Scenariusz Pierwszy: Zapaść
Oczywiście, pierwszy scenariusz zakłada pozostawienie Beaty Szydło na stanowisku premiera. Po wygranym przez PiS głosowaniu w sprawie konstruktywnego wotum nieufności byłoby to rozwiązanie najłatwiejsze do wytłumaczenia wyborcom. Rząd został obroniony, premier dostała od prezesa Kaczyńskiego piękne kwiaty i podziękowania. Czas wrócić do pracy!
Problem w tym, że jeśli pierwotnym powodem wymiany Szydło miała być – jak informowały media – jej niesamodzielność i brak autorytetu wśród członków gabinetu, to wielotygodniowy serial o rekonstrukcji na pewno pozycji pani premier nie wzmocnił. Wystarczy wspomnieć nie tak dawny wywiad z Szydło na antenie TVN24. „W ciągu najbliższych kilkunastu dni poinformuję państwa o decyzjach, które podjęłam”, odpowiadała wówczas Bogdanowi Rymanowskiemu na pytanie o rekonstrukcję. Od tej rozmowy minęło już… półtora miesiąca. W tym czasie spekulacje na temat dymisji pani premier powracały niemal codziennie. Jeszcze w czwartek, 6 grudnia, wicemarszałek Sejmu i szef Klubu Prawa i Sprawiedliwości, Ryszard Terlecki, na pytanie, czy tego dnia poznamy nazwisko nowego premiera, odrzekł: „Z pewnością”.
Trudno sobie wyobrazić, jak po tej całej serii upokorzeń Szydło miałaby skuteczniej niż dotychczas wdrażać polecenia wychodzące od kierownictwa PiS-u. Pozostawienie jej na stanowisku oznacza więc dalszą zapaść obecnej ekipy rządzącej.
Scenariusz Drugi: Chaos
Scenariusz drugi zakłada wymianę szefa rządu na Mateusza Morawieckiego. Wiceprezes PiS-u, Adam Lipiński, mówił wyraźnie, że jeśli na objęcie stanowiska nie zdecyduje się Jarosław Kaczyński, najlepszym kandydatem będzie właśnie Morawiecki. Taka zmiana wywołałaby jednak trzęsienie ziemi – i chaos w samym PiS-ie.
Nie jest żadną tajemnicą rywalizacja Morawieckiego ze Zbigniewem Ziobro, która dała o sobie znać chociażby przy obsadzie kierowniczych stanowisk w PZU i banku Pekao. Tę potyczkę wygrał Ziobro wspierany przez Beatę Szydło, a prezesami obu firm zostali odpowiednio Paweł Surówka i Michał Krupiński. Zmiana na fotelu premiera oznacza rewolucję w obu tych ważnych spółkach skarbu państwa. Czy Zbigniew Ziobro w takiej sytuacji wyszedłby z koalicji? Ilu posłów byłby w stanie wyprowadzić? Czy tę liczbę kompensowałoby poparcie koła poselskiego Wolni i Solidarni, na czele którego stoi Kornel Morawiecki i które obecnie liczy pięciu posłów? Nawet jeśli tak jest, po co prezesowi PiS-u poparcie koła, które i tak zwykle popiera inicjatywy partii rządzącej?
Te pytania to tylko czubek góry lodowej, bo nominacja dla Morawieckiego osłabiłaby także pozycję innych ważnych polityków Zjednoczonej Prawicy – chociażby Elżbiety Rafalskiej, z którą Morawiecki spierał się m.in. o program 500+ czy reformę emerytalną, oraz Henryka Kowalczyka. Wzrosłyby z kolei notowania Jarosława Gowina, który jednak – podobnie jak sam Morawiecki – traktowany jest przez wielu członków PiS-u jako ciało obce.
Wreszcie, zostają osobiste przymioty samego Morawieckiego, który dzieli najważniejsze wady Beaty Szydło – słabą pozycję polityczną w partii i niewielkie doświadczenie na najważniejszych stanowiskach. Co więcej, Morawiecki nie ma jej zalet – wizerunku „zwykłej Polki” i dobrej gospodyni, który pomaga w czasach kryzysów. Image nieco sztywnego technokraty, jaki prezentuje Morawiecki, może się sprawdzać na jego obecnym stanowisku, kiedy jednak przyjdzie mu reagować na bieżące kryzysy – chociażby katastrofy naturalne czy skandale obyczajowe – będzie kulą u nogi.
