We wspomnieniach Karla Löwitha – niemieckiego filozofa, ucznia Husserla i Heideggera – znajduje się passus, w którym autor opisuje okres I wojny światowej i swój pobyt we włoskim obozie jenieckim. Bycie więźniem nigdy nie jest przyjemne, jednak Löwith, co sam przyznaje, nie miał powodu do narzekań. Włoscy strażnicy byli nad wyraz pobłażliwi. Kiedy przyłapano przyszłego uczonego na próbie przesłania listu ze skargą do ambasady Szwajcarii, która reprezentowała w czasie wojny niemieckie interesy, wsadzono go co prawda do karceru i trzymano o chlebie i wodzie, jednak kontrolujący go podoficer nie wahał się podjąć ryzyka i podrzucał mu trochę dodatkowego sera i pieczywa. Przymykano także oczy na nielegalnie posiadane przez więźniów papierosy.
Humanitaryzm Włochów, który tak zapadł w pamięci młodemu Löwithowi, potrafił wywrzeć na nim wrażenie również dwadzieścia lat później – w okresie rozkwitu faszyzmu. Jego ilustracją jest u Löwitha drobny incydent, który w latach 30. zdarzył się w Rzymie w miejskim autobusie. Kierowca tak gwałtownie prowadził pojazd przez wąskie uliczki miasta, że piesi ledwo nadążali, by w porę uskoczyć w bezpieczne miejsce. „Pewien oficer – pisze Löwith – wychylił się nagle w stronę kierowcy i ryknął: «Bisogna prendere le curve più cristianamente», mając na myśli, by ten brał zakręty nieco bardziej po chrześcijańsku, a więc nie tak brutalnie”. „Jest rzeczą nie do pomyślenia – kwituje całą scenę filozof – by spotkać w Niemczech zachowującego się jak cywil generała i usłyszeć reprymendę ujętą w tak chrześcijańską formę” [1].
Włosi to ludzie poczciwi
Niejeden mieszkaniec Europy Środkowo-Wschodniej uśmiechnie się pod nosem, czytając te opisy. Rozpozna w nich własną opinię o Włochach. To łagodni, gadatliwi, ceniący dolce vita i dolce farniente południowcy. Nie nazbyt okrutni i przede wszystkim wyrozumiali. Porównajmy zresztą – pomyśli sobie – dwa totalitarne reżimy: nazizm i faszyzm. Ten pierwszy, ze swoimi ustawami norymberskimi, eksterminacją Żydów, bestialstwem gestapo i SS, przypomina najgorszy horror. Drugi, z komicznym duce, egzotycznymi sukcesami w dalekiej Abisynii i łagodną okupacją skrawka Francji, jawi się raczej jako operetka. W Polsce wiemy przecież, jak wyglądał bojowy duch włoskich żołnierzy. Każdy oglądał film „Giuseppe w Warszawie”.
W istocie taki obraz włoskiego faszyzmu nie jest jednak niczym innym jak kolejną kliszą. Owszem, reżim z Półwyspu Apenińskiego nie był nawet w połowie tak brutalny, jak rządy hitlerowców, ale również i on miał swoje ciemne strony. Od 1927 r. we Włoszech działała Organizacja Ochotnicza do Zwalczania Antyfaszyzmu (OVRA), czyli tajna policja polityczna, odpowiedzialna za represje i deportacje do obozów koncentracyjnych. W będącej włoską kolonią Libii faszystowskie rządy regularnie przeprowadzały czystki etniczne. W 1938 r. włoski rząd wprowadził pierwsze antysemickie prawa. I choć Mussolini kilka lat wcześniej nazwał antysemityzm teoriami „pochodzącymi z drugiej strony Alp, od narodu, który nie znał pisma, kiedy Rzym miał Cezara, Wergiliusza, Augusta” [2], Włosi, naciskani przez Hitlera do zintensyfikowania działań przeciwko Żydom, okazali się większymi konformistami, niż zwykli później twierdzić. Przy bliższym wejrzeniu faszyzm Mussoliniego traci więc wiele ze swojej rzekomej niewinności.
Skąd zatem poczucie, że Włosi w zasadzie zachowali się przyzwoicie? Z jednej strony na ich korzyść przemawia skala działań. Przy zbrodniach hitlerowskich Niemiec agresywna polityka Włoch wydaje się sztubackim wybrykiem. Z drugiej – do ich wybielenia przyczynił się zimnowojenny podział świata po 1945 r. Dzisiejszych sojuszników nie opłaca się rozliczać z wczorajszych przewinień. Sami Włosi również nie szczędzili wysiłków, by ukazać przeszłość w odpowiednim świetle. „Italiani brava gente” (Włosi to ludzie poczciwi) – brzmiał powojenny slogan [3]. Zły był Mussolini. Większość Włochów starała się zapomnieć o swojej fascynacji faszystowską ideologią i optymistycznie patrzyła w przyszłość. Poza tym swoje robi czas. Czas, który najgorsze zbrodnie potrafi zamienić w kilka suchych, obranych z emocji słów zapisanych w encyklopedii.
