koala-barfuss_okladka

Z czym kojarzy się dziś Wydawnictwo Ossolineum? Oczywiście z jedną z najbardziej rozpoznawalnych serii wydawniczych w Polsce – Biblioteką Narodową, która w niezmienionej szacie graficznej ukazuje się od 1919 r. Niemal każdy zna jej grube tomy, mieszczące w sobie najważniejsze dzieła klasyki polskiej i światowej – zawsze opatrzone solidną przedmową i równie solidnymi przypisami.

Nad Wisłą każdy przejaw ciągłości dłuższej niż ćwierć wieku zasługuje na podziw i chwała Zakładowi Narodowemu im. Ossolińskich oraz jego organizatorom za to, że pomimo różnych rynkowych zawirowań tzw. beeneka wciąż może służyć rosnącym rzeszom humanistów, jednak nawet najszacowniejszym instytucjom przydaje się czasem małe odświeżenie dotychczasowej formuły. W Wydawnictwie Ossolineum, prowadzonym od 2015 r. przez Dariusza Sośnickiego, jedną z bardziej udanych prób tego typu jest nowa seria prozatorska „Z kraju i ze świata”. Pozycje, które mają się w niej ukazywać, redaktorzy wrocławskiej oficyny charakteryzują krótko: „Wiemy, kto dostał ostatnio ważną nagrodę literacką, czytamy także listy bestselerów, ale nie ulegamy rankingom i modzie. Z literatury światowej wybieramy książki niekoniecznie bardzo głośne, ale znakomite, cieszące się uznaniem znawców i pisarzy, często wywierające istotny wpływ na tradycję literacką swojego języka”.

Wszyscy znamy marketingowy język katalogów wydawniczych, jednak w przypadku Ossolineum efekty nie odbiegają z grubsza od zapowiedzi. Bardzo udany był debiut całej serii, a więc tłumaczenie poruszającej książki Alexandra Klugego, w której autor zebrał relacje z nękanego alianckimi nalotami Halberstadt i która zainspirowała W.G. Sebalda do wygłoszenia cyklu wykładów „Wojna powietrzna i literatura”. Kluge nie komentował opowieści swoich rozmówców. Zachował wstrzemięźliwość osoby, która ma nie tyle opowiadać, ile słuchać. Opisywane przez świadków wydarzenia mówiły same za siebie.

Drugą z wydanych w serii książek, która właśnie pojawiła się na księgarskich półkach, trudno ocenić już tak jednoznacznie. „Koala”, powieść szwajcarskiego prozaika i dramaturga Lucasa Bärfussa, obiecuje bowiem wiele, stawiając niezwykle ważne pytania o sens i kierunek, jaki nadajemy swojej egzystencji w nastawionym na produktywność świecie, jednak w kluczowym momencie, po wielu stronach znakomitej prozy, otrzymujemy odpowiedź, która może wywołać w czytelniku lekki dysonans. Ale zacznijmy od początku.

Historia pewnego samobójstwa

Narratorem „Koali” jest bezimienny szwajcarski pisarz, należący do pokolenia, które dorastało w latach 80. XX wieku. Jego opowieść rozpoczyna się od relacji z krótkiego służbowego pobytu w prowincjonalnym rodzinnym mieście. To właśnie podczas tej wizyty spotyka się on z dawno niewidzianym przyrodnim bratem, prowadzącym cichy żywot pomocnika w miejscowej noclegowni. Spotkanie, które odbywa się w szerszym gronie, wypada sztucznie: rozmowa się nie klei, brat jest myślami gdzieś indziej, wychodzi jako jeden z pierwszych i bez zbędnych pożegnań udaje się do pracy, aby odbyć nocny dyżur. Kilka miesięcy później pisarz dowiaduje się o jego samobójczej śmierci.

Śmierć brata nie daje narratorowi spokoju. Stara się ją zrozumieć, ale żadna z tradycyjnych odpowiedzi, jakich ludzie udzielają na pytanie o sens samobójstwa, go nie zadowala. Do jego prywatnej układanki nie pasują ani antyczne opowieści o Katonie czy Senece, którzy skończyli ze swoim życiem po długotrwałej walce i uznaniu swojej przegranej, ani współczesna narracja o triumfie naszej jednostkowej wolnej woli, dzięki której to my sami, a nie ktoś inny, wybieramy moment własnej śmierci. Do wykonania takich gestów potrzebna jest jednak choćby najmniejsza doza namiętności, pasja, która pcha nas do śmiałego czynu. Brat narratora był jej zupełnie pozbawiony: „Nie było w nim żadnego fanatyzmu, on nie odrzucił swojego życia, lecz odłożył je, oddał jak klucz do mieszkania, z którego człowiek się wyprowadza, być może pełen nostalgicznych wspomnień ze spędzonych tam lat, zarazem jednak świadom zbędności samych kluczy” (s. 30). Czym był ten gest? Rejteradą? Tchórzostwem? Wynikiem depresji?

