W ostatnim tygodniu w całej Polsce odbyły się dziesiątki demonstracji we wspólnym celu obrony niezależności wymiaru sprawiedliwości od władzy wykonawczej. Pierwszym wydarzeniem, w którym masowo wzięli udział moi rówieśnicy i ludzie młodsi od nas, był „Łańcuch światła” – manifestacja zorganizowana przez Stowarzyszenie Sędziów Polskich „Iustitia”. Manifestacja jakże inna od poprzednich – w ciszy, zadumie, z muzyką Chopina i jednym hasłem: „Wolne sądy!”. To właśnie ta forma protestu rozlała się po Polsce. To w atmosferze skupienia i szacunku, z płonącymi świeczkami spotykali się obywatele i obywatelki pod sądami w miastach i miasteczkach. Czasem – kilkadziesiąt tysięcy, czasem – kilka osób.
Taka forma zaangażowania we wspólną sprawę, czyli ochronę wymiaru sprawiedliwości przed podporządkowaniem jednemu politykowi, stała się czynnikiem jednoczącym obywateli i obywatelki z różnych stron sceny politycznej. Sprawiła, że wspólnie protestowały osoby, które z różnych źródeł wywodzą swoje systemy norm i wartości, a także mają różne pomysły na urządzenie państwa. Czyli dokładnie tak, jak opisuje nas Preambuła Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej:
„[…] my, Naród Polski – wszyscy obywatele Rzeczypospolitej, zarówno wierzący w Boga będącego źródłem prawdy, sprawiedliwości, dobra i piękna, jak i nie podzielający tej wiary, a te uniwersalne wartości wywodzący z innych źródeł […]”.
Gromadziliśmy się w jednym, konkretnym celu. Nie pytaliśmy stojących obok o ich przekonania polityczne, społeczne czy religijne. Gromadziliśmy się – co nie ma precedensu w wolnej Polsce – codziennie, przez tydzień, w najróżniejszych zakątkach kraju. Kluczowa okazała się wytrwałość, powszechność i zaangażowanie ludzi mających odwagę stanąć w kilka osób pod sądem rejonowym w swoim mieście. A także to, że zeszłotygodniowe protesty przyciągnęły ludzi dotychczas niezaangażowanych.
Gromadziliśmy się w jednym, konkretnym celu. Nie pytaliśmy stojących obok o ich przekonania polityczne, społeczne czy religijne. | Helena Anna Jędrzejczak
Wiele z tych elementów upodabnia protesty w obronie wolności polskiego sądownictwa do ubiegłorocznego „czarnego protestu”, kiedy to w dziesiątkach miast i miasteczek w całej Polsce kobiety (i nie tylko) protestowały przeciwko zaostrzeniu „ustawy antyaborcyjnej”. Demonstracje nieograniczone tylko do metropolii, ale rozsiane po Polsce łączyły obywatelki i obywateli zaangażowanych w tę jedną, konkretną sprawę.
Niestety, nie jest to jednak jedyne podobieństwo. W październiku ubiegłego roku osoby, które przyszły protestować przeciwko zaostrzeniu prawa aborcyjnego, dowiedziały się, że celem zgromadzenia jest także walka o jego liberalizację. Ze sceny pod Sejmem padały okrzyki „wolność, równość, wolna aborcja!”, które dla części uczestników były nie do przyjęcia. Czy osoby, które przyszły, by wyrazić sprzeciw wobec zaostrzenia ustawy, ale popierające obecne zapisy, przyjdą kolejny raz, gdy podobny projekt powróci do Sejmu? Śmiem wątpić.
