Odczynianie smutku

Z biblijnej Księgi Przysłów możemy dowiedzieć się, że smutek niszczy serce. Filozofowie polityki pisali na ten temat nie raz, wskazując, że gdy smutek niszczy serce władcy, destrukcji ulega także ustrój państwa. Ma to zasadnicze znaczenie dla Polski: smutek jest przecież emocją, która leży u początków rządów PiS-u w Polsce. Wystarczy przypomnieć sobie moment ogłoszenia zwycięstwa Prawa i Sprawiedliwości w 2015 r.: Jarosław Kaczyński w czerni, mówiący o swoim zmarłym bracie. Słowa prezesa o „kanaliach”, które miały zniszczyć i zamordować Lecha Kaczyńskiego, wielokrotnie przez media powtarzane, piętnowane, wyśmiewane, były także, na co mało kto zwrócił uwagę, wyrazem przeraźliwego smutku. Smutek rządzi sercem Jarosława Kaczyńskiego.

Siła protestów, które odbyły się w pierwszych dniach lipca w całej Polsce, wynikała z ich wymowy emocjonalnej. Był to rodzaj zbiorowego odczarowania smutku. Oczywiście nie wszędzie tak było. Partyjni przywódcy stanowczo zbyt cynicznie próbowali używać protestów do promowania przede wszystkim własnych twarzy. Niektóre grupy wznosiły stanowczo zbyt agresywne hasła, w rodzaju: „Kaczor do wora, wór do jeziora”, nawiązujące tonem bynajmniej nie do demokratycznych wartości, a raczej do klimatu rozpowszechnionej w Polsce osobistej rozgrywki. Jednak tam, gdzie udało się zorganizować protesty typu „no logo”, gdzie tłumy dwudziesto- i trzydziestolatków klaskały, słuchając odczytywanych przez aktorów artykułów konstytucji z 1997 r., lub śpiewały wszystkie cztery zwrotki polskiego hymnu, działy się najprawdziwsze czary. Odczarowywany był smutek, w imię nadziei na wspólną przyszłość.

Protesty przyniosły pewnej grupie intensywne poczucie przynależności. Nic dziwnego, że powtarzane jest pytanie, co dalej. | Karolina Wigura

Co dalej?

Protesty przyniosły pewnej grupie intensywne poczucie przynależności. Nic dziwnego, że powtarzane jest pytanie: co dalej. Niesłusznie jednak zachęca się protestujących, a także organizatorów demonstracji, aby bezrefleksyjnie przedsiębrali kolejne działania, zakładali nowe ruchy społeczne lub nawet partie polityczne.

Po pierwsze, obywatele, wobec kryzysu partii politycznych, który dotyka współcześnie nie tylko Polskę, mogą sobie tego w ogóle nie życzyć.
Po drugie, w 2015 r. obóz konserwatywny wygrał w Polsce nie tylko siłą swojej mobilizacji. W o wiele większej mierze wygrał słabością tak zwanych „elit liberalnych”. Kampanie prezydencka i parlamentarna obnażyły pustkę intelektualną, polityczną i nierzadko moralną tych elit, ich rozejście się z młodymi pokoleniami Polaków, pogardę wobec przeciwnika. Liberalizm przestał być ideałem moralnym, a stał się zabiegiem retorycznym. Wiele osób powoływało się na liberalizm, w istocie reprezentując zachowania i poglądy nieliberalne. Był to być może najgłębszy kryzys środowisk liberalnych po 1989 r. Wszelkie działania w pośpiechu grożą błyskawicznym wynoszeniem „gwiazd” w rodzaju Mateusza Kijowskiego lub niektórych liderów obecnej opozycji parlamentarnej.

Przed polskimi elitami liberalnymi stoją dziś zasadnicze wyzwania. Dopóki nie odbędą się na ich temat zasadnicze dyskusje, zanim, używając języka Jana Józefa Lipskiego, nie powiemy sobie wszystkiego, co trudne, i nie wyłonią one liderów o większej integralności wewnętrznej, nie sposób będzie postąpić ani kroku dalej.

