Wspaniale byłoby móc wierzyć, że każda matka kocha swoje dziecko. Albo że nawet jeśli nie kocha od razu, to na pewno pokocha wkrótce. Lektura „Wojny, która ocaliła mi życie” nie pozostawia jednak złudzeń. Niektóre matki nie pokochają nigdy.
Dziesięcioletnia Ada ma matkę, która nie tylko nie kocha, lecz po prostu jej nienawidzi. Powodem jest niepełnosprawność fizyczna dziewczynki, a konkretnie stopa końsko-szpotawa, nigdy nieleczona, która uniemożliwia Adzie normalne funkcjonowanie. Ponieważ chodzenie sprawia jej ból, a w domu nie ma kul, dziewczynka porusza się na czworakach. Matka traktuje ją jak dzikie zwierzę i trzyma pod kluczem. Wolno jej tylko wyglądać przez okno, ale bez odzywania się do kogokolwiek. Za próby kontaktu, tak jak i za inne nieposłuszeństwa, Ada jest karana uwięzieniem w ciasnej, ciemnej szafce pod zlewem, wilgotnej i pełnej karaluchów. Czasami na całą noc. „Przynosisz mi wstyd!” – powtarza Adzie matka. – „Potwór z tą ohydną stopą! Myślisz, że chcę, żeby świat oglądał moje upokorzenie?”.
Ada całe życie spędza więc w jednym pomieszczeniu, zaniedbana, niedożywiona, nieustannie upokarzana, łajana i bita. Gdyby nie ukochany młodszy brat Jamie, pewnie nic by nie wiedziała o świecie zewnętrznym. Są ze sobą bardzo zżyci. To ona pielęgnowała go w niemowlęctwie, śpiewała mu kołysanki i tuliła, gdy płakał. Matka tolerowała Jamiego, bo był zdrowy. Ale nic poza tym. Żadnych ciepłych uczuć czy szczerego zainteresowania.
Teraz Jamie opisuje Adzie świat zewnętrzny. A ten właśnie przygotowuje się do II wojny. We wrześniu powinna zacząć się szkoła, ale zamiast tego następuje ewakuacja. Mali londyńczycy są wywożeni pociągami na wsie, a tam umieszczani u przypadkowych rodzin. Ale matka Ady nie cofa zakazu wychodzenia córki na zewnątrz. Nawet w obliczu zagrożenia bombardowaniem. „Ty nie możesz wyjechać. Nigdy! Będziesz tkwić tutaj, w tym pokoju, z bombami czy bez!” – oznajmia z drwiącym uśmiechem.
Nie wie jednak, że Ada przez całe lato potajemnie uczyła się chodzić. I że postanowiła za wszelką cenę, nawet własnego życia, wyjechać z bratem. Pozostanie sam na sam z matką jest gorsze niż wojna.
Kimberley Brubaker Bradley opisuje patologiczną relację matki z dziećmi w sposób tak dosadny i klarowny, że aż brutalny. Czytelnik chce toczyć z tą wiedzą wewnętrzną walkę. Naiwnie szuka jakichś przebłysków dobroci w odrażającej postaci matki, jakichś oznak, że może zbliża się przemiana. Może wojna będzie dla matki wielkim katharsis? Nadzieja tli się naiwnie aż do końca.
Czy uwierzycie, że mimo wszystko jest to szczęśliwa historia? I to szczęśliwa nie tylko dla głównej bohaterki. Splot zdarzeń rzuca Adę i Jamiego do hrabstwa Kent, do domu zdziwaczałej i wycofanej z życia społecznego kobiety. Susan Smith od śmierci swojej przyjaciółki (dziś powiedzielibyśmy – partnerki) żyje samotnie, pogrążona w żałobie i depresji. Rzadko wychodzi do miasta, nieczęsto rozmawia z ludźmi. Niespodziewane pojawienie się dzieci, którymi trzeba niezwłocznie się zająć, sprawia, że kobieta nie rozmyśla już tak często o swojej stracie i powoli zwraca się ku innym.
Dwie kobiety – młodsza i starsza – walczą więc tutaj w swojej własnej wojnie. Jedna o prawo do decydowania o sobie, o szacunek, o bycie widzianą. Mierzy się z niskim poczuciem własnej wartości i napadami lęku. Druga walczy o współistnienie w lokalnej społeczności i bycie akceptowaną wraz ze wszystkimi wyborami życiowymi. Toczy bój z depresją, apatią i poczuciem beznadziei.
Zmagania te często przybierają dramatyczny obrót. Ada w panice wyje, gryzie i drapie jak zaszczute zwierzę. Susan zapada się w sobie, nie wstaje z fotela, nie je. Nie ma w tej historii łatwych zmian, bajkowych przeistoczeń jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Jest żmudna praca i bardzo trudne emocje, częste bolesne upadki i mozolne podnoszenie się. Wspaniała jest ta szczerość emocjonalnych obrazów, niepiękna, ale prawdziwa i przez to wartościowa. To ważna, mądra i potrzebna lekcja dla młodego czytelnika. Kiedy Ada mówi: „Wreszcie zrozumiałam, z czym walczę i dlaczego. Mama nie miała pojęcia, jak silną wojowniczką się stałam”, w jego oczach staje się bohaterką, wzorem, który warto naśladować w codziennych zmaganiach.
Jest jeszcze trzeci bohater powieści – wojna. Ukazana z perspektywy brytyjskiej może wydać się polskiemu czytelnikowi jakimś uładzonym, pobieżnym opisem działań wojennych, bez tych straszliwych, nieludzkich scen zapisanych na kartach Polskiej historii. Ale i tutaj wojna jest tym, czym jest – krwią, brudem, smrodem, wyczerpaniem, umieraniem. Sceny opisujące pomoc udzielaną przez Ochotnicze Służby Kobiet rannym żołnierzom pod Dunkierką są mocne, mroczne i szczere. Chwała i bohaterstwo toną we łzach umierających żołnierzy i w ich odchodach. I to jest kolejna ważna lekcja dla młodego czytelnika.
„Wojna, która ocaliła mi życie” to książka wydana z wielką dbałością o szczegóły. Mam tu na myśli nie tylko twardą oprawę, szycie, poręczny format i przyjazny oczom papier. Uwagę zwraca przede wszystkim staranność przekładu i redakcji – tekst jest niezwykle płynny, każde zdanie sprawia wrażenie wycyzelowanego i wielokrotnie sprawdzonego. Dzięki temu czytelnik, nierozpraszany żadnym kanciastym sformułowaniem, literówkami czy nienaturalnym dialogiem, niepostrzeżenie przenosi się w czasie, w głąb czytanej historii.
Wydawnictwo Entliczek planuje wydanie także drugiej części książki pt. The War I Finally Won (Wojna, którą ostatecznie wygrałam).
Książka:
Kimberly Brubaker Bradley, „Wojna, która ocaliła mi życie”, tłum. Marta Bręgiel-Pant, Wydawnictwo Entliczek, Warszawa 2017.
Rubrykę redaguje Paulina Zaborek.