Punktem wyjścia do poważnych rozważań musi być, po pierwsze, niezmiennie wysoki poziom poparcia dla Prawa i Sprawiedliwości. Dwa lata bicia na alarm w obronie demokracji nie przekonały większości Polaków do zmiany zdania o ofercie opozycji. Przeciwnie, umocnienie się PiS-u w sondażach następuje pomimo ostrej retoryki prodemokratycznej lub na przekór jej. Realizm, jeśli coś nakazuje, to zasadnicze przemyślenie tego faktu.

Po drugie, warto wyraźnie powiedzieć, że opozycja stopniowo przejmuje strategię, taktykę, a nawet ostry język publicystów i polityków PiS-u, sądząc, iż w ten sposób można osłabić przeciwnika. Niestety, zniechęca to do zaangażowania osoby o wrażliwości politycznej czy przekonaniach bardziej umiarkowanych. Po obu stronach najlepiej słychać radykałów, którzy chcą „budzić” rodaków – a to do angażowania się przeciwko opozycji, a to przeciwko rządzącym.

Ilustracja: Stanisław Gajewski
Ilustracja: Stanisław Gajewski

Po trzecie – powiedzmy, że niezależnie od intencji – wielu Polaków sądzi, iż osoby związane z obozem anty-PiS-u, nie tyle bronią lepszego porządku politycznego, ile pragną przywrócenia swojej dawnej pozycji symbolicznej.

Już powyższe trzy punkty wprowadzają część polskich liberalnych demokratów w stan frustracji i moralnej paniki. Niestety sprawia to, że zamiast przygotowywać alternatywne wobec PiS-owskiej wizje, z bezsilności zaczynają polować na czarownice we własnych szeregach.

Trzy tendencje

W tej chwili po stronie krytyków obecnego rządu zarysowują się trzy grupy.

Po pierwsze, alarmiści. Po stronie przeciwników PiS-u to oni nadają ton debacie publicznej od 2015 r., a nawet wcześniej. Uważają, że partia Jarosława Kaczyńskiego jest antydemokratyczna i trzeba cały czas bić na alarm. Ostrzeganie Polaków przed zagrożeniami polega na posługiwaniu się najmocniejszymi określeniami: „totalitaryzm”, „autorytaryzm”, „dyktatura” itd. Zdaniem alarmistów, sytuacja w Polsce nie jest normalna. Nie może być zatem mowy o uczciwych wyborach w przyszłości. Alarmiści najczęściej nie tyle przekonują wyborców do swojej argumentacji, ile zarzucają polskiemu społeczeństwu skrajną ignorancję lub obojętność. Brak zmian w sondażach oraz specyfika współczesnych mass mediów sprawia, że niejednokrotnie uciekają się do dosadnych epitetów pod adresem Prawa i Sparwiedliwości oraz ich wyborców. Dla młodego pokolenia jednak stosowane przez alarmistów porównania Polski Kaczyńskiego do PRL często są po prostu niezrozumiałe.

To, co dziś dzieje się w Polsce, można nazywać „tyranią większości”, nie zmienia to jednak faktu, że w demokracji, aby wygrać wybory, trzeba przekonać do siebie większość, nie zaś ją obrażać. | Jarosław Kuisz, Karolina Wigura

Druga grupa to symetryści. Osoby, które traktują PiS jako takie samo zło polityczne, jak wcześniej rządy PO. Niżej podpisani mają wątpliwości, czy taki byt serio w ogóle występuje na polskiej scenie. Niemniej jednak, dla porządku wypada uwzględnić i tę grupę, gdyż określiło się w ten sposób kilku dziennikarzy (nie można tu wykluczyć publicystycznej przekory). Jako symetrystów wskazywano zarówno partię Razem, jak i Kukiz’15, co sprawia, że przydatność tego określenia budzi zasadnicze wątpliwości. Symetrystów po stronie opozycyjnej w dużej mierze wykreowali alarmiści. Części przeciwników „dobrej zmiany” zarzucają oni bowiem, że negatywne oceny rządów PO nie są niczym innym niż dodawaniem paliwa obecnie rządzącym. W efekcie, ich zdaniem, symetryści nie tylko grają na partię Jarosława Kaczyńskiego, ale wręcz są w zawoalowany sposób propisowscy.