Niczym takim, odpowiada Bärfuss ustami narratora i podaje trop, który w dalszych partiach książki nabierze uniwersalnego znaczenia – jego odejście przypominało naturalny proces wymierania gatunków, a więc było raczej łagodnym usunięciem się w cień, zrobieniem miejsca tym, którzy są w stanie energiczniej je zagospodarować, bardziej ambitnym, przedsiębiorczym, pomysłowym. Sam brat narratora żył bowiem tak, „jakby nigdy nie istniał” (s. 39). Nigdy nie założył rodziny, egzystował na marginesie, paląc dżointy, zbierając komiksy i imając się dorywczych robót. „Odmawiał pracy, wysiłku, nigdy nie dążył do żadnego celu. Brał to, co się nadarzało. […] Nie inwestował. Nic nie odkładał. Brakowało mu wytrwałości, nie pracował, obijał się, tracił czas”. „Nie żeby zasłużył na tę śmierć – kończy ten krótki opis narrator – ale była ona logiczną konsekwencją jego zachowania” (s. 38).

Istota nieróbstwa

Dla lepszego zilustrowania tego, czym było samobójstwo jego bohatera, Bärfuss dość szybko sięga po wymowną metaforę – tytułowego koalę. Jest to skautowski totem brata narratora, przydomek, który nadali mu na obozie starsi koledzy. Wybór zwierzęcia nie jest przypadkowy. Styl życia tego przedziwnego torbacza doskonale odpowiada nawykom przyszłego samobójcy. Żyje on samotnie z przerwą na krótkie zbliżenie z innym osobnikiem w celu spłodzenia potomstwa i jest przywiązany do jednego miejsca. Jego potrzeby są ograniczone do minimum. Żywi się tylko eukaliptusem. Schodzi z drzewa jedynie wówczas, gdy musi je zmienić na inne. Nie posiada naturalnych wrogów, nie ucieka zatem, gdy ktoś lub coś się do niego zbliża. Jest ospały, oszczędny w ruchach aż do przesady. To chodząca, a raczej pełzająca wzdłuż pnia istota nieróbstwa. Jest to zwierzę do tego stopnia leniwe, że nie troszczy się ono zbytnio o swoje potomstwo, które samo „wychowuje się” w matczynej torbie. Często samica koali gubi je zajęta przeżuwaniem kolejnej porcji Eucalyptus gonicalyx lub camaldulensis.

Pod piórem Bärfussa los brata narratora i historia koali wydają się ściśle ze sobą splecione. Szwajcarski autor po mistrzowsku przechodzi od osobistego wspomnienia do reportażowo ujętych dziejów kolonizacji Australii i szybko postępującego procesu wytrzebiania endemicznych gatunków zamieszkujących antypody. Na kartach powieści pojawiają się znani uczeni i mniej znani skazańcy, dla których zsyłka na najmłodszy kontynent była nieco łagodniejszym niż stryczek wymiarem kary. Poznajemy aborygeńskich autochtonów i skomplikowane, oparte na magii relacje między nimi oraz nieprzebyty interior. Wreszcie – samego koalę, jego smutny los dostarczyciela futra, którego cena „na początku dwudziestego wieku sytuowała się nieco poniżej ceny skórki norki i bobra” (s. 143), tragiczną dolę dziwoląga, który był drwiną w rozumnym dziele stworzenia.

