Pojednanie polsko-niemieckie nie jest wolne od wad, jak każde dzieło rąk ludzkich. Jednak w ostatnich dziesięcioleciach odegrało olbrzymią rolę w ponownej integracji Polski z zachodnią Europą.

Jeszcze wczoraj mogło się wydawać, że w stosunkach polsko-niemieckich niewiele można poprawić. Podpisano tak wiele wspólnych dokumentów i dokonano tak licznych oficjalnych gestów, a wzajemna ocena w sondażach opinii poprawiła się na tyle, że „proces pojednania” wydawał się „zamknięty”. Architekci innych pojednań między narodami, np. koreańsko-japońskiego, stawiali sobie przykład polsko-niemiecki za wzór. Oczywiście wspominano nadal o tym, że młodzi Niemcy zbyt mało uczą się w szkole o kampanii wrześniowej i o Polsce w ogóle. A także, że wzorowa atmosfera, jaka panuje między historykami polskimi i niemieckimi, niekoniecznie przekłada się na szersze nastroje obu społeczeństw. Można jednak mieć wątpliwości, czy tego rodzaju stwierdzenia nie były coraz bardziej rytualne.

To właśnie słowo „rytualne” jest kluczem, który pozwala odpowiedzieć na pytanie, z jakiego powodu agresywna antyniemiecka propaganda może przynajmniej częściowo padać w Polsce na podatny grunt. Proces pojednania polsko-niemieckiego nie był, rzecz jasna, jedynym podobnym zjawiskiem w ostatnich dziesięcioleciach. Drugą połowę XX w. nie bez przyczyny nazywano „epoką przeprosin”. W wielu miejscach odbyły się niezliczone polityczne deklaracje skruchy i przebaczenia, komisje pojednania itd. Choć nierzadko wynikały one ze szczerych pobudek i odpowiedzialnego myślenia o wspólnej przyszłości, ostatecznie doszło do tego, co Jacques Derrida nazywał teatralizacją i rytualizacją przebaczenia. Więcej, polityczne przebaczenie weszło do kanonu politycznie poprawnych zachowań. A cóż może bardziej niż polityczna poprawność szkodzić pojednaniu, które powinno być oparte na słowach prawdy i autentycznych gestach wyciągnięcia ręki do drugiej strony?

Ilustracja: Max Skorwider

Pod spodem politycznej poprawności mogą zaś płynąć uczucia resentymentu i niechęci. To na nich bazuje kampania antyniemiecka, rozpętana przez PiS. Widać to choćby w materiałach TVP, np. spocie wyemitowanym z okazji 1 sierpnia ze słowami „Niemcy, przeproście”. Jeśli to, jak pragnęliby obrońcy tej kampanii, „dyskusja” na temat tego, czy reparacje należą się Polsce, czy nie, to jest to wyłącznie dyskusja skłamana. Opiera się ona nie na rzeczowym rozważaniu naszej obecnej sytuacji prawnej (gdzie nawet eksperci w dziedzinie prawa mają rozbieżne poglądy), lecz na logice przypominającej wcześniejsze zachowania radykalnej części PiS-u wobec sądownictwa. Najpierw pada stwierdzenie, że istnieje jakaś sprawa, której rozwiązanie przyniosłoby korzyść wielu Polakom. Następnie przystępuje się do rozwiązywania – w sposób możliwie jak najbardziej radykalny. Rzuca się informacje o historii pozbawione kontekstu.

Zaznaczmy, że hasłu reparacji nie towarzyszą żadne konkrety. Teoretyczna kwota wypłat waha się w różnych wypowiedziach od 45 mld do 6 bln dolarów. W tak ustawionej debacie wygrywają jedynie najskrajniejsze stwierdzenia. Tylko one zyskują miano autentyczności i „mówienia tego, co się sądzi”. Wszelkie bardziej umiarkowane opinie zapisane zostają pod adresem „obrony złego status quo”, a w tym przypadku zapewne również „działania antypolskiego”. W ten sposób wylewa się dziecko z kąpielą, przy czym przez cały czas padają zapewnienia w rodzaju: „my przynajmniej coś robimy, poprzednia władza nie zrobiła absolutnie nic”. Obywatele mają prawo czuć się zdezorientowani. Nawet komentatorom trudno w tej sytuacji orzec, co dokładnie znaczy, że w niedawnym sondażu IPSOS-u za reparacjami opowiada się 63 proc. respondentów.

Zaznaczmy, że hasłu reparacji nie towarzyszą żadne konkrety. Teoretyczna kwota wypłat waha się w różnych wypowiedziach od 45 mld do 6 bln dolarów. W tak ustawionej debacie wygrywają jedynie najskrajniejsze stwierdzenia. | Karolina Wigura

Trzy kwestie szczególnie domagają się w tym przypadku nazwania.

Po pierwsze, mamy do czynienia ze specyficznym sposobem zaklinania emocji zbiorowych. W ostatnich tygodniach obserwowaliśmy w naszym kraju zupełnie odmienny ich portret. Lipcowe protesty przeciwko niekonstytucyjnym zmianom w sądownictwie miały oczywiście bardzo zróżnicowany charakter. Jednak ich najmocniejszą stroną były te zgromadzenia, gdzie demonstrujący nie mieli partyjnych czy stowarzyszeniowych logotypów, a tylko nieśli ze sobą świece i plakaty z napisem „KonsTYtucJA”. Podczas wspólnego słuchania fragmentów z ustawy zasadniczej z 1997 r. i śpiewania polskiego hymnu panował szczególny nastrój powagi, nadziei, zaangażowania bez śladu agresji. Na wielu ludziach protesty te zrobiły tak olbrzymie wrażenie, ponieważ zobaczyli siebie samych i swoje społeczeństwo jako piękną wspólnotę, o której wielu z nas marzy.

