Orbánistan, dyktatura, autorytaryzm – ileż to epitetów określa obecny reżim w Budapeszcie. O sądownictwie, mediach, ordynacji wyborczej i innych składowych państwa węgierskiego pisano wiele, ale co z opozycją? Premier Węgier nie musi jej rozgrywać, bowiem sama potyka się o swoje nogi.

Fidesz wykrwawia przeciwnika

Żeby prześledzić relacje z opozycją, trzeba byłoby cofnąć się o jedenaście lat. Jest jesień 2006 r. Kilka miesięcy wcześniej odbyły się wybory parlamentarne, w których drugi raz z rzędu zwyciężyła koalicja socjaldemokratów i liberałów z Węgierskiej Partii Socjalistycznej (MSZP) i Stowarzyszenia Wolnych Demokratów (SZDSZ). W kalendarzu politycznym 1 października – wybory samorządowe.

Kuisz

Połowa września. Do mediów właśnie wyciekło nagranie premiera Ferenca Gyurcsányego z tajnej narady partyjnej, która odbyła się w maju. Tyrada podsumowująca parlamentarną kampanię wyborczą pełna jest niecenzuralnych wypowiedzi. Premier nie tylko otwarcie przyznaje, że „kłamaliśmy” i „spieprzyliśmy”, ale też nazywa Węgry „pierdolonym krajem”. Na ulicach Budapesztu dochodzi do największych po 1989 r. zamieszek. To wówczas na znaczeniu zyskują ruchy określane mianem skrajnej prawicy, to wtedy do polityki na poważnie wchodzi powstały trzy lata wcześniej Jobbik.

W niedzielę 1 października sytuacja w polityce węgierskiej zmieniła się o 180 stopni. Partie opozycyjne zdobyły ponad 52 proc. głosów, a MSZP–SZDSZ niespełna 38. Fidesz zdobył prawie wszystko, co chciał, nie udało mu się jedynie przejąć władzy w budapesztańskim ratuszu. Pod koniec marca 2009 r. Gyurcsány podał się do dymisji, a w kwietniu przegłosowano konstruktywne wotum nieufności. Ekipę skompromitowanego szefa rządu zastąpił techniczny gabinet Gordona Bajnai. Orbán mógł z powodzeniem domagać się przedterminowych wyborów, ale wolał poczekać. „Wykrwawianie” przeciwnika politycznego było zdecydowanie bardziej opłacalne. Gdyby Węgrzy wtedy poszli do urn, Fidesz nie uzyskałby konstytucyjnej większości.

Ilustracja: Max Skorwider
Ilustracja: Max Skorwider

Razem, ale całkiem osobno

Wybory w 2010 r. wprowadziły do parlamentu dwa nowe ugrupowania: Jobbik i Polityka Może Być Inna (LMP). Rządowa koalicja rozpoczęła trwające pięć lat „beztroskie rządy większości”, w czasie których nie musiała się liczyć z nikim, o ile tylko zachowywała dyscyplinę podczas głosowania. To było prawo zwycięzcy, który konstytucyjną większość uzyskał także w 2014 r. Dopiero wybory uzupełniające w dwóch okręgach jednomandatowych w 2015 r. sprawiły, że Fidesz stracił większość konstytucyjną w parlamencie zmniejszonym po drodze z 386 do 199 posłów.

Opozycja była nieskonsolidowana, a jej liderzy nie współpracowali. Co więcej, Fidesz miał wówczas nieformalnego koalicjanta – Jobbik wielokrotnie popierał rządowe projekty. Lewica pełna zaś była wzajemnej niechęci, co prowadziło do kolejnych rozłamów. Kilku posłów wraz z Gyurcsánym utworzyło Koalicję Demokratyczną i wystąpiło w 2011 r. z MSZP. Po drodze inna grupa socjaldemokratów utworzyła partię Razem, na której czele stanął były premier Gordon Bajnai. To wówczas rozpoczęła się rywalizacja o miano lidera opozycji, która trwa po dziś dzień. Doszło także do sporu w partii Polityka Może Być Inna, w wyniku którego część posłów, chcących przybliżenia współpracy z MSZP, utworzyła ugrupowanie pod nazwą Dialog na rzecz Węgier.

