Urodzony w Łomży Domalewski umieścił akcję swojego filmu na Warmii, w bliżej niesprecyzowanej odległości od Olsztynka. Opowiadając historię o niemożności wydostania się z kręgu dziedziczonej biedy, porusza się w obszarach, które absolwenci szkół filmowych w Łodzi i Katowicach lubią eksploatować, ale rzadko potrafią. Nie ma nic prostszego od pokazania podwórka tonącego w błocie, szarej zimy bez śniegu, zaniedbanej chałupy, kradzionej choinki, przekazywanego z pokolenia na pokolenie alkoholizmu. Sztuką jest sprawić, aby te elementy nie stanowiły wyłącznie pokarmu dla pożądającego sensacji oka. Domalewski ogląda region o najwyższym w Polsce bezrobociu, w którym poziom życia podnosi się dzięki kroplówce z funtów i euro zarabianych przez jego mieszkańców na emigracji. Widzi ludzi, którym kłody pod nogi rzucają ich uwarunkowania społeczne. Zamiast na zimno opisywać ludzkie nieszczęścia, próbuje szukać ich źródła.
Zawód: gastarbajter
Rządek mężczyzn ustawionych wzdłuż szosy, sikających na pobocze, żeby uniknąć płacenia za toaletę na stacji benzynowej – to widok, jaki wita Adama w swojej małej ojczyźnie. Zaczynając swój film podobnym ujęciem, Domalewski buduje pierwszy z wielu stereotypowych obrazów polskiej prowincji. W dalszym ciągu zobaczymy dziadka bohaterów kopiącego psa w celu ustanowienia swojej dominacji oraz braci na moment odnawiających swoją więź podczas wspólnej wyprawy po kradzioną choinkę. Wszystko to kręcone trzęsącą się kamerą z ręki, z niejasnych przyczyn wciąż niezbędną w polskim kinie o tendencjach realistycznych. Wymienione elementy, nieznośne, gdyby były pozbawione kontekstu, w „Cichej nocy” nabierają znaczenia. Gromada mężczyzn na stacji benzynowej to nomadzi, których ruchem kierują nie tylko potrzeby ekonomiczne, ale też tożsamościowe, wyrażone przez ojca głównego bohatera, tłumaczącego, że chciałby się poczuć człowiekiem, „a nie jakimś Polakiem”.
Nieobecność ojca w procesie wychowywania gromadki dzieci, zaniedbane obejście i przemęczona matka pełniąca rolę nie tylko dwójki rodziców, ale i opiekunki nad teściem alkoholikiem to cena za ekonomiczne przetrwanie. | Tomasz Rachwald-Rostkowski
Grany przez Dawida Ogrodnika Adam przyjeżdża do rodziny z Holandii, w której zarabia na życie oraz na liczony sukcesem zawodowym (oraz marką samochodu) szacunek. Rodzina słusznie zdaje się podejrzewać, że do domu w Wigilię przyniósł go nie sentyment, a interes. Zalążek intrygi związanej z planami najstarszego syna wracającego do swoich rodzinnych stron jednak szybko ustępuje temu, co reżysera naprawdę interesuje – obserwacji rodziny niezakorzenionej.
Dom, jaki przedstawia Domalewski w swoim filmie, jest również pod wieloma względami ukazany stereotypowo. Trzy pokolenia spotykające się raz do roku. W jednym z pokoi ściany są obowiązkowo obwieszone fotografiami wszystkich ślubów i narodzin, jakie odbyły się w licznej rodzinie. Na przeciwległej ścianie dwa obrazki: Polaka i Argentyńczyka, zwartych w niekończącej się walce papieży o rząd dusz. Na szczegół odróżniający ten dom od innych zwraca uwagę najmłodsze z dzieci. Na ścianie nie ma ani jednego zdjęcia, na którym znajdowałby się ojciec rodziny. Jego brak zdaje się być zadrą tkwiącą pod paznokciem każdego uczestnika i uczestniczki tej przykrej kolacji wigilijnej. „Czy źle was wychowałem?”, pyta ojciec grany przez Arkadiusza Jakubika. „Nie”, uspokaja jego pierworodny, po chwili dodając: „Nie miałeś okazji”. Sezonowa praca za granicą, nieważne w jakim fachu, to zajęcie dziedziczone tu z pokolenia na pokolenie, pod zaborami, w czasie wojny, w PRL-u czy w Unii Europejskiej. Przywieziona przez Adama kamera w rękach dziadka wodzi po sprzętach codziennego użytku, gdy z dumą opowiada: „to mikrofalówka przywieziona z Niemiec, to radio z Holandii…”. Nieobecność ojca w procesie wychowywaniu gromadki dzieci, zaniedbane obejście i przemęczona matka pełniąca rolę nie tylko dwójki rodziców, ale i opiekunki nad teściem alkoholikiem to cena za ekonomiczne przetrwanie.
Można by uznać „Cichą noc” za film o kryzysie męskości, gdyby nie fakt, że mowa w nim o stanie permanentnym. Ojcostwo zdaje się tu istnieć w dwóch jedynie stadiach: nieobecny albo obecny i pijany. | Tomasz Rachwald-Rostkowski
Sztafeta ojców
Można by uznać „Cichą noc” za film o kryzysie męskości, gdyby nie fakt, że mowa w nim o stanie permanentnym. Ojcostwo zdaje się tu istnieć w dwóch jedynie stadiach: nieobecny albo obecny i pijany. Znaczące jest przy tym, że kobiety stanowią tu ledwie postaci tła. Walczy się tu o nie, zarabia na nie, ale o zdanie się nie pyta. W przedstawionym tak świecie matka pełni jedynie rolę tej, co „psuje nastrój chwili”: chowa wódkę lub informuje syna, jak bardzo jest podobny do swojego ojca. Wszystkie wątki u Domalewskiego podporządkowane są przedstawieniu rodzinnego dziedzictwa jako bagna, z którego wydostać się nie sposób. Podjęta przez Adama próba przerwania tej sztafety identycznych ojców jest więc przejmująco daremna.
Świat gastarbajterów opisany jest w „Cichej nocy” tonem spokojnej rezygnacji, wzbogacanej grubo ciosanym poczuciem humoru i znakomitym aktorstwem. Domalewski, sam zawodowy aktor, poprowadził do imponujących kreacji Dawida Ogrodnika (który od pięciu lat wyróżnia się wśród polskich aktorów bardzo uważnym doborem ról), Arkadiusza Jakubika (wyjątkowo subtelnego w roli walczącego z alkoholizmem mężczyzny) oraz niezwykle tu podobnego fizycznie do Ogrodnika Tomasza Ziętka. Wokół tej trójki zbudowany jest podstawowy konflikt; aktorzy udźwignęli go bez wysiłku, z lekkością wypowiadając każdą kwestię w tym bogatym w dialogi filmie. Chociaż na tegorocznym Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych nie pojawiło się żadne arcydzieło na miarę „Ostatniej rodziny”, to jednak „Cicha noc”, debiut fabularny, jest kolejnym sygnałem zapowiadającym wysyp kolejnych filmów dobrych i bardzo dobrych, jeśli tylko zadbać o dalsze finansowanie i opiekę merytoryczną dla filmowców.
Film:
„Cicha noc”, reż. Piotr Domalewski, Polska 2017.