Ferrara, czyli historia faszystowskich Włoch
Jak dziś, siedemdziesiąt lat po wojnie, badać ów proces zapominania i podtrzymywać żmudną pracę zbiorowej pamięci? Obok oczywistych historycznych źródeł pomocą w zrozumieniu społecznych nastrojów epoki jest jak zawsze literatura. Rozterki wojennych i powojennych Włoch znakomicie oddają opowiadania ferraryjskie Giorgia Bassaniego. Wydane w 1956 r., przyniosły swojemu autorowi szeroki rozgłos. Pisarz, który wkrótce jako redaktor w wydawnictwie Feltrinelli przyczyni się do pośmiertnej publikacji „Lamparta” Giuseppe Tomasiego di Lampedusy, otrzymał za zbiór prestiżową nagrodę Strega. W pełni zasłużenie. Bassani to wytrawny stylista i jego prozę – składającą się z długich, wolno rozwijających się fraz – smakuje się jak dobry koniak. Zresztą swoje robią tu także opisy miejsc, w których rozgrywają się poszczególne utwory. Są precyzyjne i jednocześnie pełne niedopowiedzeń. W konsekwencji opowiadania Bassaniego przypominają bedeker po Ferrarze, przygotowany specjalnie dla tych, którzy są wyczuleni na subtelne zmiany tonacji.
To jednak nie krajoznawcze wątki są w pisarstwie Bassaniego najważniejsze. Ferrara jest dla włoskiego pisarza czymś więcej niż tylko piękną zabytkową miejscowością regionu Emilia-Romania. U Bassaniego w niedawno minionych dziejach miasta jak w soczewce odbija się skomplikowana historia faszystowskich Włoch. Nie ogranicza się on przy tym tylko do opisu politycznych i ideologicznych podziałów. W zbiorze obserwujemy także zderzenie klas (miejskiej, bogatej burżuazji i zjeżdżającego do miasta chłopstwa), kultur i religii (laickiej, katolickiej i żydowskiej), tradycji i nowoczesności (XIX-wiecznego pozytywistycznego światopoglądu i nowych radykalnych prądów).
Wszystkie te konflikty nakładają się zresztą na siebie, sprawiając, że rzeczywistość Włoch lat 30. i 40. jawi się nam pod koniec lektury każdego z opowiadań w sposób o wiele mniej jednoznaczny niż na jej początku. W „Spacerze przed kolacją” Elia Corcos, szanowany lekarz z bogatej żydowskiej rodziny, żeni się z pochodzącą z chłopstwa Gemmą Brondi. Historia ich długotrwałej miłości jest zarazem opowieścią o klasowym mezaliansie i szkicem, w którym odmalowany zostaje niepewny status ferraryjskich Żydów. Z jednej strony reprezentują powszechnie szanowaną burżuazję, z drugiej – są obcy. Albo ze względu na religię, jak w przypadku ojca Elii, pobożnego Żyda, albo ze względu na naukowy światopogląd wyznawany przez doktora.
W „Lidzie Mantovani” poznajemy losy tytułowej bohaterki, ubogiej dziewczyny, która razem z matką pracuje jako pomocnica miejscowego krawca. Lida zachodzi w ciążę z Davidem, młodzieńcem z bogatego żydowskiego domu, ten jednak zostawia ją samą z dzieckiem. Jest typem marzyciela i lekkoducha, którego stać na to, by nie ponosić żadnych konsekwencji za swe czyny. Lida przyjmuje w końcu oświadczyny sąsiada Orestego, znacznie od niej starszego rzemieślnika. Para żyje szczęśliwie, jednak pomimo usilnych starań nie może doczekać się wspólnego potomka. Wymarzonego przez Orestego syna, „który będzie naprawdę jego, z jego krwi, a zatem inny, z wyglądu i charakteru, od tamtego, którego Lida miała przed ślubem” [4].
Obcość i zapomnienie
Wszędzie u Bassaniego konsekwentnie pojawia się wątek wyobcowania. Nabierze on u włoskiego pisarza dodatkowego znaczenia w tych opowiadaniach, w których nawiązuje on bezpośrednio do faszystowskiej przeszłości. O ile w pierwszych dwóch obcość ma przede wszystkim twarz żydowskiego mieszczanina, z nieufnością obserwowanego przez jego ubogich, często pochodzących z okolicznych wsi sąsiadów – co zresztą zapowiada ponurą atmosferę lat wojennych – o tyle w pozostałych obcym okazuje się być ten, kto pamięta i przeciwdziała szybko postępującej amnezji swoich współziomków.
