Zaczynam się martwić o Jakuba Skurtysa, doktoranta na filologii polskiej UWr, który ostatnio w wielu tekstach robi rozmaite wycieczki w kierunku Adama Poprawy, pracownika naukowego tegoż samego wydziału. Coś musi iskrzyć między panami, skoro nie muszę wychodzić z domu (a mieszkam w znaczniej od nich odległości) ni do kogokolwiek pisać czy dzwonić, by być mniej więcej na bieżąco. Niepokojące. Zaryzykowałabym nawet tezę, że Skurtys przeczytał i zrecenzował dla internetowego „Małego Formatu” „wizyjną” (książkę poetycką nielubianej przez siebie poetki Martyny Buliżańskiej) po to tylko, by mieć pretekst do napisania kolejnego tekstu polemicznego atakującego Poprawę, który nie dość, że jako jeden z jurorów przyznał Buliżańskiej w 2014 r. za tomik „moja jest ta ziemia” Nagrodę Poetycką Silesius w kategorii debiut roku, to jeszcze obecnie umieścił na portalu www.biuroliterackie.pl szkic towarzyszący premierze „wizyjnej” [1]. Inna sprawa, że literackie i krytycznoliterackie kręgi Wrocławia słyną z bezproduktywnych wojen na dołach i górze (a nawet już chyba i w poprzek), z których dla samego Wrocławia wynika li tylko tyle, że nieodwołalnie stracił pozycję literackiej stolicy Polski (a był nią bezsprzecznie w pierwszych kilku czy kilkunastu latach XXI w.).
Jeśli zaczynam tekst o „wizyjnej” wzmianką o szkicach Skurtysa oraz Poprawy, to czynię to przede wszystkim po to, by nie zgodzić się z nimi w tym, w czym oni – o dziwo – są w miarę zgodni. Obaj bowiem – przywołując rzecz jasna odmienne argumenty – podkreślają ewidentne zapóźnienie poetki. Nawiasem mówiąc, obaj też wspominają, że zasadniczo ją cenią, przy czym Skurtys szanuje ją przede wszystkim za „wiejską manierę”, która miałaby być dowodem na to, „że z honetyzmu można jeszcze sporo wycisnąć” [2].
Nie zgadzam się z badaczami z Wrocławia. Moim zdaniem, Buliżańska ani nie pogubiła się w rozmaitych odmianach poetyckiego modernizmu, ani też nie tkwi w konstruowanych anachronizmach ze szkodą dla samej siebie. Powiem więcej, jej niewątpliwą niewczesność postrzegam jako strategię arcyświadomą, wręcz tematyzowaną, ale i literacko wygrywaną, by nie powiedzieć – efektowną. Taka jest na przykład w pierwszych wersach wiersza „kot iwana beketowa”:
oto wasza epoka disco: w innym miejscu na chwilę stajesz się
———-niemowlęciem
i wpychasz do ust palce obcych dłoni, by nie czuć.
Czasy różnych ludzi (konkretnie zaś – różne czasy różnych ludzi) wtapiają się w tekst Buliżańskiej tak naturalnie, jak wirtualnie i biologicznie koegzystują w rzeczywistości. „Naturalnie” zaś nie znaczy wcale „bezkonfliktowo” – przeciwnie: różne czasy różnych ludzi koegzystują, choć w żaden sposób nie uzgadniają się ani nie dopełniają. Na identycznej zasadzie słowiańskość nie uzupełnia się z anglosaskością, a zmysłowość z dającym się obiektywizować konkretem, a mimo to wszystkie te jakości pozostają w „wizyjnej” nieustępliwie obecne. W wierszu „dzieciństwo; wilga” czas wilgi ze szkolnego podręcznika – czas ptaszka, który być może wróci w „ostatnim momencie” – jest różny od czasu zanurzonej we wspomnieniach i antycypacjach bohaterki wiersza i jednocześnie temu czasowi równy. W rozmowie z Bianką Rolando Buliżańska podkreśla, że choć pamięta, iż w szkole mówiło się o wildze „typowy ptak polski”, to jednak ona sama nigdy jej nie spotkała: „I jeszcze te jej magiczne atrybuty – ciekawy kolor i piękny głos. Gdzieś mi się ta wilga zakodowała, czasami do dziś dnia, jak mam okazję być w miejscu innym niż miasto to sobie mimowolnie pomyślę – a może tu będzie ta wilga? Koniec końców, nigdy jej nie widziałam ani nie słyszałam i wilga nadal jest w sferze mitycznej, jako coś, co można zobaczyć tylko w krańcowym momencie. Ale wierzę, że można i że w jakiś sposób to będzie prawdziwe” [3]. Ów „typowy ptak polski”, w którego trzeba wierzyć, bo nie sposób inaczej obcować z nim „tu i teraz”, to dla mnie typowy symptom arcyciekawej anachroniczności u Buliżańskiej. W wierszu „julia” owa niewczesność reprezentuje się następująco:
jeśli gdzieś znikniesz, to na tej ulicy, gdzie bóg dał pieniądze i 105 lat życia,
jeśli gdzieś jesteś, to w tym rzucie oka, który wypowiada starą dobrą wojnę,
jeśli gdzieś jesteś, to tam, gdzie pęka ziemia.
a mogiła znaczy nadal tylko tyle, co wzgórze.