Bugaj

Oczywiście w tym czasie dochodziło do protestów, prawo do demonstracji nie było bowiem ograniczane. We wstępnej fazie w protestach brało udział kilkadziesiąt tysięcy ludzi, ale z upływem czasu frekwencja malała. Jedną z przyczyn było poczucie, że tak opozycja, jak i protesty na ulicach nie są w stanie wpłynąć na rządową większość. Najliczniejsza demonstracja miała miejsce w październiku 2014 r., a dotyczyła zamiarów wprowadzenia tzw. podatku internetowego, którego wysokość uzależniona byłaby od ilości pobranych danych, wyrażonej w gigabajtach. Na ulicę wyszło wtedy nawet 250 tys. młodych ludzi, a rząd ostatecznie wycofał się z projektu.

W styczniu 2014 r., tj. na cztery miesiące przed wyborami parlamentarnymi, wszystkie partie opozycyjne poza Jobbikiem zbudowały wspólny blok pod nazwą Razem 2014 (Összefogás 2014). W dniu zawiązywania koalicji dołączono do niej jeszcze jeden jej człon – Węgierską Partię Liberalną z byłym posłem Fidesz, Gáborem Fodorem na czele. W ten sposób w jednym obozie znalazło się dwóch byłych premierów i naturalny kandydat na premiera, czyli Attila Mesterházy, lider MSZP.

Razem nie było jednak razem. Obóz polityczny różniło wszystko, nie wypracowano nawet wspólnego logo. Oddzielne były wiece i programy. Wspólne okazało się tylko jedno: sromotna porażka. Koalicja dostała nieco ponad 25 proc. głosów, niemal 20 proc. mniej niż zwycięski Fidesz. Partia Orbàna była tak pewna zwycięstwa, że nie przedstawiła nawet nowego programu wyborczego, twierdząc, że pozostaje on niezmienny. Gdy po wyborach Mesterházy wycofał się z polityki, rozpoczął się kolejny okres poszukiwania lidera Partii Socjalistycznej. Ostatecznie w 2016 r. został nim Gyula Molnár, który otwarcie przyznał, że jeżeli MSZP ponownie przegra wybory, to być może przestanie istnieć.

W styczniu 2014 r. wszystkie partie opozycyjne poza Jobbikiem zbudowały wspólny blok pod nazwą Razem 2014 (Összefogás 2014). Razem nie było jednak razem. Oddzielne były wiece i programy. Wspólne okazało się tylko jedno: sromotna porażka. | Dominik Héjj

Przyczyny porażki

W latach 2010–2013 spór polityczny na Węgrzech przebiegał według „klasycznego” podziału lewica–prawica. Z czasem jednak węgierska polityka została zdominowana całkowicie przez tarcia pomiędzy Fideszem i Jobbikiem.

Dominacja sporu prawicowego całkowicie odsunęła myśl socjaldemokratyczną. Pozyskiwanie coraz bardziej skrajnego elektoratu odbywało się kosztem europejskich awantur, jak wtedy, gdy w 2015 r. premier Węgier głośno rozważał przywrócenie kary śmierci – postulat Jobbiku. Premier twierdził później, że chciał wyeksponować funkcjonujący w węgierskim dyskursie temat tabu i wysłuchać opinii obywateli. Drugą kwestią, która zdecydowanie przełożyła się na wzrost notowań, był kryzys migracyjny. Co ciekawe, pierwszym ugrupowaniem, który o tym mówił, i to już na początku 2015 r., był Jobbik. Fidesz przejął temat w maju, a następnie doskonale go wykorzystał.

Dudek

Trzeba jednak zastrzec, że klasyczne postulaty światopoglądowe czy socjalne podnoszone przez lewicę chociażby w Polsce – na przykład liberalizacja prawa aborcyjnego czy związki partnerskie dla osób tej samej płci – na Węgrzech są bezzasadne, ponieważ zostały wprowadzone w życie jeszcze przed dojściem Fideszu do władzy. Program socjalny koalicji rządowej był bardzo lewicowy. Mówimy tutaj o urzędowych obniżkach cen energii, wprowadzeniu programu „bonów” na żywność czy kulturę, które otrzymuje się od pracodawcy, dodatkowych obniżkach podatków, podniesieniu ulgi na dzieci itp.

Swoją szansę potrafił też wykorzystać Jobbik, którego kampanie wyborcze są bardzo profesjonalnie przygotowane, a obecny „manewr” z przejściem w kierunku centrum i zamiana miejsc w skali radykalizmu z Fideszem przynosi efekty. To zmiana pozorowana, ale dla wielu wyborców satysfakcjonująca. Obecnie przepływ elektoratu pomiędzy Fideszem a Jobbikiem sięga nawet 800 tys. osób.

