Opozycja, czyli kto?
Na początek dwa proste eksperymenty myślowe. Proszę sobie wyobrazić, że Grzegorz Schetyna ma dziś taką samą władzę jak Jarosław Kaczyński. Co z nią robi? Jakie decyzje podejmuje? Nie chodzi w tym miejscu o bardzo konkretne zmiany – np. wysokość podatków – lecz o ich kierunek i problemy, jakie mają rozwiązać. Służby specjalne, edukacja, polityka zagraniczna, a może system emerytalny, reforma polskiego rolnictwa lub jakieś kroki w kierunku przyjęcia euro? Nie wiadomo. A to przecież nic innego jak próba odpowiedzi na fundamentalne pytanie: po co Grzegorz Schetyna i ugrupowanie, którym kieruje, są w polityce?
Drugi eksperyment, często stosowany w badaniach marketingowych, polega na wyobrażeniu sobie danej marki jako osoby. Jak wyglądałby, dajmy na to Mercedes czy Coca-Cola, gdyby byli ludźmi? Jakiej byliby płci, w jakim wieku, jakie mieliby hobby, jak by się ubierali? Czy byliby towarzyscy czy zamknięci w sobie? Co w życiu byłoby dla nich ważne? Wszystkie te pytania mają pokazać, z jakimi wartościami kojarzy się odbiorcom dana marka i jakie oczekiwania z nią wiążą. Jaką osobą byłaby Platforma Obywatelska? Obawiam się, że doskonałym przykładem człowieka bez właściwości. Z nieco innym problemem boryka się Nowoczesna, która jest bardzo silnie kojarzona ze swoim liderem, a Ryszard Petru od dłuższego czasu nie budzi zaufania wyborców.
Wyborcy, czyli kto?
Oczywiście partia polityczna różni się od produktu takiego jak Mercedes choćby tym, że kieruje swój przekaz do innej grupy odbiorców. Nowego Mercedesa jest w stanie kupić niewielki odsetek zamożnych ludzi i to tę wąską grupę próbuje do siebie przekonać firma. Masowa partia musi „złapać wszystkich”, czyli trafić do kilkudziesięciu procent społeczeństwa o różnym pochodzeniu, wykształceniu, dochodzie i oczekiwaniach – od bezrobotnych, przez górników, drobnych przedsiębiorców, biednych i bogatych rolników, po pracowników korporacji zarabiających znacznie więcej niż członkowie rządu.
To jednak nie do końca prawda. Po pierwsze w Polsce w wyborach parlamentarnych głosuje w najlepszym razie połowa obywateli, a do zwycięstwa potrzeba około 40 proc. z tej połowy, czyli mniej więcej 20 proc. całego społeczeństwa. Nie twierdzę, że niska frekwencja to dobry stan rzeczy. Ale to fakt, którego – jak do tej pory – żadna partia nie potrafiła zmienić.
Po drugie, nawet te bardzo zróżnicowane grupy – mimo odmiennych poglądów na wiele spraw – na pewnym poziomie ogólności mogą mieć wspólne oczekiwania. Mogą na przykład – jak mówi Michał Nowosielski w rozmowie z „Kulturą Liberalną” – chcieć państwa przyjaznego, szanującego obywatela, otwartego lub odwrotnie – państwa wyposażonego w rozbudowany aparat kontroli, trzymającego obywateli krótko i surowo karzącego wszelkie wykroczenia.
Wreszcie po trzecie, te oczekiwania nie są dane raz na zawsze i mogą zmieniać się pod wpływem czy to wydarzeń zewnętrznych – np. zamachów, kryzysu finansowego czy przeciwnie: hossy na rynku – czy to działań marketingowych. Z tym drugim przypadkiem mieliśmy do czynienia podczas ostatnich wyborów prezydenckich we Francji, kiedy Emmanuel Macron wbrew nastrojom społecznym wystartował z kampanią pod hasłami proeuropejskimi i zdołał przekonać do siebie wyborców.
Kto tu jest naiwniakiem?
W tym miejscu już słyszę żachnięcia części polskich polityków i komentatorów, którzy oczekiwanie na „polskiego Macrona” uznają za przejaw skrajnej naiwności, przeciwstawiając jej swój realistyczny ogląd polityki. Prawda jest jednak taka, że jak dotychczas ów „realizm” donikąd ich nie zaprowadził. Po dwóch latach rządów oraz dziesiątkach mniejszych i większych skandali PiS nadal zdecydowanie prowadzi w sondażach. Tymczasem politycy PO zdają się wierzyć, że najlepszą receptą na pokonanie partii rządzącej jest „więcej tego samego”.