Z podobną sytuacją mieliśmy do czynienia we poniedziałek, 24 lipca, pod Pałacem Prezydenckim. Demonstracja zorganizowana przez „warszawiaków, warszawianki, zwykłe Polki i zwykłych Polaków” i odbywająca się pod hasłem „3×Veto pod Pałacem Prezydenckim – bez partyjnych liderów!”, wydawała się kolejnym protestem w obronie niezależności polskiego sądownictwa. Okazało się jednak, że hasło demonstracji to nie tyle „3×Veto!”, ile „3×Veto plus krytyka Kościoła rzymskokatolickiego i jego zaangażowania w polską politykę (lub zaangażowania spóźnionego), walka o dostępność do aborcji, o sprawiedliwość społeczną i jeszcze parę innych rzeczy”. Ci, którzy przyszli w obronie wolnych sądów, dowiedzieli się, że uczestniczą w demonstracji pt. „Veto plus”. Przy czym „plus” nie był im znany wcześniej i mógł być sprzeczny z ich światopoglądem.
To, czy popieram rozdział Kościoła od państwa albo prawa mniejszości seksualnych, nie wpływa na moją – zdecydowanie negatywną – ocenę tego, co wydarzyło się kilka dni temu na Krakowskim Przedmieściu. Szczególnie poruszający był występ przedstawicielek Ogólnopolskiego Strajku Kobiet. Ich agresywne przemówienie dotyczyło spraw innych niż zadeklarowany przedmiot demonstracji. Było próbą realizacji własnej agendy politycznej, z pewnością podzielanej przez część uczestników, ale jednocześnie dla innych – nie do przyjęcia. A przecież protesty w obronie niezależności wymiaru sprawiedliwości łączyły obywateli i obywatelki we wspólnej sprawie. Tej jednej, która pozwalała odsunąć na bok poglądy na inne kwestie.
Prowadzenie polityki nie polega – a przynajmniej polegać nie powinno – na oszukiwaniu ludzi albo wykorzystywaniu ich do swoich celów. Od tych, którzy wiele mówią o podmiotowości każdego obywatela i każdej obywatelki, oczekuję tego w szczególności. Potraktowanie uczestników, którzy przyszli żądać weta jako tłumu, który można wykorzystać do pokazania, że postulaty jednej z grup cieszą się ogromnym poparciem społecznym, nie pasuje do równościowej agendy. I w dłuższej perspektywie jej szkodzi.
Prowadzenie polityki, a zwłaszcza budowanie szerokiej koalicji musi być poszukiwaniem wspólnego mianownika. Tego, co nas – zatroskanych obywateli i obywatelki – łączy. Nie możemy być traktowani jak „społeczna energia” do „zagospodarowania”. | Helena Anna Jędrzejczak
Rozumiem, że ci, którzy do „3×Veto” dopisują swoje polityczne postulaty, chcą na autentycznych emocjach i zaangażowaniu obywateli zbudować poparcie dla idei, które mogą być dla protestujących obce albo obojętne. To, że ktoś na wiecu skanduje „Konstytucja!” albo „Wolność – Równość – Demokracja!” nie oznacza przecież, że popiera rozdział Kościoła od państwa, związki partnerskie albo liberalizację ustawy antyaborcyjnej.
Nie ulega wątpliwości, że postulaty lewicowe powinny być poruszane w debacie publicznej. Lecz demonstracja w obronie wolności sądów, łącząca ludzi o najróżniejszych, zapewne także bardzo konserwatywnych poglądach, to nie to miejsce i czas na takie dyskusje.
Energii i zaangażowania społecznego ostatniego tygodnia nie można zaprzepaścić. Zgromadzenia ludzi ze świecami pod sądami rejonowymi, okręgowymi, apelacyjnymi i Sądem Najwyższym to dowód na to, że filary ustrojowe demokratycznego państwa prawa nie są nam jako społeczeństwu obojętne.
Ale budowanie szerokiej koalicji (dziś: na rzecz praworządności) musi być poszukiwaniem wspólnego mianownika. Tego, co nas – zatroskanych obywateli i obywatelki – łączy. Co pozwoli nam na rozmowę z osobami, które podejście do różnych ważkich kwestii mają od nas diametralnie inne, ale są równie przywiązane do fundamentów ustrojowych. I co sprawi, że gdy będzie taka potrzeba, znowu staniemy obok siebie. Bo będziemy obywatelami i obywatelkami o zróżnicowanych przekonaniach, a nie tylko „społeczną energią” do „zagospodarowania”.