Przewodniczący Komisji Europejskiej w swoim corocznie wygłaszanym przemówieniu na temat stanu Unii Europejskiej poruszył szereg kwestii dotyczących przyszłości Wspólnoty. Juncker nakreślił plan reform, które Unia Europejska powinna wdrożyć, tak by w 2019 r., jako formacja jeszcze bardziej zintegrowana, umocniona ekonomicznie i bardziej demokratyczna, móc z podniesionym czołem – choć oficjalnie z głębokim żalem – pożegnać opuszczającą ją Wielką Brytanię, a następnie przeprowadzić wybory do Europarlamentu. Jak dotąd propozycją budzącą największe wątpliwości wśród przywódców europejskich państw okazał się pomysł połączenia stanowisk szefa Komisji Europejskiej i Rady Europejskiej – tak by „statkiem kierował jeden kapitan”, Unia zyskała wewnętrzną spójność, a obywatele lepsze zrozumienie tego, kto jest kim i kto za co ponosi odpowiedzialność.
Bardziej prawdopodobne jest natomiast, że przyczyną wysunięcia tak głęboko ingerującej w porządek unijny propozycji było nie tyle realne dążenie do jej realizacji, co samo wywołanie dyskusji wokół potrzeby zapewnienia większego zrozumienia mechanizmów funkcjonowania Unii, zwiększenia odpowiedzialności politycznej jej urzędników oraz demokratyzacji unijnego Lewiatana. Prawo wyboru „kapitana” UE mieliby bowiem wszyscy obywatele UE w bezpośrednich wyborach.
O Polsce bez Polski
Niemniej z perspektywy Polski przemówienie Junckera wymaga uwagi co najmniej z kilku innych powodów. Głównym z nich bynajmniej nie jest zwiastowany przez niektóre media koniec kariery Donalda Tuska w Brukseli, który to, nawiasem mówiąc, do tego czasu i tak zakończy swoją kadencję.
Po pierwsze, środowe przemówienie przewodniczącego Komisji Europejskiej wielu rodzimym komentatorom wydało się łagodniejsze, niż można się było tego spodziewać, zważywszy na dotkliwie dające się we znaki napięcia na linii Warszawa–Bruksela. Prawdą jest, że w istocie słowo „Polska” nie padło w środowym przemówieniu ani razu, co z manifestacyjnym zadowoleniem na pohybel „totalnej opozycji” punktował wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego Ryszard Czarnecki. Juncker wielokrotnie podkreślał jednak, że niezależność i niezawisłość wymiaru sprawiedliwości oraz respektowanie orzeczeń sądowych są absolutnym standardem, bez którego żadne państwo nie może funkcjonować w europejskiej wspólnocie. Jego aluzje pod adresem Polski były zrozumiałe nawet dla Nigela Farage’a, który po przemówieniu Junckera powiedział: „Sposób, w jaki traktuje pan Polskę i Węgry, musi przypomnieć im czasy pod rządami komunistów, kiedy mówiono im, jak mają rządzić swoimi krajami”. Krótkie wystąpienie Farage’a z aprobatą zrelacjonował też portal wpolityce.pl. Czyli zdaniem polskiej prawicy, Polska podobno nie została skrytykowana w Brukseli i na szczęście z odsieczą przyszedł nam Nigel Farage.
Po drugie, co szczególnie istotne z perspektywy polskich interesów, Juncker wyraźnie odciął się od ideologicznej podbudowy dla tworzenia tzw. Europy wielu prędkości, jasno mówiąc, że sprzeciwia się funkcjonowaniu w Unii członków drugiej kategorii – czy to w zakresie różnic w jakości produktów żywnościowych, wynagrodzeń za pracę czy solidarności europejskiej w obliczu kryzysu migracyjnego. Od wschodu do zachodu Europa musi oddychać oboma płucami – mówił przewodniczący – w przeciwnym wypadku naszemu kontynentowi zabraknie powietrza. Zadeklarował także swój brak poparcia dla pomysłu wydzielenia odrębnego budżetu i utworzenia specjalnego parlamentu dla państw Eurostrefy.
Bez względu na to, ile szlachetnych deklaracji co do równości członków Unii nie padłoby z ust Jean-Claude’a Junckera, Unia wielu prędkości pozostaje faktem, którego trudno nie dostrzec i który trudno będzie politykom PiS-u ignorować. | Joanna Derlikiewicz
PiS się cieszy, ale z czego?
Wszystkie te hasła przyjęte zostały przez polityków Prawa i Sprawiedliwości z zauważalnym entuzjazmem. Europoseł prof. Zdzisław Krasnodębski stwierdził nawet, że całość przemówienia należy ocenić pozytywnie, bo „najważniejsze dla nas było to, że Juncker jednoznacznie wypowiedział się przeciwko podziałom w Unii Europejskiej, przeciwko Unii wielu prędkości”. Czy jednak spokój PiS-u, objawiający się w tym i pokrewnych stwierdzeniach, jest uprawniony?
Bez względu na to, ile szlachetnych deklaracji co do równości członków Unii nie padłoby z ust Jean-Claude’a Junckera, Unia wielu prędkości pozostaje faktem, którego trudno nie dostrzec i który trudno będzie dłużej rządowi PiS-u ignorować. Przejawia się ona w od dawna istniejących różnicach opinii co do integracji i współpracy między państwami, czego najbardziej jaskrawym przykładem jest strefa euro. Jak przekonywał na łamach „Kultury Liberalnej” prof. Krzysztof Pomian, początkiem Unii wielu prędkości był moment, w którym Polska zdecydowała się porzucić starania o przyjęcie do klubu euro. W podobnym tonie wypowiadał się niedawno na naszych łamach dyrektor przedstawicielstwa KE w Warszawie, ambasador Marek Prawda, który stwierdził, że „Wzmocniony alians niemiecko-francuski jest nieuchronny, a co za tym idzie – przyszłość będzie wyznaczać Eurogrupa”.
