Choć nigdy nie wydano oficjalnego zakazu prowadzenia pojazdów przez kobiety, Arabia Saudyjska do niedawna była jedynym krajem świata, w którym prawo jazdy wydawano wyłącznie mężczyznom. Argumenty za tym ograniczeniem były kuriozalne – duchowny Saleh bin Saad al-Luhaidan ostrzegał na przykład, że prowadzenie pojazdu może mieć negatywny wpływ na jajniki i miednicę kobiety. Tym bardziej docenić należy oryginalną argumentację Saudyjek, które nie składały broni, ale odwoływały się do najbliższych sobie realiów obyczajowych. Jednym z uzasadnień, jakiego używały, był fakt, że Aisza, ukochana żona proroka Mahometa, mogła samodzielnie jeździć konno. Zakaz, co należy podkreślać, nie był kwestią religijną, tylko polityczną – jak zresztą większość ograniczeń narzucanych kobietom przez opresyjne rządy w różnych krajach muzułmańskich.

Podobnie o polityczność można oskarżyć nowe austriackie prawo, które reguluje, jakiego rodzaju stroje mogą nosić muzułmanki. Zakaz zakrywania twarzy w miejscu publicznym jest oczywisty i zrozumiały – nie tylko ze względów bezpieczeństwa. Zakrywając twarz, świadomie rezygnujemy z pewnej przyjętej w naszym społeczeństwie formy niewerbalnej komunikacji. Zastanawia jednak niezgoda na zasłanianie ciała, zwłaszcza, że to nie pierwsza europejska próba narzucenia kobietom, co powinny ubierać, a czego nie – by przypomnieć choćby francuskie kontrowersje wokół tzw. burkini. Obcisły strój kąpielowy to coś, pod czym naprawdę trudno ukryć pas szahida, więc argument o względach bezpieczeństwa nie miał racji bytu.

Trzeba powiedzieć jasno: Sebastian Kurz, minister spraw zagranicznych i integracji Austrii, odebrał kobietom prawo do samostanowienia, uznając, że nie są osobami wystarczająco kompetentnymi, żeby decydować, co na siebie włożyć. Tym samym postawił Austrię w jednym rzędzie z państwami muzułmańskimi, które noszenie zasłony nakazują, jak Iran. Nie ma bowiem różnicy między wprowadzeniem nakazu a zakazu. Europejczycy, co szokujące, także europejskie feministki, twierdzą, że pomagają muzułmankom w zrzuceniu jarzma. Jak można jednak mówić, że pomagamy komuś w osiągnięciu równości, skoro arbitralnie decydujemy, że wybór, którego dokonał, jest niewłaściwy, więc podejmiemy go za niego?

Nasz paternalistyczny stosunek do muzułmanek, które automatycznie uznajemy za uciemiężone, ma swoje źródło w naszej głębokiej ignorancji i niewiedzy na temat samego islamu. Źle rozumiany jest przez nas sam nakaz zakrywania się. Przede wszystkim nie dotyczy on wyłącznie kobiet – Koran wyraźnie stanowi, że zarówno kobiety, jak i mężczyźni, mają nosić się skromnie. Co znaczy owo „skromnie” – nigdy nie przybliża, mamy więc dość szerokie pole do interpretacji. W żadnym kraju muzułmańskim nie uświadczymy na ulicach także roznegliżowanych panów, nawet w najgorętsze lato. Stroje, jakie noszą kobiety, różnią się w zależności od państwa, regionu i jego tradycji – inaczej wyglądają muzułmanki z Afryki Subsaharyjskiej, inaczej z Zatoki Perskiej, a jeszcze inaczej z Indii czy Bangladeszu. Jak wiele innych kwestii, o które oskarżamy islam, zasłona to rezultat niereligijnych uwarunkowań społeczno-obyczajowych. Panie pokroju Miriam Shaded czy Ayyan Hirsi Ali, twierdząc, że pragną wyzwolić muzułmanki, w rzeczywistości działają na ich szkodę. Po pierwsze, żeby kogokolwiek upodmiatawiać, musimy najpierw uznać, że jest to świadoma, kompetentna do decydowania o sobie osoba. To, co trudno nam sobie wyobrazić, to powody, dla których kobiety decydują się na hidżab – skromny strój zakrywający ciało i włosy. Tymczasem jest ich wiele i mogą być bardzo różne. W pierwszej kolejności będzie to oczywiście wyraz religijności, spełnienie postulatu skromności, wybór praktyki religijnej – do czego wszyscy mamy prawo. Dziś, kiedy rozwija się tzw. islam polityczny, zasłona może być także formą deklaracji światopoglądowej lub politycznej. Rzecz jasna, zdarzają się też sytuacje, kiedy zasłona nie jest wyborem kobiety, gdy ta jest do jej włożenia zmuszana przez partnera czy rodzinę – pamiętajmy jednak, że jeśli w imię wyższych celów zedrzemy z niej chustę, delegalizując noszenie jej w przestrzeni publicznej, ta kobieta być może już nigdy nie wyjdzie z domu. Historia zna takie przykłady na masową skalę – kiedy król Mohammad Reza Pahlawi zakazał noszenia chusty na głowie w przestrzeni publicznej, wiele Iranek latami nie wychodziło z domu, nie wyobrażając sobie paradowania z odsłoniętą głową.