Sarkanie na tych, którzy poszukują „polskiego Macrona” opiera się też na fundamentalnym niezrozumieniu tego, kim ów polski Macron miałby być. Nie chodzi przecież o powtórzenie sytuacji francuskiej – znalezienie młodego, przystojnego polityka o nieopatrzonej twarzy, ze zdolnościami oratorskimi i świetną orientacją w mediach społecznościowych, który poprowadzi kampanię pod dokładnie tymi samymi hasłami. Tym co imponowało w kampanii francuskiego prezydenta, były przede wszystkim odwaga do pójścia wbrew społecznym nastrojom, konsekwencja i profesjonalizm w prowadzeniu kampanii oraz – co chyba najważniejsze – autentyczna pasja samego Macrona. Naiwniakiem nie jest ten, kto docenia te cechy, ale ktoś, kto wierzy, że bez nich da się przekonująco wygrać wybory.
Jedynym rozwiązaniem jest odzyskanie tych obszarów debaty publicznej, które partie opozycyjne walkowerem oddały PiS-owi. | Łukasz Pawłowski
Walkower dla PiS-u
W polskich partiach opozycyjnych nie widać żadnego z tych elementów, a ich największym błędem jest brak odwagi w narzuceniu własnej narracji dotyczącej tego, co jest dziś najważniejszym wyzwaniem stojącym przed Polską. Weźmy relacje z Unią Europejską. Jak to możliwe, że w kraju, gdzie ponad 50 proc. obywateli chce zacieśnienia związków z UE, a partia rządząca rozkręca konflikt z Brukselą na niespotykaną skalę, opozycja nie zyskuje głosów? To proste. Dlatego że rzekomo „proeuropejska” Platforma sama nie wie, jaką rolę w UE miałaby odgrywać Polska – czy przystąpi do strefy euro, czy zgodzi się na wspólną ochronę granic, czy będzie gotowa na ściślejszą współpracę wojskową, czy utrzyma dobre relacje z Brukselą także wtedy, gdy Polska z beneficjenta funduszy unijnych stanie się płatnikiem netto? Na te wszystkie pytania nie mamy odpowiedzi, bo PO nie wie, jakiej Polski chce za 5, 10 czy 15 lat – co ma być fundamentem budowanego przez nich państwa.
I właśnie z tego błędu wynikają wszystkie inne – przede wszystkim niespójne komunikaty dyktowane bieżącymi nastrojami społecznymi, które podważają wiarygodność całego ugrupowania. Platforma dała odebrać sobie wszystkie najważniejsze tematy. Tymczasem jedynym rozwiązaniem jest odzyskanie tych obszarów debaty publicznej, które partie opozycyjne walkowerem oddały PiS-owi. Edukacja, relacje z UE, imigracja, wojsko, gospodarka, polityka socjalna – w każdej z tych dziedzin to Prawo i Sprawiedliwość narzuca ton dyskusji. Politycy PO twierdzą, że to dlatego, iż PiS ma władzę, a zatem swoje zamierzenia może realizować, podczas gdy opozycja może jedynie obiecywać. Problem w tym, że opozycja nawet nie wie, co chciałaby obiecać. Dopiero kiedy już odpowie sobie na to pytanie, musi tę odpowiedź w sposób jasny i konsekwentny przekazać wyborcom.
***
Przed ponad dwudziestu laty podczas jednej z debat parlamentarnych Tony Blair – wówczas lider partii opozycyjnej – w kilku słowach określił różnicę między sobą, a ówczesnym premierem Johnem Majorem: „Ja prowadzę swoją partię, on za swoją podąża”. Za czym podąża polska opozycja? Za Kaczyńskim, sondażami, bieżącymi tematami, które dominują w mediach? Trudno powiedzieć. Wiadomo jednak, że niczego nie prowadzi. Dopóki to się nie zmieni, nie zmienią się także sondaże. Partie opozycyjne pozostaną „ludźmi bez właściwości” i żaden – nawet najlepszy – marketing tego nie zmieni. Bo marketing to przede wszystkim sztuka komunikacji z odbiorcą. A żeby z kimś się komunikować najpierw trzeba wiedzieć, co się ma do powiedzenia.