Nacjonalizm przegrywa z patriotyzmem
Patriotyzm to praktykowanie przekonania, zgodnie z którym polskość (podobnie jak amerykańskość albo niemieckość) jest jedną z form dobrego życia. Innymi słowy, patriota to osoba, dla której etyczne życie polega na oferowaniu wartościowego wkładu do własnej wspólnoty politycznej. Tak rozumiany patriotyzm jest postawą słuszną i pożyteczną [1].
Nacjonalizm – w każdej swojej formie – jest nam z kolei zupełnie niepotrzebny. Są ku temu trzy powody.
Po pierwsze, kiedy dysponujemy wskazaną tutaj koncepcją patriotyzmu, nacjonalizm nie jest w stanie dodać do niej już niczego moralnie wartościowego. Wszystko, co nacjonaliści będą mieli do powiedzenia po przedstawieniu im tak sformatowanej definicji patriotyzmu, będzie wiązać się z brzydką, przemocową twarzą nacjonalizmu, którą w debacie publicznej uważa się zwykle za skrajność. A jeśli jest inaczej, to ciężar dowodu w tym zakresie spoczywa na ludziach uważających się za nacjonalistów.
Po drugie, choć w okresie tworzenia się państw narodowych nacjonalizm mógł bywać sprzymierzeńcem demokracji i praw człowieka, to po ustanowieniu liberalnych demokracji w formie mniej lub bardziej spójnych państw narodowych nacjonalizmowi nie zostało już do wypełnienia żadne konstruktywne zadanie.
Dzisiaj nacjonalizm musi zwracać się przeciwko liberalnej demokracji i to z bardzo prostych powodów. Przytoczona powyżej koncepcja patriotyzmu dopuszcza pluralizm poglądów na temat dobra wspólnego i zakłada, że mimo różnic możemy wzajemnie rozumieć swoje działania jako mające na celu dobre życie. Polskość jest formą dobrego życia, ale treść polskości stanowi przedmiot niekończących się sporów. Wspólnota patriotów jest więc kompatybilna z warunkami liberalno-demokratycznej polityki.
Tymczasem nacjonalizm zakłada nadrzędność narodu jako syntetycznego, jednolitego tworu o własnej żywiołowości, o własnych potrzebach i interesach, które nie zawsze muszą zgadzać się z potrzebami ludzi ten naród tworzącymi. O ile dla patriotyzmu punktem odniesienia jest moralność, dla nacjonalizmu punktem odniesienia jest jedynie własna wielkość. Dlatego nacjonalizm ostatecznie będzie domagać się bezwzględnego posłuszeństwa obywateli wobec władzy – która musi w praktyce siłowo ustalić ów rzekomo obiektywny interes narodowy – i z czasem staje się coraz bardziej wrogi ochronie jednostkowych praw i wolności.
Po ustanowieniu liberalnych demokracji w formie mniej lub bardziej spójnych państw narodowych nacjonalizmowi nie zostało już do wypełnienia żadne konstruktywne zadanie. | Tomasz Sawczuk
PiS i nacjonalizm – od flirtu do związku partnerskiego
Trzeci powód, dla którego nacjonalizm nie jest nam dziś do niczego potrzebny, wiąże się z bieżącą pragmatyką polityczną. W niedawnej dyskusji na antenie radia TOK FM, w której miałem okazję uczestniczyć, Jan Wróbel zaproponował rozróżnienie pomiędzy nacjonalizmem w wersji light i hard. Pomysł podchwycił obecny w studio Bartłomiej Radziejewski. Redaktor naczelny „Nowej Konfederacji” przekonywał, że w polskich realiach taki podział jest nie tylko pożyteczny, ale i pożądany. Radziejewski nie bierze jednak pod uwagę, że taki podział – być może atrakcyjny w teorii – w polskiej rzeczywistości jest szkodliwą iluzją.
Przede wszystkim, stosowanie takiego podziału daje organizacjom skrajnym wymarzone alibi, aby wprowadzać coraz bardziej radykalne poglądy do politycznego mainstreamu. Marsz Niepodległości jest w tym zakresie znakomitym przykładem. Jego organizatorami są ruchy skrajnie nacjonalistyczne u samych swoich podstaw. Hasła w rodzaju tego o konieczności „separatyzmu rasowego” – które nieopatrznie wymsknęło się rzecznikowi jednego z nich – nie są w przypadku środowisk skrajnej prawicy przykrym ekscesem, lecz pozostają centralnym elementem wierzeń składających się na ideologię prawicowych radykałów. Rozróżnienie na nacjonalizm light i hard pozwala przymykać oko na realną naturę zjawiska, ponieważ umożliwia radykałom wygodnie odcinać się od źle przyjętych sloganów.