Czapliński

Antyniemiecka kampania wydaje się oparta na emocjach przeciwstawnych. Miejsce spokojnej nadziei na przyszłość zajmuje dotyczące jutra, bliżej niesprecyzowane pragnienie wzbogacenia, które pyta: „ile nam zapłacą?”. Miejsce spokojnej radości zajmuje resentyment, który mówi: „niech wreszcie zapłacą!”. Społeczeństwom, w których przeważa resentyment, trudno jest myśleć dobrze o samych sobie. Wtedy łatwiej jest nimi manipulować.

Po drugie, mamy do czynienia z przekazem anachronicznym. Nawet jeśli pewne należności miałyby być spłacane po latach, warto pamiętać o tym, jak wielkie zmiany zaszły w społeczeństwie naszego zachodniego sąsiada. Choćbyśmy nawet we wszystkich miejscach pamięci w Polsce zamienili słowo „hitlerowcy” na „Niemcy”, to nie ma już – statystycznie – „tamtych Niemców”, którzy wywołali II wojnę światową. W Republice Federalnej dorosło już trzecie i czwarte pokolenie po wojnie. Blisko 8 proc. stanowią imigranci, którzy przybyli tam z Turcji, Iranu, Hiszpanii albo… Polski. W sposób naturalny mają oni coraz większą trudność z utożsamieniem się z wojenną przeszłością swojego kraju. Jak ostatnio napisał niemiecko-irański intelektualista Navid Kermani, w miarę jak ostatni świadkowie odchodzą, Niemcy są coraz bliżej zasadniczego przebudowania swojej kultury pamięci.

Czy to oznacza, że nie jest już możliwe apelowanie do pamięci okropności, jakie Niemcy wyrządzili w przeszłości innym narodom, w tym Polakom? Niekoniecznie, ale trzeba to czynić rozważnie, z właściwym rozpoznaniem adresata. Warto tu zwrócić uwagę na bijące w Niemczech rekordy popularności i przetłumaczone na 35 języków dramaty sądowe Ferdinanda von Schiracha. Schirach, wnuk niemieckiego zbrodniarza wojennego, odświeża w popkulturze temat niemieckiej winy i niewystarczającego rozliczenia nazistów. Zbrodnicza przeszłość w jego książkach dokonuje destrukcji teraźniejszości, a ci, którzy mają odwagę pokazać prawdę, są jego najważniejszymi bohaterami.

Po trzecie, warto się zastanowić, czy nie mamy do czynienia z kampanią nie tylko antyniemiecką, ale w istocie antyeuropejską. Aby to zrozumieć, musimy wrócić do dokumentu fundującego proces polsko-niemieckiego pojednania, jakim było „Orędzie biskupów polskich do biskupów niemieckich” z 1965 r. Polska odmiana nacjonalizmu często rozchodzi się z uniwersalizmem Kościoła katolickiego. Dlatego w ostatnich dniach można było pod adresem tego dokumentu usłyszeć wiele krytycznych słów. Między innymi twierdzono, iż list ów zastąpił rzeczowe domaganie się od Niemców reparacji fałszywą symetrią wzajemnego wyznania i przebaczenia win. W argumentacji tej rozpoznać można było echo słów napisanych niegdyś przez Jarosława Marka Rymkiewicza w książce „Kinderszenen”, że za szybko przebaczyliśmy Niemcom.

Polska odmiana nacjonalizmu często rozchodzi się z uniwersalizmem Kościoła katolickiego. | Karolina Wigura

Orędzie biskupów polskich do biskupów niemieckich miało jednak pewien doniosły wymiar, co do którego panowała ostatnio cisza. Jak pamiętamy, zaraz po opublikowaniu listu, pierwszy sekretarz PZPR Władysław Gomułka grzmiał na Plenum Komitetu Centralnego, iż „orędzie biskupów polskich do biskupów niemieckich jest w istocie zakrojoną na długą metę dywersją polityczną skierowaną przeciwko Polsce Ludowej”. W pewnym sensie trudno nie przyznać, że Gomułka miał rację. Bowiem logika „Orędzia…” głosiła przynależność Polski do wspólnoty wartości alternatywnej wobec „społeczeństwa socjalistycznego”, które budowano wedle oficjalnej propagandy. Z listu biskupów wyłania się wspólnota, po pierwsze, chrześcijańska, po drugie – europejska. Zgodnie z zawartym w „Orędziu…” wywodem, będąc chrześcijaninem i Europejczykiem, jest się w nieunikniony sposób bliższym Niemcom niż komunistom, bowiem historia Europy jest bardziej historią chrześcijaństwa niż komunizmu. Komunizm, wbrew pragnieniu jego budowniczych, jest tylko stanem przejściowym, naroślą na zdrowej tkance Europy, tak jak zbrodnie III Rzeszy.

Pojednanie polsko-niemieckie nie jest wolne od wad, jak każde dzieło rąk ludzkich. Jednak w ostatnich dziesięcioleciach odegrało olbrzymią rolę w ponownej integracji Polski z zachodnią Europą. Dyskusja na temat reparacji nie musi być podważeniem tego pojednania, ale ten konkretny sposób, w jaki się ją dziś przeprowadza, z całą pewnością może do jego podważenia prowadzić.

Całe jednak szczęście, jeśli pójdziemy za logiką orędzia biskupów, dowiemy się, że rządy radykałów, podobnie jak inne wydarzenia polityczne, mają charakter co najwyżej epizodyczny.