nie-ma-co-sie-obrazac-nowa-polska-ilustracja-patryk-mogilnicki

Jest coś nieprzyzwoitego w recenzowaniu albumów z grafikami. W większości przypadków opisy obrazów blakną w porównaniu z oryginałami, co rzuca się w oczy zwłaszcza wtedy, gdy wydawca zamawiający recenzję zdecyduje się okrasić ją przykładowymi ilustracjami. Coś, co czasami bardzo mądrze i elokwentnie omówił krytyk, w bezpośrednim kontakcie okazuje się o wiele mocniejsze, lepsze i przede wszystkim znacznie bardziej oddziaływujące na odbiorcę. Cóż, jako recenzenci stoimy tu na straconej pozycji i nie pozostaje nam nic innego jak poprzestać na definicji ostensywnej, a więc wskazaniu paluchem danego obrazu, wydukaniu: „Oto przykład znakomitego dzieła sztuki” i zamknięciu buzi.

Po takim wstępie mógłbym w zasadzie zakończyć ten tekst i wstawić kilka grafik dla zilustrowania tezy mówiącej o tym, że pieniądze wydane na album pod redakcją Patryka Mogilnickiego „Nie ma się co obrażać. Nowa polska ilustracja” to jedna z lepszych inwestycji, jakiej możemy dokonać obecnie w księgarni.

Niepsuj-rozklad

Autor, doświadczony ilustrator i plakacista, zaprosił do współpracy dwadzieścioro jeden polskich grafików i graficzek, którzy mają już ugruntowaną pozycję i z powodzeniem zdobywają zamówienia na swoje prace zarówno w Polsce, jak i za granicą. Wśród nich znaleźli się tacy twórcy jak znany z „Lampy”, a także swoich pozagraficznych aktywności Maciej Sieńczyk, plakacistka i ilustratorka Ania Goszczyńska, tworząca m.in. komiksy i ilustracje dla dzieci Gosia Herba, Paweł Jońca, którego miłośnicy literatury mogą kojarzyć jako autora okładek do książek Chucka Palahniuka, czy ilustratorka Ola Niepsuj. Wszyscy razem pokazali prawie 400 dzieł – po części publikowanych, po części wyciągniętych z przepaścistych szuflad i głęboko ukrytych folderów.

Co tu dużo mówić – prezentacja ich twórczości to prawdziwa uczta dla wszystkich koneserów sztuki ilustratorskiej. Nie ma w tym albumie złych grafik. Są tylko takie, których styl może się nam bardziej lub mniej podobać.
Książka Mogilnickiego to jednak nie tylko obrazki i – jakkolwiek paradoksalnie to zabrzmi w przypadku albumu – krzywdzące by było sprowadzać ten znakomity tom jedynie do ilustracji. „Nie ma się co obrażać” to bowiem zaproszenie do czegoś, co my, laicy, nieświadomi wszystkich męczarni, które związane są z procesem twórczym, bardzo lubimy – to zaproszenie do warsztatu mistrza.

Cymer-rozklad

Mogilnicki obmyślił tę wizytę bardzo sprytnie. Każdy z twórców został przez niego poproszony o udział we wcześniej przygotowanej ankiecie i udzielenie odpowiedzi na pytania o początek artystycznej drogi, pierwsze zapamiętane rysunki, ukończone szkoły, pierwsze publikacje, wpływy, miejsce pracy, ulubione techniki graficzne, najbardziej absurdalne sytuacje, twórcze blokady i podniety, wreszcie – plany na przyszłość. Teksty, które w ten sposób powstały, zachowują idiom każdego z autorów. Są przy tym zwarte i pozbawione niepotrzebnej teoretycznej otoczki. A co najważniejsze, zaprzeczają potocznemu wyobrażeniu o artystach jako osobach zmanierowanych i skupionych na sobie. Po lekturze książki miałem ochotę porozmawiać z każdym z nich – pociągnąć bardziej za język, podpytać o konkretne projekty i ilustracje, techniczne rozwiązania, inspiracje. Być może bałbym się tylko Macieja Sieńczyka, który onieśmiela swoją dziwnością nawet wówczas, gdy prosto odpowiada na proste pytania.