Co więcej, samo PiS flirtuje ze skrajną prawicą z powodów pragmatycznych. Silne emocje nacjonalistyczne – zarówno pozytywne, związane z afirmacją pewnej wizji polskości, jak i negatywne, związane z wykluczeniem ze wspólnoty ludzi o odmiennych poglądach – grają dzisiaj na partię rządzącą, a przeciwko opozycji. Partia rządząca przedstawia się bowiem jako broniąca polskości przed zagrożeniem zewnętrznym, a opozycję jako powiązaną z obcymi siłami. Z tego powodu PiS-owi nie opłaca się obecnie tamować ruchów nacjonalistycznych. Partia stara się wręcz korzystać na płynącej z nich energii, jednocześnie okazjonalnie odcinając się od różnych „ekscesów”.
W tym duchu Jarosław Kaczyński w wywiadzie dla TVP w jednym zdaniu skrytykował rasistowskie hasła na Marszu Niepodległości, by w następnym stwierdzić, że nie można wykluczyć, iż były one wynikiem prowokacji. W tym samym duchu Mariusz Błaszczak bagatelizuje publicznie wzrost liczby przestępstw na tle rasowym, powtarzając, że znacznie niebezpieczniej jest w państwach Europy Zachodniej, czy tłumacząc kilkudniowe zamieszki w Ełku sprzed kilku miesięcy strachem ludzi przed terroryzmem.
PiS korzysta więc na nasileniu się nastrojów nacjonalistycznych, odżegnując się od odpowiedzialności za jego skutki. Partia rządząca próbuje podtrzymywać tym samym złudzenie, że można mieć korzyści polityczne z radykalizacji prawicy, unikając negatywnych kosztów w postaci wzmocnienia środowisk skrajnych. Tyle że nie jest to prawda. Bierze więc koszty w pakiecie.
Nacjonalizm zakłada nadrzędność narodu jako syntetycznego, jednolitego tworu o własnej żywiołowości, o własnych potrzebach i interesach, które nie zawsze muszą się zgadzać z potrzebami ludzi ten naród tworzącymi. | Tomasz Sawczuk
Ale partia rządząca oswaja skrajną prawicę także z drugiego, bardziej fundamentalnego powodu. Istotne elementy obrazu świata przyjmowanego przez nacjonalistów można mianowicie odnaleźć w polityce samej partii rządzącej, a także w dyskursie sprzyjających jej mediów, które regularnie posługują się retoryką odczłowieczającą obcych i zarzucają politycznym rywalom zdradę narodową. Dyskurs tego rodzaju jest powszechny w mediach społecznościowych, a co najważniejsze, stosują go także politycy partii rządzącej. Władza ukazuje zagranicę jako wrogą, a każdego, kto się z nią nie zgadza, jako sługę obcych sił.
Treści propagowane przez przedstawicieli skrajnej prawicy okazują się ostatecznie po prostu kompatybilne z przekazem płynącym z narracyjnego centrum obozu rządzącego.
Czas odciąć się od nacjonalistów
I to jest właśnie podstawowa różnica, ze względu na którą przypadki przemocy fizycznej czy nienawistnej mowy przybierają w Polsce inny wydźwięk niż w większości państw UE. Przedstawiciele rodzimej prawicy wskazują, że nie można mówić o istotnej radykalizacji nastrojów społecznych w Polsce, skoro choćby w Niemczech regularnie zdarzają się marsze skrajnej prawicy czy ataki na uchodźców lub migrantów o innym kolorze skóry.
Tyle że problem leży gdzie indziej. Postawa zachodnich rządów wobec prawicowych radykałów jest potępiająca i całkowicie jednoznaczna. Tymczasem w Polsce rząd jest wrogi wobec obcych i niechętny pluralizmowi. Dlatego jedną ręką skrajną prawicę karci, a drugą czule głaska. Dla wspólnego dobra musimy domagać się od polityków PiS-u bardziej jednoznacznych deklaracji i działań. Patriotyzm – tak, nacjonalizm – nie.
Przypis:
[1] Pogląd taki nie dla wszystkich będzie oczywisty, lecz jego uzasadnienie nie jest kontrowersyjne. Dobre i sprawiedliwe życie możemy prowadzić jedynie jako członkowie rozmaitych wspólnot. Gdybyśmy nie należeli do żadnych zbiorowości, nie znalibyśmy standardów tego, co dobre i złe. Każda etyka ma więc charakter wspólnotowy, czyli opiera się na normach uznawanych za moralne przez daną wspólnotę. Życie etyczne polega w takim razie na oferowaniu wartościowego wkładu do wspólnot, do których przynależymy.