Gdy dokładniej wsłuchamy się natomiast w słowa Junckera, zauważymy, że nie mówi on wcale tego, co chciałby usłyszeć PiS. Juncker, mówiąc o dążeniach do równości członków Unii, w oczywisty sposób nie postulował bowiem zwolnienia tempa rozwoju państw Eurogrupy. Przypomniał natomiast, że oczekuje zdecydowanej deklaracji dołączenia do strefy euro od tych państw, które wchodząc do Unii, zobowiązały się do przyjęcia wspólnej waluty, ale do dziś tego nie zrobiły. Dodatkowo zaproponował wdrożenie instrumentu przedakcesyjnego do strefy euro, oferującego państwom wstępującym pomoc nie tylko techniczną, lecz także finansową. Biorąc to pod uwagę, należy uznać, że wezwania do umocnienia wspólnej waluty to nie tylko puste hasła.
Jarosław Kaczyński może zapewniać, że z Unii nie chce wychodzić. Ale Polexit nie jest konieczny, by Polska […] w imię hasła o wstawaniu z kolan i bliżej niesprecyzowanego odzyskiwania suwerenności odsunęła się od stołu decyzyjnego. | Joanna Derlikiewicz
Z utrzymanego w optymistycznym nastroju przemówienia Junckera można zatem wyprowadzić kilka wniosków, z polskiej perspektywy raczej ponurych. Sądząc po słowach Junckera, państwa członkowskie Unii Europejskiej postawione są przed wyborem albo decydują się współtworzyć wspólnotę europejską, grając według jasno i z góry określonych zasad, do których przestrzegania suwerennie się zobowiązały, albo pozostają w tyle. Nawet jeśli Unia rzeczywiście nie zdecyduje się na utworzenie odrębnych struktur dla państw Eurostrefy, to konsekwencją braku deklaracji woli przystąpienia do ściślejszej integracji w ramach wspólnej waluty będzie niekoniecznie często i chętnie przywoływany przez opozycję Polexit, lecz faktyczna izolacja Polski.
Pociąg odjeżdża
Odsunięcie od stołu decyzyjnego i pogłębiająca się niechęć europejskich decydentów do Polski są dostrzegalne już dziś – widać to chociażby w przypadku problemu pracowników delegowanych, gdzie Juncker opowiedział się po stronie francuskiej, lub niedawnego storpedowania dyrektywy usługowej, o którą walczyła w Komisji Europejskiej Elżbieta Bieńkowska.
Polska jeszcze nigdy nie była tak daleka od choćby rozważania kwestii dołączenia do unii walutowej. Jak powszechnie wiadomo, pomysł implementacji euro z wielu powodów – mniej i bardziej racjonalnych – nie cieszy się wśród Polaków poparciem. Jednak gdy mowa o przyszłości Polski w Unii Europejskiej, chodzi w istocie o coś zupełnie innego niż przyjęcie euro – chodzi o zadeklarowanie woli politycznej do bycia częścią bardziej zintegrowanej wspólnoty. Tej woli, której elementarnie brakuje rządowi Prawa i Sprawiedliwości, bez względu na zapewnienia Beaty Szydło, że Polska jest krajem „proeuropejskim”.
Od czasu wstąpienia do UE Polska nie prowadziła jeszcze tak wielu sporów z europejskimi partnerami, spośród których najbardziej jaskrawe przykłady to ciągnąca się od czasu zerwania kontraktu na Caracale nieumiejętność porozumienia się z Francją, czy też niemająca większych szans powodzenia i z wielu powodów (pragmatycznych, jak i formalnych) absurdalna kwestia dochodzenia reparacji wojennych od Niemiec. Niewykonywanie przez Polskę orzeczenia Trybunału Sprawiedliwości nakazującego zaprzestanie wycinki Puszczy Białowieskiej czy prowadzona przeciw Polsce procedura praworządności oraz procedura naruszenia prawa unijnego sprawiają, że Warszawa stopniowo zajmuje w strukturze miejsce uciążliwego dziecka, któremu Unia – nawet nie dysponując możliwością rzeczywistego pociągnięcia do odpowiedzialności – będzie coraz bardziej nieprzychylna. Na pewno zaś nie kupi mu upragnionej zabawki.
Mnożące się głosy opozycji, szafującej sloganem Polexitu, stawiają zarzuty stronie rządowej w zupełnie niewłaściwy sposób. Jarosław Kaczyński może zapewniać, że z Unii nie chce wychodzić. Ale żaden Polexit nie jest konieczny do tego, by Polska rzeczywiście straciła pozycję negocjacyjną niejako na własne życzenie – w imię wstawania z kolan i bliżej niesprecyzowanego odzyskiwania suwerenności odsunęła się od stołu decyzyjnego. Groteskowa wizja Polski jako samotnej wyspy odizolowanej od Europy, którą przywoływał na obchodach miesięcznicy prezes Jarosław Kaczyński, może zrealizować się wyjątkowo szybko.
Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: Wikimedia Commons