Zupełnym zaś kuriozum byłaby realizacja scenariusza, w którym dziś premierem zostaje Morawiecki i przystępuje do przeglądu ministerstw, a ewentualnych zmian personalnych dokonuje za kilka tygodni. Takie pomysły – pisała o nich m.in. „Rzeczpospolita” – przedłużyłyby paraliż poszczególnych ministerstw, mimo że już dziś chociażby minister Waszczykowski narzeka na niemożność wykonywania swoich obowiązków.
Scenariusz Trzeci: Klęska
Scenariusz numer trzy to oczywiście przejęcie władzy przez Jarosława Kaczyńskiego. Temu rozwiązaniu najbardziej powinna kibicować… opozycja, ponieważ jego wybór to, jak się wydaje, prosta droga do klęski całego obozu – i to z wielu powodów.
Po pierwsze, Jarosław Kaczyński stanie się bezpośrednio odpowiedzialny za wszystkie decyzje podejmowane przez rząd. Nie będzie już mógł zasłaniać się swoją pozycją „szeregowego posła”, który tak naprawdę nie wszystko kontroluje. Koniec z wygodną rolą „dobrego cara” otoczonego przez złych bojarów, których od czasu do czasu przywołuje wszystkich do porządku.
Po drugie, stanowisko premiera to konieczność częstszych występów medialnych (i to nie tylko w mediach polskich), których Kaczyński nie lubi i które mu nie służą, szczególnie jeśli trzeba odpowiadać na niewygodne pytania. A trudno sobie wyobrazić, by kontakty medialne premier Kaczyński mógł ogranicznyć do miłych pogawędek z Danutą Holecką w studiu „Wiadomości”.
Po trzecie, premierowanie to także polityka zagraniczna, której poseł Kaczyński chyba nie ceni i na której na pewno się nie zna (przypominamy słynne: 27 do 1). To także konieczność podróży zagranicznych, rutynowego przyjmowania gości, nudnych występów u boku przedstawicieli innych państw. Oczywiście wiele z tych obowiązków może wziąć na siebie na przykład prezydent Duda czy nowy minister spraw zagranicznych z obozu prezydenta (mowa o Krzysztofie Szczerskim), lecz to z kolei stwarza kolejne pole do nieporozumień i konfliktów na linii rząd–prezydent.
Skoro już o konfliktach mowa, premier Kaczyński musiałby zajmować w nich o wiele wyraźniejsze stanowisko niż dotychczas. Jeśli Antoni Macierewicz czy Zbigniew Ziobro nadal pełniliby funkcje ministerialne, to ich relacje z Andrzejem Dudą stałyby się dla Kaczyńskiego o wiele poważniejszym problemem niż obecnie.
Wreszcie po czwarte, z obrania tej drogi nie widać też żadnych korzyści dla PiS-u i samego Kaczyńskiego – może poza prestiżowymi. Teoretycznie snuje się opowieści o usprawnieniu procesu „rządzenia”. Jednak wiara w to, że z Kaczyńskim na czele udałoby się wprowadzić PiS-owskie reformy szybciej i sprawniej, jest całkowitą iluzją. Potknięcia Beaty Szydło nie wynikają bowiem tylko z jej osobistych cech, lecz przede wszystkim z realnych konfliktów w samej partii, krótkiej ławki kadrowej, a nierzadko z braku dobrych pomysłów na skuteczne reformowanie państwa. Przesunięcie prezesa do pierwszego szeregu nic pod tym względem nie zmieni.
Trwający od tygodni serial pod hasłem „rekonstrukcja”, to zatem – przynajmniej w teorii – wspaniały prezent dla opozycji. Tym bardziej, że niezależnie od tego, co stanie się w ostatnim odcinku, PiS najprawdopodobniej straci na tym w sondażach.
* Fot. Piotr Tracz, Kancelaria Premiera [CC0], źródło: Wikimedia Commons