Ilustracja: Marta Zawierucha
Ilustracja: Marta Zawierucha

Przeciwko agresji

Wyzwaniem jest kwestia języka. Z językiem PiS-u i wiernych mu mediów, często nietolerancyjnym, wręcz toksycznym, nie należy walczyć za pomocą słów pełnych agresji – zwrócił ostatnio uwagę Jacek Dehnel. Jeśli wartości demokratyczne, jakich pragniemy, mają być autentyczne, to niedopuszczalne jest wymierzanie przeciwnikowi ordynarnych, osobistych ciosów.

Świetlik

Ostatnie demonstracje także dostarczają materiału do przemyśleń. Za szkodliwe należy uznać wznoszone przez niektórych na demonstracjach okrzyki, aby „obalić rząd PiS-u”. Polska ma być krajem demokratycznym i rządzonym zgodnie z prawem, z czego nie wynika, że nie mogą rządzić nią konserwatyści. Rządom podczas wyborów wystawia się demokratycznie rachunek – czasem bardzo słony – a nie „obala się je”. Określenia typu „zamach stanu” powinny zniknąć ze słownika opozycji. Można mówić o łamaniu prawa, niedotrzymywaniu demokratycznych standardów itd. W sferze publicznej, gdzie jak w Polsce, najostrzejsze słowa zostały powtórzone tak wiele razy, że przestały kogokolwiek wzruszać, oszczędność wypowiedzi może, paradoksalnie, najskuteczniej zwracać uwagę.

Drugim wyzwaniem jest wypracowanie rzeczywistego dialogu wewnątrz protestujących środowisk. Dotąd wskazywano najczęściej na różnice metrykalne, np. między członkami KOD-u a dwudziestolatkami przychodzącymi na manifestacje organizowane przez Bartosza Mindewicza czy „Akcję Demokrację”.

Różnic jest jednak więcej. Podczas protestów ze świeczkami i plakatami „KonsTYtucJA” stali obok siebie młodzi lewicowcy i prawicowcy. Część z tych ostatnich dwa lata temu głosowała na PiS, nie zgadzają się jednak na rewolucyjne szarże partii rządzącej. W pewnym momencie podczas demonstracji pod Sejmem w czwartek 20 lipca odczytywano preambułę konstytucji z 1997 r. Osoba, która to robiła, do zdania: „Pomni gorzkich doświadczeń z czasów, gdy podstawowe wolności i prawa człowieka były w naszej Ojczyźnie łamane”, dodała: „Także przez Kościół łamane, dodaję od siebie”. Tak niewiele wystarczyło, by wiele osób poczuło się wówczas wykluczonych. Ważna jest świadomość, że przede wszystkim chodzi o to, aby w przyszłości Polska stała się parasolem, pod którym zmieszczą się wszyscy obywatele, a nie tylko – znowu! – jakaś ich część. Stworzenie tego parasola będzie od wszystkich osób o propaństwowym nastawieniu wymagało gotowości do kompromisu.

Kampanie prezydencka i parlamentarna obnażyły pustkę intelektualną, polityczną i nierzadko moralną tzw. liberalnych elit, ich rozejście się z młodymi pokoleniami Polaków, pogardę wobec przeciwnika. | Karolina Wigura

Trzecim wyzwaniem jest stosunek do Unii Europejskiej. Unia w niemal dosłownym sensie płynie w żyłach młodych demonstrujących, z których niektórzy tylko mgliście pamiętają rok 2004. To jednak nie znaczy, że będą oni z satysfakcją patrzyli, jak Komisja Europejska uruchamia wobec Polski artykuł 7 Traktatu Lizbońskiego. Wręcz przeciwnie, to pokolenie, tak nieufne wszelkim próbom bezpodstawnego pouczania go, będzie patrzeć na to jako na upokorzenie. I to po tym, jak wystawali godzinami na ulicach, z całą pewnością przyczyniając się do prezydenckiego weta. To stwierdzenie nie neguje dobrych intencji Komisji Europejskiej, ale nawet chcąc dobrze, można zachowywać się jak słoń w składzie porcelany. Polskie społeczeństwo, wbrew często wygłaszanym o nim opiniom, zżyło się z demokracją i potrafi ją egzekwować. Potrzebujemy jednak czasu, aby ze swoimi kłopotami uporać się sami.