Rzeczy czy istoty czujące
Sytuację dodatkowo komplikuje fakt, że większość zwierząt doświadczalnych wykorzystywana jest i zabijana w czasie tzw. badań podstawowych. Badania tego rodzaju z definicji nie są prowadzone w celu zastosowania ich wyników w praktyce, ale dla rozwoju samej wiedzy. Wiedza ta może być następnie wykorzystana w dalszych badaniach i pośrednio przysłużyć się do okrycia np. nowych, rewolucyjnych terapii. W większości przypadków tak jednak nie będzie.
Dla wielu obrońców praw zwierząt prowadzenie badań na zwierzętach jest złe, niezależnie od tego, ile korzyści może przynieść w przyszłości. Zarówno zwierzęta doświadczalne, jak i zwierzęta hodowlane traktowane są bowiem jak rzeczy, a nie istoty czujące. Widać to także na poziomie języka – w katalogach myszy laboratoryjnych opisuje się je jako „modele do badań biologii guzów nowotworowych”.
Na podwarszawskich cmentarzach dla domowych pupili nie ma miejsca dla miliardów zwierząt, które zabito po to, by podnieść komfort naszego życia. Ich życie nadal jest bardzo tanie.
Przypisy:
[1] Tomasz Pietrzykowski, „Etyka prowadzenia doświadczeń na zwierzętach” [w:] J. Różyńska, W. Chańska [red.], „Bioetyka”, rozdz. „Wiwisekcja i nauka. Historia doświadczeń na zwierzętach”, Wolters Kluwer, Warszawa 2013.
[2] Tamże, str. 462.
Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: Kelly Garbato, Flickr.com