Sześćdziesiąt centymetrów papieru toaletowego na jedną twarzoosobę – podajnik sprzężony z kamerą pod sufitem odcina każdemu turyście w toalecie w Świątyni Nieba w Pekinie dokładnie taki sam kawałek z rolki. Jak widać „Oko Boga”, wszechobecny system szpiegowski z filmu „Szybcy i wściekli 7”, może mieć milion i jedno zastosowanie.
Poza tym lekko humorystycznym przykładem skutecznego zapobiegania kradzieży papieru w ubikacjach, system rozpoznawania twarzy, w Chinach nazywany „niebiańskim okiem”, pojawia się w coraz większej liczbie miejsc i znajduje zastosowanie w pracy, metrze, akademiku czy na ulicy. W lokalnych mediach co rusz pojawiają się entuzjastyczne artykuły na temat zasad działania – i wspaniałych efektów, jakie przynosi – coraz powszechniejszych w Chinach systemów rozpoznawania twarzy.
Tak na przykład od kilku dni wszyscy studenci pierwszego roku w Beijing Normal University do akademika wejdą dopiero wtedy, gdy komputer na podstawie ich twarzy czy głosu stwierdzi, że mają do tego prawo. Bankomaty w Makau realizują wypłaty gotówki na podstawie identyfikacji twarzy. KFC w Hangzhou (miasto-matecznik Alibaby) pozwala na „płacenie twarzą” – oficjalna nazwa to „zapłać uśmiechem” – a dworce kolejowe w całym kraju testują, wprowadzają albo już wprowadziły kontrolę pasażerów jedynie za pomocą komputerów i kamer. Lotnisko pekińskie, które w zeszłym roku obsłużyło prawie 95 mln pasażerów, właśnie sprawdza system, w którym zamiast boarding passu pokazujemy swoje oblicze (system ma działać już w 2018 r.). Systemy rozpoznawania twarzy budują też duże firmy, dzięki czemu pracownikowi bez odpowiedniego poziomu dostępu, drzwi do biura zamkną się – dosłownie! – przed nosem. Kolejne przykłady można mnożyć. „Niebiańskie oko”, jak Skynet z „Terminatorów”, patrzący na nas zawsze i wszędzie, staje się właśnie rzeczywistością.
Niesamowity postęp technologiczny sprawia, że to co jeszcze kilka lat temu było nie do wyobrażenia, dziś funkcjonuje na chińskiej ulicy. Ot tak, w zwykłych miejscach, na skrzyżowaniach, w pobliżu sklepów, barów, nie mówiąc o dworcach czy lotniskach. Wszędzie pojawiają się kamery o wysokiej rozdzielczości (obecnie w Chinach jest ich 176 mln, a w 2020 r. ma być 450 mln), które potrafią uchwycić i rozpoznać twarz człowieka wykrzywioną w śmiechu, płaczu, częściowo zakrytą czy zmienioną chorobą i wiekiem. Samo obserwowanie i nagrywanie to dopiero początek, wychwycone i rozpoznane twarze stają się danymi w bazie, do której dostęp ma… No właśnie, nie do końca wiadomo, kto, dlaczego i jakim prawem nagrywa przechodnia idącego sobie ulicą. Ponieważ w Chinach, zresztą tak jak w innych krajach, prawo nie nadąża za rzeczywistością, nie istnieją jeszcze regulacje, które porządkowałyby te kwestie, co sprawia, że organy administracji państwowej i prywatne firmy na potęgę nagrywają, przetwarzają i przechowują dane o ponad miliardzie chińskich obywateli.
Skala współpracy i połączenia najróżniejszych systemów wychodzi nieraz całkiem przypadkiem. W styczniu tego roku w Shenzhenie na ulicy porwano trzylatka, co ojciec natychmiast zgłosił na policję. Ta, dzięki nagraniom z kamery, błyskawicznie zdobyła zdjęcia kobiety znikającej z dzieckiem, ustaliła jej dane osobowe, namierzyła fakt zakupu biletu kolejowego i gdy porywaczka z maluchem wysiadała tysiąc kilometrów dalej, na dworcu kolejowym w Wuhanie, czekał już na nią policyjny komitet powitalny. W ciągu niecałych 15 godzin udało się namierzyć i aresztować przestępczynię, co było możliwe jedynie dzięki temu, że mundurowi, bez nakazów czy pozwoleń, od ręki mieli dostęp do miejskich kamer i ogólnochińskich systemów rejestrujących podróże.