Według sondaży ponad połowa Węgrów chce zmiany rządu, co zupełnie nie znajduje odzwierciedlenia w słupkach poparcia dla partii politycznych. Odsetek wyborców niezdecydowanych sięga niejednokrotnie 50 proc.! | Dominik Héjj

Słaba kondycja węgierskiej opozycja głównie wynika z jej skłócenia i tego, że nie wyciąga ona żadnych wniosków ze swoich porażek. Na 10 miesięcy przed wyborami o swoim programie mówi jedynie Jobbik, poza nim żadne z ugrupowań nie dysponuje gabinetem cieni. Od siedmiu lat opozycja wciąż nie potrafi się zjednoczyć, co więcej – nie wiadomo, czy w wyborach parlamentarnych, które odbędą się wiosną, wystawiona będzie wspólna lista. Jest też reaktywna, głównie odnosi się do propozycji Fideszu, a nie przedkłada własnych.

Inicjatywę opozycja przejęła w ostatnim czasie dwukrotnie, i to z dużym sukcesem, który jednak długofalowo nie przełożył się na wzrost poparcia. Chodzi o trzy kwestie: handel w niedzielę, organizację Igrzysk Olimpijskich w Budapeszcie w 2024 r. oraz jedno głosowanie w parlamencie. W dwóch przypadkach było to skutkiem innej niż w Polsce procedury zarządzania referendum. Zgodnie z ustawą zasadniczą, jeżeli zbierze się 200 tys. podpisów pod inicjatywą referendum, a pytanie referendalne zostanie zaakceptowane przez Narodowe Biuro Wyborcze, to referendum musi się odbyć, i to bez względu na parlamentarną większość. Trafnie rozpoznając nastroje, Fidesz w kwietniu 2016 r. wycofał się po roku z zakazu handlu w niedzielę, podobnie przed kilkoma miesiącami, gdy ruch społeczny Momentum domagał się referendum w sprawie organizacji IO w 2024 r. Orbàn pozbawił tym samym opozycję paliwa.

Inaczej rzecz miała się z głosowaniem kolejnej ustawy zmieniającej konstytucję, które odbyło się w listopadzie ubiegłego roku. Fidesz bardzo liczył na to, że Jobbik poprze projekt. W ustawie zasadniczej miał się pojawić zapis mówiący: „Osoby niedysponujące prawem do swobody przemieszczania się i przebywania można osiedlić na Węgrzech tylko w odpowiedzi na rozpatrzoną jednostkowo przez władze węgierskie prośbę, na podstawie prawnej decyzji, podjętej zgodnie z procedurą prawną uchwaloną przez parlament. Grupowe osiedlanie jest zakazane”. Zapis odnosił się oczywiście do tzw. kwot migrantów. Jobbik jednak zmiany nie poparł, a ustawa trafiła do kosza. Fakt ten zainaugurował brutalną kampanię pomiędzy dwoma ugrupowaniami, która trwa po dziś dzień, i stan ten nie ulegnie zmianie aż do wiosennych wyborów.

Kolejna kadencja dla Fideszu

Viktor Orbán potrzebuje opozycji. To przede wszystkim w jej działalności upatruje przyczyn porażek kraju na arenie międzynarodowej, to ją obarcza odpowiedzialnością za bieżące problemy, np. kryzys migracyjny. Sprawdza się też znakomicie przy mobilizacji elektoratu, która zwykle przybiera formę straszenia przed powrotem skorumpowanych socjaldemokratów. Na tle nijakiej opozycji premier może również zdecydowanie wyraźniej eksponować swój program polityczny.

Słabość konkurentów jest siłą rządów. Według sondaży, ponad połowa Węgrów chce zmiany rządu, co zupełnie nie znajduje odzwierciedlenia w słupkach poparcia dla partii politycznych. Odsetek wyborców niezdecydowanych sięga niejednokrotnie 50 proc.! Na znaczeniu zyskują społeczne protesty, które niejednokrotnie przybierają formę masowych. Nie są one jednak organizowane przez partie polityczne, a przez organizacje społeczne. Co więcej, jakiekolwiek próby instytucjonalizacji powstałej w wyniku protestu zbiorowości grzebią cały ruch.

Rozbicie opozycji, rywalizacja o przywództwo oraz brak oferty programowej sprawiają, że Viktor Orbán może być spokojny o trzecią z rzędu reelekcję.