„Oddaliśmy najważniejsze miasto w Polsce. I nie widzę z tego żadnych korzyści”, powiedziała Katarzyna Lubnauer w rozmowie z RMF FM dzień po tym, jak Schetyna i Petru ogłosili wspólne poparcie dla Trzaskowskiego w wyścigu o prezydenturę w Warszawie. To zaskakujące, bo Lubnauer powinna dostrzec przynajmniej jedną korzyść: Petru dał jej ogromną szansę na zwycięstwo w wyborach na przewodniczącego Nowoczesnej.

Porozumienie zawarto tuż przed wyborami wewnętrznymi w partii i trudno sobie wyobrazić, w jaki sposób Petru chce przekuć tę porażkę w sukces. Za poparcie dla Trzaskowskiego nie dostał nic – nie tylko deklaracji poparcia dla kandydata Nowoczesnej w jakimkolwiek innym mieście, ale nawet konkretnego zapewnienia co do podziału wpływów przy wyborach samorządowych. Na przedstawienie Pawła Rabieja jako kandydata na „wiceprezydenta” stolicy nikt się nie nabierze. Jeśli Trzaskowski faktycznie wygra wybory, będzie mógł dobrać sobie kilku wiceprezydentów wedle uznania, a były kandydat Nowoczesnej będzie całkowicie zdany na łaskę nowego gospodarza stolicy. Obietnica wiceprezydentury dla Rabieja to skromniutki listek figowy, który nie może skryć słabości Nowoczesnej.

Oczywiście Rabiej miał minimalne szanse na sukces. Po kilku tygodniach kampanii sondaże dawały mu 2–3 proc. poparcia i to mimo że elektorat Nowoczesnej koncentruje się przede wszystkim w dużych miastach, w tym w Warszawie. Ale i tak jego kandydaturę można było „sprzedać” w bardziej dogodnym momencie, kiedy z kampanią ruszą PiS i inne ugrupowania. Niewykluczone przecież, że przy dużej liczbie kandydatów nawet 3 proc. kandydata Nowoczesnej byłoby dla Trzaskowskiego cenne.

Swoją decyzją Petru sprawił też, że sobotnie wybory na przewodniczącego będą plebiscytem wokół pytania, czy Nowoczesna wciąż chce bronić swojego projektu, czy wobec trwającej od miesięcy zapaści w sondażach pogodziła się z rolą przybudówki PO. Co gorsza dla Petru, nawet ci członkowie Nowoczesnej, którzy godzą się na los przybudówki, nie muszą oddać na niego głosu z bardzo prostej przyczyny – przez ostatnie dwa lata w swoich potyczkach ze Schetyną nie odniósł ani jednego zwycięstwa.

I znów, oddane walkowerem poparcie dla Trzaskowskiego jest najlepszym dowodem jego nieporadności. Nie trzeba sięgać pamięcią daleko wstecz, aby przypomnieć sobie, że kandydatura byłego wiceministra spraw zagranicznych została wysunięta bez wiedzy Nowoczesnej i wbrew ówczesnym wypowiedziom Petru, który publicznie zapewniał o zbliżającym się porozumieniu partii opozycyjnych.

„Warszawie potrzebny jest wspólny, wiarygodny kandydat opozycji, który nie będzie obarczony grzechami HGW [Hanny Gronkiewicz-Waltz – przyp. red.]”, tweetował Petru tuż po ogłoszeniu kandydatury Trzaskowskiego, sięgając dokładnie po te same argumenty, jakimi polityka PO próbowało i próbuje dyskredytować Prawo i Sprawiedliwość.

Po pierwszej fali oburzenia Petru wrócił jednak do bliżej nieokreślonych negocjacji m.in. z Włodzimierzem Czarzastym z SLD, Barbarą Nowacką i przedstawicielem KOD-u. Platformy nie reprezentował już na tych rozmowach Schetyna, ale Andrzej Halicki, zaś PSL wysłało na spotkanie Marka Sawickiego. Przebieg negocjacji obśmiała nawet „Gazeta Wyborcza”, pisząc, że „pół godziny spotkania upłynęło na obmyślaniu wspólnego komunikatu, tak by brzmiał pozytywnie”.

Pod przywództwem Petru „zjednoczenie” opozycji na warunkach Grzegorza Schetyny jest tylko kwestią czasu. Platforma na tym skorzysta – opozycja jako całość, już niekoniecznie. | Łukasz Pawłowski

Dziś Petru nie daje członkom swojego ugrupowania żadnych gwarancji sukcesu – niezależnie od tego, jaką drogę wybierze partia. To nie znaczy, że zwycięstwo Katarzyny Lubnauer stworzy możliwość nowego otwarcia i poprawy wyników sondażowych, które oddalą perspektywę pożarcia przez PO. Lubnauer tłumów nie porywa, a doświadczenia politycznego brakuje jej w równym stopniu co Petru. Nad obecnym liderem ma jednak przynajmniej jedną, niebagatelną przewagę – dłużej się zastanawia, zanim coś powie i zwykle jest do tej wypowiedzi lepiej przygotowana.

Jedno nie ulega wątpliwości – pod przywództwem Petru „zjednoczenie” opozycji na warunkach Grzegorza Schetyny jest tylko kwestią czasu. Platforma na tym skorzysta – opozycja jako całość już niekoniecznie. Delegaci na zjazd Nowoczesnej mają przed sobą prosty wybór – albo zdecydują, że chcą jeszcze powalczyć, albo uznają że nie ma już sensu dłużej się męczyć.