„Un pays qui produit 365 sortes de fromages est ingouvernable: kraj, który wytwarza 365 rodzajów sera, nie nadaje sie do rządzenia” – mówił Charles de Gaulle o Francji. Ostatnie miesiące wydają się zaprzeczać opinii generała. Francja Emmanuela Macrona i Éduarda Philippe’a podjęła, w rekordowym tempie, reformy, których kraj nie znał od końca lat 50. XX w. Na dodatek aggiornamento Francji jest prowadzone zgrabnie i prawie bez faux-pas. To prawdziwy sukces.
Reforma pracy
Wymieńmy najważniejsze reformy – przede wszystkim to uproszczenie kodeksu pracy, który przez ostatnie 30 lat został zanieczyszczony setkami nowych paragrafów, m.in. zdefiniowanie górnej i dolnej granicy odszkodowań, jakie pracownik może otrzymać od pracodawcy w razie zwolnienia bez poważnej przyczyny; zmiany w dialogu związków zawodowych i przedsięborców oraz uproszczenie relacji między pracownikami i pracodawcami. A to i tak nie koniec.
Macron zwolnił też ze składek ubezpieczenia pracowników i zatrudniających. Teraz ubezpieczenie finansowane będzie przez CSG, poprzez tzw. uniwersalne świadczenie solidarnościowe, podatek wprowadzony jeszcze przez premiera Rocarda w latach 80. XX w. Oznacza to nie tylko ograniczenie kosztów pracy i podwyżkę płac dla ludzi o niskich zarobkach (oprócz urzędników), prowadzi też do zwiększenia zatrudnienia, a tym samym pomaga w walce z masowym bezrobociem. Do końca roku rząd zaproponuje także reformę szkolnictwa zawodowego, tak by jak najbardziej zbliżyć szkolnictwo zawodowe do potrzeb rynku. W przeciwieństwie do Niemiec, we Francji związki szkolnictwa z potrzebami gospodarki są nikłe.
Inną rewolucyjną zmianą będzie wprowadzenie uniwersalnego zasiłku dla bezrobotnych. Będą mogły z niego korzystać zarówno osoby, które straciły pracę, jak i te, które pragną zmienić sektor zatrudnienia. Nie sposób wymienić wszystkich projektowanych lub wprowadzanych reform. Dotyczą one bowiem prawie wszystkich dziedzin życia.
Prezydent bogaczy?
Emmanuel Macron dotychczas sprawował władzę w sposób gaullistowski, unikając komentowania bieżących działań rządu i parlamentu, realizujących konsekwentnie jego program wyborczy. W ten sposób chciał się wyróżnić od Hollande’a, który „wprosił się” do pewnej Lucette (rodzaj francuskiej Kowalskiej) na kawę czy wiecznie podekscytowanego Sarkozy’ego. Oczywiście, nie uniknął wpadek, ochoczo podejmowanych przez media.
Mimo to opozycja z Nieugiętej Francji Mélenchona zmusiła prezydenta do zmiany jego medialnej postury dopiero przy okazji decyzji rządu o likwidacji tzw. podatku od wielkich fortun (ISF). ISF był szkodliwy, ponieważ prowadził do ucieczki kapitału z Francji. Po tej zmianie okrzyczano jednak Macrona „prezydentem bogaczy”.
To hasło odniosło też zamierzony skutek, ponieważ społeczeństwo francuskie jest nie tylko konserwatywne, jest też głęboko egalitarne. Macron musiał więc zejść z piedestału i wrócić do przekonywania Francuzów do swych reform.
15 października udzielił TF1 (prywatna sieć telewizyjna o największej oglądalności), godzinnego wywiadu, starając się wejść w rolę pedagoga. A że niewątpliwie jest pod tym względem utalentowany – poszło mu całkiem dobrze. Spokojnie tłumaczył sens reform już wprowadzonych i tych, które będą wprowadzane. Badania wykazały, że przez godzinę oglądało go ponad 9,2 mln Francuzów, a 49 proc. z nich przekonał! To dużo, zwłaszcza jeśli pamiętamy, że jego elektorat w pierwszej turze wyborów wyniósł 24,01 proc. głosujących. Co prawda sondaże wskazują na spadek popularności prezydenta i premiera, ale ulica – pomimo wezwań do rewolucji – pozostaje dziwnie pusta.
Nie będzie tak łatwo
Macron nadal potrzebuje jednak zorganizowanego wsparcia społecznego. Jego partia La République en Marche (LREM) liczy 380 tys. członków, 50 tys. w samym Paryżu i 3200 w 20. dzielnicy, w której mieszkam. Dzięki powyborczej premii stała się najbogatszym ugrupowaniem politycznym Francji, choć jej członkowie nie płacą składek.
Mimo to LREM ma przed sobą wiele wyzwań – ciągle musi się zakorzenić w życiu codziennym, musi też dotrzymać obietnicy odnowienia klasy politycznej. Nie jest to proste. Co prawda na szczeblu państwowym, rządowym i parlamentarnym do takiej odnowy rzeczywiście doszło, lecz zmiana nie dotyczy, na razie, poziomu lokalnego. A czas szybko płynie, wybory samorządowe odbędą się we Francji w 2020 r. Partia Macrona musi więc znaleźć nowe sposoby na to, by Francuzi, bardzo zrażeni do dawnej klasy politycznej, na nowo zaangażowali się w życie publiczne. Od tego zależy przyszłość Francji. W przeciwnym wypadku, mobilizacja społeczna z okresu wyborów prezydenckich zniknie, a LREM podzieli los włoskiej partii Cinque Stelle.
Pytanie, czy można jednak rządzić krajem 365 serów? Na razie wygląda na to, że tak. De Gaulle nie zawsze był nieomylny!
Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: Flickr.com