Buliżańska jest współcześnie jedyną poetką polską, której écriture féminine nie jest podszyte nicującą każde słowo czy gest ironią. I w tym sensie jest to kobiecość literacko „wyzwolona” – nie zaś „ogrywana” czy też „wyczerpywana”. Jej znakiem są rzecz jasna imiona – chętnie przywoływane, niechętnie zaś dopełniane jakimkolwiek dookreśleniem (patrz np. „kobieta, której nie znam, ma na imię justyna” – wiersz, który kończy się przywołaniem w pamięci dnia, „w którym ciebie nie masz”). W wierszach z „wizyjnej” podmiot kobiecy nie szuka dla siebie nazwy, tylko przechwytuje już te istniejące. Stąd przywołana dwukrotnie w tytułach „rosja” wydaje się być imieniem żeńskim, a nazwy miast brzmią niczym imiona fascynujących, atrakcyjnych, choć ledwie przelotnych, przygodnych kochanków:
„las vegas”
lala jak rozebrana: czerwone ujęcia tańczących ciał, gdzie sygnet
——–zostawił ślad chwytem
nożycowym – to wasz barwistan, stan, w którym z nóg rozwartych
jak najwyższa autostrada wypełza mały vince vega.
wciąż patrzysz?
Zasygnalizowana w finale wiersza kwestia uporczywego (a może nieustępliwego tudzież bezwzględnego) patrzenia zajmuje bohaterkę Buliżańskiej niezwykle często. Dość powiedzieć, że „wizyjna” rzadko bywa poezją o afektach oraz emocjach, częściej bowiem relacjonuje wrażenia, zdarzenia, wyobrażenia. Poetka kondensuje wizje przeszłości oraz przyszłości w strofy tak zwarte i jednocześnie gęste, że czasem komunikujące już tylko własną intensywność. Wyjątkowym wierszem jest z tego punktu widzenia „weronika” – nawiasem mówiąc, jeden z dłuższych tekstów w „wizyjnej” – który unaocznia i eksplikuje metodę Buliżańskiej w sposób najprzystępniejszy z możliwych:
garbaty mostek, który dokładnie widać tylko z jednej strony;
tam stoisz, w te włosy chce się
——–wplątać palce dłoni i nie puszczać – a puszczam. Mój lament
rozszerza się jak pradawne łono wraz
——–z gorzkim posmakiem w ustach; tam mieszkasz ze mną. Masz
znów siedem lat, w te włosy chce się
——–wplątać palce dłoni i nie puszczać – nie puszczam. Mój eden
rozszerza się, jest jeden,
——–dziewczynko z wody i krwi.
Buliżańska nie „nadużywa” wiersza – nie czyni z wiersza medium, w którym i poprzez które można bez końca (re)negocjować warunki brzegowe „ja”. Co to oznacza w praktyce? W pierwszym rzędzie to, że nie tożsamość mówiącej stanowi zasadniczą stawkę „wizyjnej”. Poetka zgadza się bowiem na rolę medium – i w moim odczuciu nie ma w jej postawie niczego złego, choć takie stanowisko jest z pewnością nie do przyjęcia dla krytyków angażujących wszystkie siły w zrewolucjonizowanie współczesnej podmiotowości. Jej podmiot bywa staroświecki? Oczywiście. Wszak stanowi „ja” stricte anachroniczne. Czym jednak są „staroświeckość” i podobne jej kategorie w świecie, w którym to, co „typowe”, nie manifestuje się inaczej niż tylko w wizji, w języku, w poezji.
Przypisy:
[1] Zob. Adam Poprawa, „Przemyt mroku”, „biBLioteka”, http://www.biuroliterackie.pl/biblioteka/recenzje/przemyt-mroku/ [dostęp: 16 września 2017 r.].
[2] Jakub Skurtys, „Krytyka negatywna (4): Oślepła”, „Mały Format”, http://malyformat.com/2017/09/krytyka-negatywna-4-oslepla/ [dostęp: 16 września 2017 r.].
[3] „Nigdy nie widziałam wilgi. Z Martyną Buliżańską rozmawia Bianka Rolando”, „biBLioteka”, http://www.biuroliterackie.pl/biblioteka/wywiady/nigdy-widzialam-wigli/ [dostęp: 16 września 2017 r.].
Książka:
Martyna Buliżańska, „wizyjna”, wyd. Biuro Literackie, Stronie Śląskie 2017.