Mechanizm zapominania jest niezwykle celnie opisany przez Bassaniego zwłaszcza w dwóch utworach: „Tablicy na via Mazzini” oraz opowiadaniu „Pewna noc ’43 roku”. Pierwszy przedstawia historię powrotu do Ferrary niejakiego Geo Josza, syna żydowskiego kupca, którego majątek został skonfiskowany przez faszystowskie władze miasta. Jak dowiadujemy się od narratora, Josz przybywa z obozu, „z dali o wiele bardziej odległych niż te, z których przybył w rzeczywistości” [5]. Bassani niespiesznie zapoznaje nas z jego perypetiami: odzyskaniem mienia i nieruchomości, zwyczajem opowiadania obozowych przeżyć przyjaciołom i sąsiadom. Czas sprawia jednak nieubłaganie, że wspomnienia blakną, a kolejna opowieść o Buchenwaldzie staje się nudna i nie do zniesienia. „Świat musi wrócić w swoje dawne łożyska: o to chodzi w gruncie rzeczy”, stwierdza przytomnie narrator, wypowiadając się w imieniu całej ferraryjskiej wspólnoty [6].
Opowiadanie „Pewna noc ’43 roku” jest z kolei rozbudowaną relacją o zabójstwie jedenastu antyfaszystowskich przedstawicieli lokalnej elity, których ciała znaleziono pewnej grudniowej nocy na ulicy miasta. Pomimo tego, że mord nie mógłby się odbyć bez pomocy mieszkańców, po wojnie, w czasie procesu domniemanych zabójców, wszyscy nabierają wody w usta. Istnieje tylko jeden znany świadek zbrodni – sparaliżowany Pino Barilari, który dniami i nocami przesiaduje w oknie swojego mieszkania i który owej feralnej nocy widział sprawców. Milczy jednak, pomimo tego, że pamięć o tym zdarzeniu nie daje mu spokoju.
Gdy nadejdzie pora zmierzchu
Po cóż jednak mówić? Po co wracać do tego, co jest obciążeniem dla wszystkich? Przecież „wszyscy […] byli mniej czy bardziej faszystami” [7], a poza tym „faszyści, to też Włosi, do diaska!” [8]. Po co rozgrzebywać rany? „Przecież w gruncie rzeczy wystarczyłoby niewiele, by błąd w rachunku, który popełniło tylu pod presją wydarzeń […] stał się wraz z całą resztą niczym więcej jak złym snem, strasznym koszmarem, z którego budzimy się pełni nadziei, wiary w nas samych i w przyszłość!” [9].
Bassani, wkładając te zdania w usta narratora, nie stara się na siłę oskarżyć mieszkańców Ferrary. Pokazuje tylko pewien mechanizm, obnaża łatwość, z jaką oni, a z nimi my wszyscy godzimy się na zapomnienie.
Czy jego opowiadania dają jakąś skuteczną receptę na to, byśmy potrafili pamiętać o trudnej przeszłości, a tym samym jako zbiorowość wzięli odpowiedzialność za popełnione niegdyś czyny? Na pierwszy rzut oka wydaje się, że Bassani nie pozostawia nam żadnych złudzeń. Wszystko niwelujący czas i ludzka skłonność do konformizmu oraz psychicznej wygody sprawiają, że w dłuższej perspektywie podtrzymywanie zbiorowej pamięci o tym, co niewygodne, jest z góry skazane na klęskę.
Istnieje jednak pewien promyk nadziei, możliwość indywidualnego olśnienia, spotkania, które poruszy nasze sumienie. „Światło dzienne to nuda, twardy sen ducha, «nuda wesołości» […]” – mówi narrator w „Tablicy na via Mazzini”, wspominając Geo Josza. „Ale niech nadejdzie pora zmierzchu, pora nasączonego po równo cieniem i światłem spokojnego, majowego zmierzchu: i oto rzeczy i osoby, które przedtem wydawały się zupełnie normalne, obojętne, mogą nagle ukazać się wam takimi, jakimi są naprawdę, mogą nagle zacząć wam mówić – i będzie to tak, jakby w was piorun uderzył – po raz pierwszy o sobie i o was.
– Co ja tu robię z tym człowiekiem? Kto to jest? A ja, który odpowiadam na jego pytania, a więc podejmuję grę, kimże ja jestem?” [10].
Przypisy:
[1] Karl Löwith, „Mein Leben in Deutschland vor und nach 1933”, Verlag J. B. Metzler, 2007, s. 10.
[2] „Poczciwi Włosi i zły Mussolini”, z Paolo Mielim rozmawia Jarosław Mikołajewski, „Gazeta Wyborcza” z dn. 30 czerwca 2014 r. [dostęp: 11.09.2017 r.].
[3] Por. tamże.
[4] Giorgio Bassani, „Między murami. Pięć historii ferraryjskich”, przeł. Halina Kralowa, wyd. Zeszyty Literackie, Warszawa 2017, s. 40.
[5] Tamże, s. 70.
[6] Tamże, s. 98.
[7] Tamże, s. 176.
[8] Tamże, s. 164.
[9] Tamże, s. 174.
[10] Tamże, s. 101.
Książka:
Giorgio Bassani, „Między murami. Pięć historii ferraryjskich”, przeł. Halina Kralowa, wyd. Zeszyty Literackie, Warszawa 2017.