Można zachwycić się narzędziami, jakimi dysponuje chińska policja i wykorzystuje w słusznej przecież sprawie – dziecko błyskawicznie wróciło do rodziców, a zło spotkała kara. Rzeczywiście wyłapywanie przestępców w Chinach staje się coraz łatwiejsze. Dawniej można było wykiwać system, kupując nową kartę SIM bez rejestracji (obecnie to już bardzo utrudnione) czy posługując się fałszywym dowodem osobistym (bilet na każdą dalszą podróż jest imienny, także kolejowy i autobusowy). A teraz? Wystarczy przejechać się metrem, przejść ulicą, wejść na niebiletowaną imprezę i samo to wystarczy, by wpaść z kretesem. Podczas ostatniego festiwalu piwa w Qingdao policjanci, jedynie gapiąc się w ekrany, namierzyli ponad 60 poszukiwanych przestępców. Ba! System wskazał także osoby będące pod wpływem narkotyków – te również wylądowały za kratkami.
System ma też oko na szarego obywatela, któremu się tylko śpieszy. Kamery przy przejściach dla pieszych (obecnie jedynie w kilku miastach, ale to kwestia czasu, gdy pojawią się w całym kraju) niestrudzenie i całodobowo pstrykają zdjęcia tym, dla których czerwone światło zawsze trwa za długo. Co system z nimi dalej robi, wywołuje dreszcze na plecach. Otóż identyfikuje raptusa i wyświetla zdjęcie z jego danymi osobowymi na pobliskim ekranie. Jeśli to występek jednorazowy, kończy się na reprymendzie widocznej dla całej ulicy, jeśli jesteśmy sygnalizacyjnym recydywistami – informacja kierowana jest na policję (będzie mandat i prace społeczne) i do zakładu pracy…
Po co to wszystko? To po prostu kolejne elementy wszechogarniającego i wszechobecnego systemu kontroli społecznej, o którym pisałam rok i dwa lata temu. Zaś cały ten system, ten trud i te miliardy wydawane na badania, wdrożenia i sprzęt służą jednemu nadrzędnemu celowi – stworzeniu „uczciwego człowieka” i zbudowaniu harmonijnego socjalistycznego społeczeństwa, w którym każdy będzie przestrzegał prawa i zachowywał się godnie. Zasadniczo jest to ideał, do którego wszyscy dążymy – jakże piękny byłby świat wypełniony wyłącznie prawymi i uczciwymi ludźmi! Sam Konfucjusz wstałby z grobu i bił brawo, choć pewnie równie szybko by przestał, dowiadując się, że promowany przez niego ideał wdrożono głównie za pomocą kontroli, inwigilacji i przymusu, podczas gdy mędrzec z Qufu postulował naprawę obyczajów przez kultywowanie etyki i moralności.
Czytelnik, skłaniający się w duchu do rządów – powiedzmy – silniejszej ręki, wzruszy ramionami i uzna, że efekty warte są pewnych wyrzeczeń. Niech kontrola i nadzór zrobią z nas wzorowych obywateli, skoro wychowanie i edukacja nie są już w stanie. Doda do tego argument, że w USA, to ho, ho, panie! nie takie rzeczy się dzieją, tam to dopiero kamery nagrywają na całego. Prawda, Stany Zjednoczone, jak również wiele innych państw, gwałtownie rozwijają systemy biometryczne i niekiedy wdrażają je w konkretnych miejscach np. na lotniskach. Ale jest jedna zasadnicza różnica – poza Chinami system władzy wymusza na służbach przejrzystość (mniejszą lub większą), działanie w granicach prawa, respektowanie prawa do prywatności czy ochrony danych osobowych, nie pozwala także na publiczne łapanki czy upokarzanie. Co więcej, nie istnieją systemy, które łączyłyby dane z najróżniejszych źródeł, obejmujące wiele aspektów życia jednostki – z banków, policji, przewoźników, sądów – jednym słowem coś, co w Chinach powstaje od kilku lat i ma w pełni działać już w 2020 r.
Ci, którzy będą mieć dostęp do tych danych, których zbieranie niesamowicie ułatwia błyskawiczna cyfryzacja społeczeństwa chińskiego, posiądą potężną władzę. Już za kilka lat cały świat będzie mógł się przekonać, co rządzący z nią zrobią i czy uda im się wtłoczyć wszystkich mieszkańców Chin w pożądaną sztancę wzorowego i przykładnego obywatela. I co stanie się z tymi, którzy nie będą do niej pasować.
Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: Pxhere
Patronem artykułu jest NETIA, wspierająca inicjatywy społeczne w dziedzinie społeczeństwa informacyjnego.