To, co budzi niepokój i kontrowersje, to stosunek islamu do kobiet, który wyobrażamy sobie jako niezwykle opresyjny, a chustę postrzegamy jako formę realizacji tej opresji. Tymczasem islam u swoich podstaw nigdy nie zakładał, że kobieta jest bytem niższym. W przeciwieństwie do chrześcijaństwa, w islamie nigdy nie odbyła się debata, czy kobieta ma duszę, czy też nie. Oczywiście, Koran powstawał w określonej rzeczywistości społecznej – w VII w. na zamieszkałym przez beduinów Półwyspie Arabskim. Całkowita niezależność kobiety od mężczyzny była w tamtych warunkach nie do pomyślenia. Powstając i rozwijając się, islam wchłaniał zastany ład, struktury i rozwiązania. Są w Koranie fragmenty stanowiące dość jasno o tym, że mężczyźni stoją nad kobietami, bo Bóg dał wyższość jednym nad drugimi. Istotny jest jednak tutaj termin idżtihadu, czyli ponownego zintrepretowania tekstu koraniczego w taki sposób, by przystawał do otaczającej nas rzeczywistości. Pracują nad tym muzułmańskie feministki i badaczki, wykorzystując tradycyjne narzędzia teologiczne.

Najważniejszym po Koranie źródłem muzułmańskiego prawa, szariatu, jest sunna – tradycja Proroka. Składają się na nią hadisy, przekazane przez osoby z jego otoczenia przypowieści z jego życia. Nie wszystkie mają równą wagę – hadisy dzielą się na sahih, czyli mocne, prawdziwe, oraz zai’f, czyli słabe. Praca takich feministek, jak zmarła niedawno Fatima Mernissi, polega na tropieniu tych hadisów, które z jednej strony są niezgodne z ideą równości kobiet i mężczyzn, a z drugiej strony są słabe, czyli nie znajdują potwierdzenia w Koranie i innych hadisach. Oczywiście są absolutnie prawdopodobne hadisy, które sankcjonują niższość kobiet. Jednak, jak mówiła Mernissi, czasy się zmieniły, a ze świętych tekstów trzeba wyciągnąć to, co uniwersalne. A co jest uniwersalne? Przekonanie, że kobieta i mężczyzna są sobie równi, zostali stworzeni z jednego ducha, a oni sami i ich uczynki są równe wobec Boga. Z tej perspektywy niektóre przepisy w krajach, których prawodawstwo jest oparte na szariacie, np. przepis, że kobieta jest połową wartości mężczyzny, połowę warte jest jej słowo etc., jest herezją, bo przeczy podstawowym założeniom wiary.

W świecie muzułmańskim od drugiej połowy XIX w. działają ruchy feministyczne, które rozwijają się, choć oczywiście wolniej niż w Europie. Jako Zachód możemy wspierać takie ruchy i działania, ale nie powinniśmy narzucać niczego siłą. To, co zachodnie, jest w wielu przypadkach cenione. Z drugiej strony spotyka się też z niechęcią, wynikającą z wieloletniej dominacji Zachodu nad światem islamu, więc brutalna, siłowa ingerencja nie zaprowadzi nas do celu. Musimy pamiętać, że o ile wartości świata islamu są w wielu kwestiach zbieżne z zachodnimi, to dochodzenie do tych wartości może być zupełnie różne. Jeśli na Zachodzie sprawdza się demokracja czy równouprawnienie, to niekoniecznie w takim samym kształcie muszą sprawdzić się w świecie muzułmańskim. Tam też dąży się do równości kobiet i mężczyzn, ale owa równość będzie nieco inaczej rozumiana i realizowana, bo inna jest tamta rzeczywistość, tradycje i warunki społeczne.

Jeśli chcemy wspierać muzułmanki, nie stawajmy po stronie religijnych radykałów, uznając, że jesteśmy w pozycji, by decydować, co wolno im na siebie zakładać, a czego nie. Jako Zachód potrzebujemy więcej pokory, potrzebujemy też wiary, że inni są w stanie wypracować dobre dla siebie rozwiązania bez nas – jeśli tylko będą mieć po temu stworzone odpowiednie warunki. Na tym powinna skoncentrować się nasza pomoc.

Fot. Carlos Latuff [Public domain], via Wikimedia Commons.