Jeśli chcemy zrozumieć, dlaczego Rohingjowie znaleźli się w tak trudnym położeniu [o sytuacji tej grupy pisaliśmy również tutaj], musimy spojrzeć w przeszłość. W zdecydowanej większości buddyjska Birma (Mjanma) uzyskała niepodległość od Wielkiej Brytanii tuż po zakończeniu II wojny światowej w 1948 r., jednak już w roku 1962 rządy przejęła tam junta wojskowa pod przywództwem generała Ne Wina, rządzącego przez kolejne prawie 20 lat. Radykałom udało się zaszczepić w kraju agresywną, nacjonalistyczną wręcz odmianę buddyzmu, którego bezpośrednią ofiarą, zgodnie ze znanym schematem, stała się wyznająca islam mniejszość.
Rohingjowie od wieków zamieszkiwali tereny stanu Arakan (Rakhine), najbiedniejszego obszaru Birmy, tuż przy granicy z Bangladeszem, gdzie ponad 3/4 mieszkańców żyje poniżej progu ubóstwa. Faktyczne pochodzenie Rohingjów nie jest jasne. Uważa się – w dużym uproszczeniu – że żyją oni na terenie Arakanu co najmniej od XV w. n.e., choć niektóre badania wskazują już na wiek X. Współczesny etap konfliktu między Rohingjami a buddyjską większością rozpoczął się, kiedy trakcie II wojny światowej Cesarstwo Japonii prowadziło inwazję na obszarze Azji. Birmańczycy, widząc możliwość wyrwania się spod jarzma kolonizatorów, rozpoczęli współpracę z Japonią. W tej układance Rohingjowie pozostali jednak lojalni względem kolonialnej władzy. Pokłosiem tej decyzji były trwające od lat 70. XX w. wzmożone czystki etniczne. Od lat Rohingjowie są też ofiarami zinstytucjonalizowanej i sterowanej przez wojsko agresji. Dochodzi do tego faktyczne pozbawienie ich praw politycznych, ponieważ dyktatura przez lata uznawała grupę za nielegalnych emigrantów z Bangladeszu, powołując się m.in. na intensywną emigrację Bengalczyków w czasach kolonialnych.
Obecny konflikt wszedł jednak w zupełnie nową fazę. W 2016 r. ekstremistyczna Arakańska Armia Wyzwolenia Rohingja zaatakowała posterunek policji, zabijając kilkanaście osób. Szybko okazało się, że był to świetny pretekst do zaostrzonych działań przeciwko całej grupie. Armia przystąpiła do wzmożonych czystek, a setki tysięcy Rohingjów zostało zmuszonych do opuszczenia swojej ziemi. Wielu zginęło w masowych mordach, a ich wioski zostały spalone. Władze Birmy odmówiły wstępu organizacjom zajmującym się prawami człowieka, przez co dokładna ocena skali przemocy jest niemożliwa. Według danych Human Rights Watch z sierpnia 2017 r., ponad 210 wiosek zostało zrównanych z ziemią, a 400 tys. z liczącej niewiele ponad milion osób populacji Rohingja osób uciekło w stronę Bangladeszu.
Indie, którymi rządzi obecnie partia nacjonalistyczna, całkowicie odmówiły udzielenia pomocy. Głównymi celami ucieczek Rohingjów stały się więc Tajlandia, Malezja czy Bangladesz, który przyjął największą liczbę uchodźców. Zarówno Malezja, jak i Tajlandia nie w pełni akceptują jednak obecności Rohingjów. W mediach mogliśmy zobaczyć obrazki dryfujących łodzi z uchodźcami na wodach Zatoki Bengalskiej czy Morza Andamańskiego. Zostali oni pozostawieni sami sobie.
Eksperci oceniają, że sytuacja Rohingja jest dziś najszybciej rozwijającym się kryzysem humanitarnym. Światowa opinia publiczna oczekiwała od de facto rządzącej Birmą Aung San Suu Kyi, laureatki Pokojowej Nagrody Nobla z 1991 r., zakończenia czystki. Jednak strach przed utratą władzy na rzecz ciągle wpływowego wojska, nie pozwala jej na realizację oczekiwań zewnętrznej opinii publicznej, dodatkowo wbrew buddyjskiej większości. Z drugiej strony należy pamiętać o realnych politycznych możliwościach Aung San Suu Kyi. Nie ma ona pełni władzy, jak wyobrażają to sobie jej krytycy. Nadal trudno jednak całkiem usprawiedliwić jej postępowanie, zwłaszcza gdy w swoim wypowiedziach bagatelizuje trwające na terenie Birmy ludobójstwo.
Sytuacja Rohingja jest dramatyczna. Ze względów politycznych najbliżsi sąsiedzi nie chcą włączyć się w pomoc przy rozwiązaniu konfliktu. Dopiero niedawno też rozpoczęły się rozmowy między Birmą a Bangladeszem, których przedmiotem ma być powrót Rohingjów do Arakanu. Tyle że propozycja Aung San Suu Kyi, która zażądała dokumentowania pochodzenia przez powracających do kraju uchodźców, jest nierealna w perspektywie zniszczeń, których ofiarami się stali. W związku z tym można mieć tylko nadzieję na intensyfikację działań globalnej opinii publicznej oraz zwiększone naciski liderów światowej polityki zarówno na Aung San Suu Kyi, jak i na wojskowych. Swoją rolę do odegrania ma też Polska, która od przyszłego roku będzie miała wpływ na działania ONZ jako niestały członek Rady Bezpieczeństwa.
Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: Flickr.com