Czego możemy się dowiedzieć od naszych autorów? Samych konkretów. Od Karola Banacha, że ilustrator powinien szanować czas klienta, a klient – ilustratora. Od Ady Bucholc, że warto rozmawiać o swoich pracach z innymi grafikami. Od Dominika Cymera, że czasami nie warto zbyt ambitnie podchodzić do projektu. Od Barbary Dziadosz, że ograniczenia, narzucone przez zamawiającego, mogą działać bardzo stymulująco. Od Zosi Dzierżawskiej, że zawód ilustratora to nie tylko rysowanie, ale również negocjowanie umów czy wycenianie własnej pracy. Od Daniela Gutowskiego, że czasami dobrze by było oduczyć się rysować, by nabrać bardziej surowego i naiwnego spojrzenia. Od Agaty Marszałek, że najlepsze kredki to te najdroższe – Caran d’Ache Luminace. Od mojego ulubionego Macieja Sieńczyka, że więź i kontakt ilustratora z autorem lub wydawcą powinny być jak najbardziej ograniczone, ponieważ „liczne są przypadki, kiedy zbyt daleka ingerencja w pracę ilustratora, różnorodne sugestie, mają jak najgorsze następstwa” – pełna zgoda!

Dzierżawska-rozklad

Wszystko to są rady doświadczonych już ilustratorów, którzy od dłuższego czasu utrzymują się z pracy grafika. Olbrzymim plusem książki Mogilnickiego jest jednak to, że pokazuje ona również ich początki, pierwsze nieśmiałe próby, wczesne inspiracje. Nie każdy z prezentowanych twórców zaczynał od akademii sztuk pięknych. Za to każdy od najmłodszych lat obsesyjnie pokrywał papier fantazyjnymi rysunkami i nie rozstawał się z ołówkiem lub kredkami. Każdy musiał też przejść etap upartego pukania do drzwi rozmaitych wydawnictw, które nie od razu i nie tak chętnie otwierały swoje podwoje. Kładąc nacisk na ten ostatni aspekt zawodu ilustratora, książka Mogilnickiego odczarowuje zmitologizowaną kreatywną „pracę w dizajnie”, w której – jakby się z zewnątrz wydawało – każdy projekt to czysta radość i lekkość tworzenia. Ilustratorom bliżej jednak do harujących w pocie czoła rzemieślników niż do natchnionych artystów-geniuszy.

Podobnie rzecz się ma z pracą w domu, której często zazdrościmy grafikom i innym osobom uprawiającym wolne zawody. W ten sposób pracuje większość bohaterów „Nie ma się co obrażać”. Każdy kij ma jednak dwa końce. Jak pisze Paweł Jońca: „Mam pracownię w domu – schodzę dwa piętra i jestem w pracy. Zaletą jest to, że pracuję sam. Wadą jest to, że pracuję sam”. Podobnie jak tłumaczom czy redaktorom, również i ilustratorom trudno jest oddzielić czas pracy od czasu odpoczynku, przestrzeń prywatną od przestrzeni zawodowej. „Granice między życiem i pracą są bardzo płynne”, podkreśla w swoim tekście Patryk Mogilnicki. „To w zasadzie jedność”.

Herba-rozklad

Czytając i oglądając album Mogilnickiego, natykamy się na jeszcze jedną ciekawą informację. Otóż wbrew temu, co mogłoby się wydawać w erze wszechobecnych komputerów, nie wszyscy ilustratorzy pracują tylko na komputerze. Bez tego ostatniego nie da rady się dziś obejść – niemal wszystkie prace wysyła się dziś w wersji elektronicznej – wciąż jednak spora część autorów robi pierwsze szkice ołówkiem bądź kredką, a niektórzy – tak jak Bartek Arobal Kociemba czy Agata Marszałek – używają tradycyjnych narzędzi również po to, by osiągnąć ostateczny efekt.

Jakie wrażenia pozostawia po sobie lektura „Nie ma się co obrażać”? Przede wszystkim utwierdza nas w przekonaniu, że polska ilustracja ma się dobrze, a nawet bardzo dobrze. Wystarczy zresztą sobie uświadomić, że album prezentuje grafiki tylko wybranych twórców i że nie obejmuje on prac wielu znanych artystów, wykonujących choćby ilustracje do książek dla dzieci.

Przy tym wszystkim wypadałoby sobie tylko życzyć coraz większej liczby miejsc, w których prace ilustratorów mogłyby być prezentowane, i ogólnego uwrażliwienia Polaków na estetykę otaczającej ich rzeczywistości, które następuje dość żmudnie i powoli. Jeśli jednak choć kilku artystów ma – podobnie jak Ola Niepsuj – „misję estetycznej naprawy świata”, nie będzie z nami aż tak bardzo źle.

 

Książka:

„Nie ma się co obrażać. Nowa polska ilustracja”, wybór, wstęp i redakcja Patryk Mogilnicki, wyd. Karakter, Kraków 2017.