holland

Wreszcie – republikanie. Sięgamy po to określenie z braku lepszego. Nie chodzi o związki z istniejącą partią o tej nazwie ani tym podobnymi ugrupowaniami. Przeciwnie – chodzi o grupę polityków i publicystów, którzy, pod wpływem korzystnych dla PiS-u sondaży oraz naruszeń konstytucji z 1997 r. przez aktualnie rządzącą ekipę, zastanawiają się na przyszłością naszej Rzeczypospolitej. Można wśród nich znaleźć, oprócz centrowych liberałów, także osoby o przekonaniach lewicowych i prawicowo-konserwatywnych. Jak najbardziej dostrzegają oni zagrożenie w tym, jak rząd Prawa i Sprawiedliwości traktuje rządy prawa w naszym kraju. Nie chcą jednak podporządkowywać się logice wysokiego emocjonalnego sporu w debacie publicznej. Starają się racjonalnie przeanalizować źródła sukcesu sondażowego partii Kaczyńskiego. Na przekór podsycanej dziś w wielkiej mierze przez radykałów z PiS-u wojnie dwóch stron, uważają, że należy przeciwstawiać jej strategię pluralizmu i marginalizowania radykałów po wszystkich stronach. Nieodpowiedzialnie wysoką temperaturę sporu politycznego traktują jako jedno z najważniejszych zagrożeń dla polskiej demokracji.

Co dalej?

Oczywiście nikt z nas nie ma wpływu na rywalizację osobistą po stronie opozycji. Nie wiemy, jaką cenę zapłaci ostatecznie Nowoczesna za sytuację faktycznej „dwuwładzy” czy lewica za permanentny nadmiar liderów. Niemniej, przy zachowaniu zasadniczych różnic, warto postulować wygaszenie jałowych sporów po stronie opozycji w 2018 r.

Po stronie opozycyjnej trzeba przede wszystkim domagać się pluralizmu, wielości głosów od konserwatystów do lewicy. Partie polityczne mogą zawierać koalicje po wyborach. Niech manifestują przywiązanie do wartości demokratycznych, lecz nie odbierają sobie na starcie wiarygodności ideowej. W końcu unieważnienie powodów, dla których powołano do życia PO, Nowoczesną, PSL czy Razem, to także jeden z przejawów reaktywności wobec PiS-u. Pamiętajmy, że to Jarosław Kaczyński narzucał przeciwnikom bipolarne podziały polityczne. Błędem zasadniczym jest granie na terenie przygotowanym i opanowanym przez politycznego adwersarza.

W 2018 r. warto także wyrzucić za burtę przynajmniej część fałszywych przekonań i argumentów, takich jak poniższe.

1) „Uruchomienie artykułu 7 traktatu lizbońskiego wobec Polski jest dowodem na to, że alarmiści mieli rację”. Trudno powiedzieć, do czego ma nas konkretnie doprowadzić strategia spod znaku: „a nie mówiłem”. Jest ona zresztą nieuczciwa wobec osób, które konsekwentnie poddawały krytyce łamanie przez PiS Konstytucji. Raczej należy skupić się na pytaniach: Dlaczego nas, liberałów, większość Polaków nie słucha, skoro tak poważne rzeczy dzieją się w kraju? Dlaczego nie jesteśmy przekonujący dla współobywateli? Co jest po naszej stronie nie tak? Co należy poprawić w komunikacji?

Zamiast tego odbywa się u nas polowanie na rzekomych symetrystów, zgodnie z rewolucyjną logiką, że zamiast z przeciwnikiem ideologicznym, walczy się z tymi osobami z własnego obozu, które są niewystarczająco radykalne. Warto pamiętać, że radykalizm gra co najwyżej na innych radykałów, a nie na liberalną demokrację i poszanowanie procedur.

Kłopot jednak w tym, że gdy dziś mówimy, jak bardzo poważna jest sytuacja z artykułem 7, wielu Polaków nie słucha, usłyszeli już bowiem tyle razy wcześniej o „końcu demokracji”, „wyjściu Polski z UE”, „nowym faszyzmie”, że zwyczajnie wzruszają ramionami.