Ambicja, rywalizacja, praca

Opowieść o koali – zwierzęciu, którego zasadą egzystencji jest absolutny brak ambicji – staje się dla Bärfussa okazją do surowej oceny jego największego przeciwnika – człowieka. Ambicja, która nieustannie wzbiera w tym ostatnim, jest przyczyną nieszczęścia nie tylko innych stworzeń, ale i jego samego. Instynkt zdobywcy, pragnienie permanentnej rywalizacji wiecznie wpycha go w kleszcze nierozwiązywalnej antynomii przegranego i zdobywcy. „Tylko ten, kto walczył – próbuje w pewnym momencie zrekonstruować punkt widzenia brata narrator – mógł wygrać, ale przecież nieuchronnie będzie także ktoś przegrany. A on [brat – PK] wiedział, jakie uczucia wywoływała u niego porażka – nienawiść i pragnienie zemsty. Z każdym zwycięstwem człowiek robił sobie wroga” (s. 66). Ambicja napędza więc rywalizację, rywalizacja – przemoc triumfatora lub nienawiść pokonanego. Wszystko to zaś po to, by – jak pisze Szwajcar – przysłonić najbardziej dojmujące ludzkie uczucie – strach przed śmiercią.

Bärfuss nie poprzestaje jednak na opisie zgubnego wpływu współzawodnictwa czy tak obcej gatunkowi tytułowego torbacza ambicji. Sednem jego literackiej analizy nowożytnego człowieka jest opis charakteru jego pracy. Koniec końców jest ona daremna, bo nigdy nie potrafi wybawić nas od tego, co ostateczne, a więc od naszej własnej śmierci, rodzi zazdrość i podsyca nieufność, czyni z ludzi niewolników, wyalienowane automaty, które zniosą wszystko oprócz jednego – lenistwa innych osób. „Leniwość mogła oceniać – mówi narrator «Koali» – ale nie walczyła, a co nie walczyło, temu nie wolno było żyć” (s. 146).

Strategia koali

Krytyka konsumpcyjnego, zatomizowanego, naznaczonego przemocą i skupionego na wytwarzaniu i pożeraniu swoich wytworów społeczeństwa jest u Bärfussa sugestywna i trudno się z nią nie zgodzić, choćby w części. Największym interpretacyjnym wyzwaniem pozostaje jednak nie tyle to, co w powieści zostaje skrytykowane, ile to, co jest w niej pozytywnym punktem odniesienia. Kluczowe bowiem jest pytanie nie „co?”, ale „jak?”: jak przerwać ów zaklęty krąg przemocy związany z ambicjami i rywalizacją?

Odpowiedź Bärfussa jest niekonkretna i świadczy to oczywiście o prozatorskim zmyśle szwajcarskiego autora. Powieść to wszakże sztuka wieloznaczności. W monologu narratora szala nieznacznie przechyla się jednak w stronę strategii koali. W świecie, w którym praca jest czymś uwznioślonym, trzeba wybrać lenistwo, tam, gdzie premiowana jest aktywność, należy postawić na pasywność. Innymi słowy, zastosować bierny opór. Paradoks tkwi w tym, że w imaginarium koali słowo „opór” nie mieści się nawet w tak łagodnej wersji.

Jest zresztą tego świadomy autor posłowia do powieści Bärfussa, Grzegorz Jankowicz, który postawę brata narratora porównuje do postawy innego literackiego bohatera – kopisty Bartleby’ego z opowiadania Hermana Melville’a, który „pewnego dnia przestaje wykonywać kancelaryjne obowiązki i na wszystkie polecenia przełożonego odpowiada w ten sam sposób: «wolałbym nie»” (s. 166). Tak samo jak Bartleby, tak i brat narratora spokojnie i bez agresji odmawia współpracy. „Sama pasywność jednak nie wystarczy”, pisze Jankowicz.

Jak zatem poradzić sobie z otaczającą nas przemocą? Jankowicz, nie znalazłszy u Bärfussa bezpośredniej odpowiedzi, chwyta się ostatnich zdań powieści. Narrator po pogrzebie jedzie do domu, by zabrać się do… pracy, a więc do pisania. To literatura zatem, opisywanie indywidualnych ludzkich losów, snucie historii, które upodmiotowiają człowieka, jest ratunkiem dla ludzkiego świata. Skąd jednak mamy czerpać energię do tego, by interesować się losami bliźnich? Współczucie nie rodzi się przecież w biernej, apatycznej samotności. Gdzie szukać jego źródeł? Odpowiedź, która w naturalny sposób ciśnie się na usta, jest daleka od intuicji szwajcarskiego pisarza: tam, gdzie empatii nie spodziewałyby się znaleźć wszystkie koale tego świata – w ludzkiej ambicji, a więc w przekonaniu, że da się zmienić to, co wydaje się nie poddawać jakimkolwiek zmianom.

 

Książka:

Lukas Bärfuss, „Koala”, przeł. Arkadiusz Żychliński, posłowie Grzegorz Jankowicz, Wydawnictwo Ossolineum, Wrocław 2017.