Kiedy w czerwcu 1964 r. Senat głosował nad Ustawą o prawach obywatelskich (ang. Civil Rights Act), wprowadzającą federalny zakaz dyskryminacji rasowej we wszystkich obiektach użyteczności publicznej, jeden z decydujących głosów, które przełamały filibuster (obstrukcję parlamentarną) oddał senator Clair Engle – umierający na raka mózgu, przykuty do wózka demokrata z Kalifornii. Kiedy wyczytano jego nazwisko i zapytano, jak głosuje, uniósł rękę i – nie mogąc mówić – wskazał na swoje oko (eye), by pokazać, że jest na „tak” (aye).
We wtorek senator John McCain, u którego właśnie zdiagnozowano glejaka mózgu, przerwał leczenie i przybył do Waszyngtonu, żeby przełamać impas i zagłosować za rozpoczęciem senackiej debaty nad odwołaniem Affordable Care Act (ACA), znanej jako Obamacare. Trudno było nie zwrócić uwagi na ironię (a może raczej bezwstyd) sytuacji: oto człowiek, którego nie tylko stać na prywatne ubezpieczenie zdrowotne (i to z pewnością bardzo dobre – McCain jest jednym z najbogatszych amerykańskich polityków), ale też, jak każdy senator, ma zapewnioną państwową opiekę medyczną, głosuje za tym, żeby rozpocząć proces odbierania jej milionom Amerykanów. Prezydent Trump nazwał McCaina „bohaterem”. To jednak był dopiero pierwszy akt dramatu, który w tym tygodniu rozegrał się w Waszyngtonie – w nim zaś, jak w „Grze o Tron”, zawierano najdziwniejsze sojusze, a złoczyńcy stawali się bohaterami.
W czasach Baracka Obamy członkowie Partii Republikańskiej (GOP) kilkadziesiąt razy przegłosowywali likwidację ACA, wiedząc, że nie mają szans ani na przepchnięcie jej w Senacie, ani na podpis demokratycznego prezydenta. Teraz jednak, choć Partia Republikańska kontroluje zarówno Biały Dom, jak i obie izby Kongresu, coraz wyraźniej widać, że nie jest w stanie zrobić tego, co od siedmiu lat niosła wypisane na sztandarach – usunąć i zastąpić Obamacare (repeal and replace).
Donald Trump zapowiadał w kampanii, że zlikwiduje Obamacare „natychmiast”, zastępując ją „czymś wspaniałym” i nie odbierając nikomu ubezpieczenia zdrowotnego i nie ruszając państwowych programów Medicare i Medicaid (przeznaczonych odpowiednio dla osób starszych i ubogich). Realizacja tej obietnicy idzie mu mniej więcej tak samo, jak innych – zbudowania muru na granicy z Meksykiem i pokonania ISIS w ciągu pierwszego miesiąca swojej prezydentury.
Jak to ujął prezydent Donald Trump: „Nikt się nie spodziewał, że opieka zdrowotna to tak skomplikowana sprawa”. | Piotr Tarczyński
Republikańska „alternatywa” dla Obamacare, American Health Care Act (AHCA), zapowiadana z wielką pompą przez Trumpa, przepadła w Izbie Reprezentantów w marcu, kiedy bunt podnieśli członkowie tzw. Frakcji Wolności (Freedom Caucus), dla których AHCA zostawiała zbyt wiele postanowień ACA. W obliczu pewnej klęski kierownictwo partii musiało wycofać ustawę i wprowadzić zmiany. Choć aż dwudziestu umiarkowanych republikanów głosowało przeciwko, ostatecznie (czterema głosami) w maju Izba Reprezentantów przyjęła poprawioną ustawę i inicjatywa przeszła do izby wyższej.
Debata w Senacie – i przyznawali to zakulisowo sami republikanie – była chaotyczna, propozycje były sprzeczne, nikt do końca nie wiedział, nad czym się pochyla. We wtorek przepadła pierwsza z trzech propozycji GOP, Better Care Reconciliation Act (BCRA), czyli usunięcie Obamacare i zastąpienie jej planem, który pozbawiałby ubezpieczenia 20–30 mln Amerykanów. Powtórzyła się więc sytuacja z Izby Reprezentantów. Choć McCain zagłosował za, przeciw było aż dziewięcioro republikanów – z obu skrzydeł partii. Dla umiarkowanych (jak Susan Collins czy Lisa Murkowski) szła za daleko, dla innych (jak Rand Paul czy Mike Lee) była nie dość radykalna.
Umiarkowani senatorowie patrzą bowiem na sondaże, a te nie pozostawiają wątpliwości – przygotowywaną w pośpiechu i w sekrecie ustawę, pozbawiającą ubezpieczenia rzesze ludzi, popiera w sondażach zaledwie kilkanaście procent Amerykanów, którzy, owszem, widzą niedociągnięcia Obamacare, ale nie chcą jej likwidacji. Było to jeszcze lepiej widoczne w środę, kiedy głosowano nad propozycją nr 2: usunięciem Obamacare bez zastępowania jej czymkolwiek. Mitch McConnell, lider GOP w Senacie, tłumaczył, że w czasie dwuletniego vacatio legis Kongres i Biały Dom na pewno „coś” wymyślą, ale nie przekonał umiarkowanych do kupowania kota w worku.
Wreszcie wczoraj, w czwartek, odbyło się głosowanie nad „kompromisową”, napisaną na kolanie propozycją nr 3, tzw. chudziutkim usunięciem (skinny repeal) niektórych zapisów ACA, w tym zapisu o obowiązkowym ubezpieczeniu zdrowotnym. Gdyby została przyjęta, Partia Republikańska mogłaby się pochwalić, że spełniła wyborczą obietnicę – mniejsza o to, że niesatysfakcjonującą dla żadnej z republikańskich frakcji, nie mówiąc już o społeczeństwie. Tym razem zapowiadał się remis, 50 do 50 głosów. Wiceprezydent Mike Pence szykował się już do oddania decydującego głosu, kiedy przeciw ustawie (razem z senatorkami Collins i Murkowski) zagłosował John McCain właśnie – argumentując, że „chude usunięcie” nie daje Amerykanom nic w zamian, a jego skutki byłyby tragiczne. Uratował Obamacare, lecz nie wolno zapominać, że jego heroiczny gest nie byłby potrzebny, gdyby sam we wtorek nie pozwolił na rozpoczęcie tej całej tragifarsy.
Chociaż kierownictwo GOP próbuje robić dobrą minę do złej gry, nie ulega wątpliwości, że nastroje w partii są minorowe: McConnell ewidentnie nie potrafi opanować chaosu i pogodzić rozbieżnych oczekiwań radykałów i umiarkowanych. Głos McCaina sprawił, że debata nad usunięciem Obamacare dobiegła końca, przynajmniej na jakiś czas.
Cytując złotoustego prezydenta Trumpa: „Nikt nie spodziewał się, że opieka zdrowotna to tak skomplikowana sprawa”.
* Fot. wykorzystana jako ikona wpis: Vitalworks; Źródło: Pixabay.com [CC0]