2) „Nie będzie już uczciwych wyborów. PiS prawdopodobnie sfałszuje wybory”. Niestety, tu i teraz używanie tego argumentu jest przejawem przejmowania przez dzisiejszą opozycję języka, którym PiS posługiwał się przed zwycięskimi wyborami w 2015 r. Jak pamiętamy, po wyborach samorządowych w 2014 r. część polityków i zwolenników PiS-u powtarzało tezę o sfałszowanych wyborach. Działanie to było przez stronę liberalną – słusznie – krytykowane jako radykalizacja języka i podważanie stabilności państwa. W takim razie powinniśmy być równie krytyczni wobec tego rodzaju argumentacji po naszej stronie. Liberalni demokraci zresztą powinni w tej chwili najbardziej martwić się tym, że jeśli wierzyć sondażom, popierane przez nich ugrupowania nie wygrałyby dziś z PiS-em w przypadku najbardziej uczciwych wyborów. I to jest prawdziwe wyzwanie.

3) „W obecnej sytuacji należy szukać głównie wsparcia za granicą. Najlepiej, żeby pomogła nam Unia Europejska, której jesteśmy członkami”. Oczywiście, w ramach obowiązujących procedur można skarżyć się na łamanie praworządności – nawet jeśli jest to powtórzenie strategii stosowanej wcześniej bez powodzenia przez PiS. Prawda jest jednak taka, że własne problemy z demokracją możemy rozwiązać tylko my sami – wewnątrz własnego państwa. To, co dziś dzieje się w Polsce, można nazywać „tyranią większości”, nie zmienia to jednak faktu, że w demokracji, aby wygrać wybory, trzeba przekonać do siebie większość, nie zaś ją obrażać. I to większość na tyle dużą, by wygrać wybory prezydenckie i – bardzo wysoko – wybory parlamentarne. W przeciwnym razie nie uda się przywrócenie praworządności po rządach PiS-u.

4) „PiS przekupił Polaków za pomocą programu 500+”. Ten argument jest wyrazem nieskrywanej zbytnio pogardy wobec wyborców. Tak manifestowanym elitaryzmem nikt nie wygra w demokracji wyborów. Polacy gremialnie poparli program 500+, uważając prawdopodobnie, że jest to pierwsza rzecz, którą dostali od państwa po 1989 r. Należy więc raczej przemyśleć gruntownie relację między państwem a obywatelami.

Nie znaczy to, że trzeba podzielać zdanie, iż III Rzeczypospolita była dotąd ustrojem „najgorszym z możliwych” czy „egoistycznie chroniącym elity”. I tutaj można wytrącić PiS-owi część radykalnego języka. I argumentować, że mamy za sobą pewien etap transformacji, który najwyraźniej gotowi jesteśmy zamykać. A teraz przyszedł moment, gdy przeszliśmy na nowy poziom, w którym zgromadzone zasoby materialne oraz intelektualne pozwalają na podjęcie nowej debaty o polityce redystrybucji czy czasie wolnym od pracy.

Z pewnością mówienie w sposób radykalny, głośny i nieraz wulgarny jest dziś stanowczo zbyt często mylone z odwagą. Trudno na pogardzie do wyborców przeciwnika politycznego budować stabilną demokrację. | Jarosław Kuisz, Karolina Wigura

Oczywiście, to tylko początek propozycji na nowy rok. Z pewnością mówienie w sposób radykalny, głośny i nieraz wulgarny jest dziś stanowczo zbyt często mylone z odwagą. Trudno na pogardzie do wyborców przeciwnika politycznego budować stabilną demokrację.

Na zakończenie warto dodać pro domo sua, że w prawidłowo funkcjonującej demokracji każdy ma swoją rolę do odegrania. Obecnie rządzący w imię podziału „my–oni” starają się zacierać role zawodowe. Ich sprawa.

Po stronie opozycji jednak nigdy dość przypominania, że partyjni politycy, dziennikarze głównego nurtu, wreszcie środowiska intelektualne i think tanki to w istocie zupełnie inne grupy zawodowe, które mają inne zadania do spełnienia w społeczeństwie. I dlatego także posługują się różnymi językami.

Być może nie należy oczekiwać od dziennikarzy głównego nurtu cudów (np. nadmiernego moderowania języka przekazu – z racji struktury rynku medialnego muszą oni myśleć także o sprzedawalności swoich treści).

Jednak fundamentalnie inne zadanie należy do niezależnych środowisk intelektualnych. Ich racją bytu jest to, by mówić rzeczy trudne. Od mainstreamu oczekiwalibyśmy tylko tego, aby starał się nas słuchać, zamiast nam przeszkadzać.