Niedzielne referendum „niepodległościowe” w Katalonii przeobraziło się w gwałtowne zamieszki obywateli z policją, w których rannych zostało kilkaset osób. W referendum wzięło udział rzekomo ponad 40 proc. Katalończyków, a aż 92 proc. spośród nich opowiedziało się za niepodległością. I chociaż referendum było nielegalne, niezgodne z hiszpańską konstytucją, a zatem nieważne, wywołało poważny kryzys państwowości hiszpańskiej. Tak wyzwolonej energii politycznej i społecznej nie da się już zignorować. W środę władze Katalonii zamierzają jednostronnie proklamować niepodległość.
Racje Hiszpanii, racje Katalonii
Dwa fakty w całej tej sytuacji są oczywiste. Po pierwsze, rząd centralny ma prawo – ba! Obowiązek – bronić integralności terytorialnej państwa. A po drugie, uczucia i przekonania Katalończyków są szczere. Od lat obserwuje się systematyczny wzrost uczuć nacjonalistycznych w Katalonii, przybywa też zwolenników oddzielenia się od Hiszpanii.
Na tym nie koniec. Hiszpański rząd ma nie tylko prawo bronić swojej integralności terytorialnej, lecz także w tym celu i w razie konieczności stosować przymus bezpośredni. Hiszpańska konstytucja z 1978 r. ustanawia system federalny i zdecentralizowany, dający szeroki zakres autonomii swoim regionom. Jednak nie przewiduje możliwości oddzielenia części terytorium. Hiszpański trybunał konstytucyjny w wyroku z 28 czerwca 2010 r., oceniając modyfikację Statusu Katalonii z 2006 r. (która szła w kierunku zwiększenia niezależności od Madrytu), wykluczył możliwość przeprowadzenia legalnego referendum niepodległościowego przez Katalończyków. Z tego punktu widzenia interwencja sił policyjnych (policji i guardia civil, gdyż policja lokalna, Mossos d’Esquadra, wybrała lojalność wobec polityków katalońskich), zamykanie lokali wyborczych, konfiskata urn i kart wyborczych, wyprowadzanie ludzi z lokali była uzasadniona. Skoro referendum jest niekonstytucyjne i z mocy prawa nieważne, lecz jego organizatorzy próbują wywołać skutki prawne i podtrzymują narrację o jego legalności, jest to a-referendum.
Z drugiej strony, niepodległościowe marzenia i przekonanie o ciemiężeniu przez rząd centralny wśród wielu Katalończyków są prawdziwe, nawet jeśli nie do końca spontaniczne czy autentyczne, ale od lat umiejętnie podsycane przez katalońskich polityków. I chociaż ich uczucia są szczere (poczucie odrębności, własny język, szkolnictwo etc.), racja nie stoi po ich stronie. Jak zwięźle wypunktował „El Pais”, wszystkie argumenty separatystów katalońskich za niepodległością są z gruntu fałszywe, począwszy od mitu o historycznej walce o niepodległość (Katalonia na dobrą sprawę nigdy nie była niepodległym państwem), poprzez argument, że hiszpańska konstytucja z 1978 r. jest krzywdząca dla Katalończyków, model autonomii nie sprawdził się, Hiszpania jest państwem autorytarnym, które Katalonię okrada, wreszcie argumenty ekonomiczne, wedle których Katalończycy byliby bez Hiszpanii bogatsi, bo nie musieliby dokładać się do centralnego budżetu w ramach zasady solidarności na biedne regiony oraz że prawo do samostanowienia implikuje możliwość samowolnego (niezgodnego z żadnymi procedurami i standardami międzynarodowymi) odłączenia się od reszty kraju.
Polityka i pieniądze
Wśród większości Hiszpanów panuje przekonanie – być może nie pozbawione podstaw – że w całym zamieszaniu o „wolność dla Katalonii”, chodzi w gruncie rzeczy o pieniądze. Dla Katalończyków, mieszkańców najlepiej rozwiniętego regionu w Hiszpanii, ludzi mających sławę liczących każdy grosz, wolność i niepodległość oznaczać będzie samolubność, czyli możliwość zatrzymania wszystkich pieniędzy dla siebie i niewysyłania ich do Madrytu na wsparcie dla biedniejszych regionów (czyt. marnowania).
Niepodległość Katalonii to wolność od dawania pieniędzy na rolników z Estremadury czy Andaluzji. Jednak dobrobyt i bogactwo Katalonii nie wykuło się samo, ale właśnie pracą rąk imigrantów z Andaluzji czy Estremadury. Na 7,5 mln mieszkańców Katalonii aż 1,1 mln ma korzenie andaluzyjskie.
W takiej optyce tym bardziej zadziwia stanowisko lewicy hiszpańskiej Podemos i jej lidera Pablo Iglesiasa, który wykorzystuje sytuację, by krytykować działania prawicowego rządu Mariano Rajoya i pochwalać pomysł referendum, zupełnie nie zważając, czy lewicy jest po drodze wspieranie ruchów nacjonalistycznych.
Gdy cały świat obiegają obrazy pałowania przez policję Katolończyków walczących o niepodległość, można się zastanowić, czyja to wina? Czy złego rządu centralnego, który zareagował nie w porę, by sytuacji zapobiec, albo zareagował zbyt ostro, gdy mleko już się rozlało? Czy może cynicznych i nieodpowiedzialnych polityków, którzy sztucznie podsycają nacjonalistyczne i separatystyczne sentymenty, by zdobyć wśród ludzi poparcie i osiągnąć swoje własne partykularne cele?
Młodzi ludzie wchodzą policjantom pod pały, bo wierzą, że walczą o romantyczną ideę niepodległej Katalonii, nawet jeśli nie ma ona żadnej głębszej treści niż wolność od „opresji” Madrytu i wszystkie pieniądze dla nas. Bo politycy im to sprzedali, a oni to kupili.
Politycy kreują prawdziwe uczucia u ludzi, nawet jeśli oparte na kłamstwie (czy bardziej współcześnie postprawdzie), które mają konkretne przełożenie na ludzkie czyny i działanie. Często katastrofalne, czasami tylko złe.
Widzimy to także w Polsce, w kampanii wokół „kryzysu uchodźczego”. Widzieliśmy to też w Jugosławii 25 lat temu, gdy nagle z dnia na dzień sąsiedzi, przyjaciele i krewni zaczęli się zabijać, gwałcić i nienawidzić, bo okazało się, że ktoś jest Serbem/Bośniakiem czy Chorwatem, choć jeszcze kilka miesięcy wcześniej to było bez znaczenia. Świat niczego się nie nauczył.
Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: Wikimedia Commons