karol-sienkiewicz-pawel-althamer-wydawnictwo-karakter-2017-10-04

Paweł Althamer to oczywiście święty, a Karol Sienkiewicz napisał żywot świętego. Najwyższy czas. Jeszcze kilka lat, kilka nowych prądów i gwiazd w sztuce, i działalność Althamera, przynajmniej w środowisku sztuki, nieco spowszednieje, nieco straci na emocji, i tak coś pięknego, wyraz czasu, uleci bezpowrotnie. Zostanie legenda, legenda zaś – dla wszystkich, którzy związali się z artystą, podziwiali go i zostali przez niego naznaczeni – to zdecydowanie za mało. Potrzeba nam świętych.

Może dlatego – przy takich oczekiwaniach wobec książki – daje ona wrażenie napisanej szybko i powierzchownie. Wydana w serii „Mówi Muzeum” tworzonej przez Karakter i Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie, opowieść powtarza popularyzatorskie wzory z historii sztuki krytycznej – „Zatańczą ci, co drżeli”, również autorstwa Sienkiewicza, czy Hansenów, innej publikacji konsorcjum. Opisane są w niej kolejne „akcje” artysty, krąg ludzi współtworzących z Althamerem, wszystko zaś obywa się bez trudnych słów i prób umiejscowienia fenomenu działań twórcy w spektrum sztuki współczesnej. Miejscami pojawiają się sugestie, że Althamer to taki polski Beuys, że to sztuka relacyjna, jednak całe odium współczesnej krytyki sztuki zostaje z niego zdjęte. Cel przybliżenia postaci szerszej publiczności został osiągnięty.

Co się dzieje pod powierzchnią?

Co zatem przeszkadza? Jest za letnio! Kiedy czytałem „Zatańczą ci, co drżeli” – przyznaję, płakałem, byłem wstrząśnięty działaniami tych ludzi. Lata 90. nie tylko w biznesie miały swoich herosów, a przetrwają z nich właśnie Libera, Żmijewski, Kozyra, a nie Bagsik, Gąsiorowski i kto tam jeszcze, nie pamiętam… Balcerowicz. Gdy czytałem „Althamera”, dostałem zaś, owszem, pewną świadomość planu hagiograficznego, w jakim wydana jest książka, dużo anegdot, ale nic z żaru, który towarzyszył działaniom artysty.

Może to wynikać z bliskości autora książki i rzeźbiarza, wymogów serii, albo i powściągliwości i pewnej płaskości opisu u Sienkiewicza. Ale jak już się ważyć na taką wyprawę, wypadałoby zrobić to jednak z jakimś przytupem. Brakuje mi też pełnej ewidencji prac Althamera. Ostatecznie święci zostają nimi przez dokonane cuda. W książce (co przy swojej skromnej wiedzy sam wyłapałem) nie wspomina się o dwóch „rzeźbach” artysty, które dla mnie mają niezwykłą wymowę – jakiś plener studencki czy poststudencki, gdzie Althamer przesiedział na polu w figurze buddyjskiego mnicha przy dużym mrozie całą noc (nie pamiętam dlaczego, na pewno po coś) albo wydeptaną przez niego ścieżkę w zielonych jeszcze kłosach żyta na jakimś niemieckim plenerze. Ile jest „rzeźb”, o których Sienkiewicz nie wspomniał?

Brak mi też choć małego wpisania go w tradycję sztuki współczesnej. W najgorszym wypadku, dla ludzi niezorientowanych w tej sztuce, a jednocześnie pozbawionych wyobraźni, książka naprawdę może z niego czynić kogoś pomiędzy jurodiwym a błogosławionym. A przecież jest rzeczony Beuys (o którym poza nazwiskiem nie ma słowa, jest sztuka relacyjna, zaangażowana, ostatecznie krytyczna). Wszystkie są bez znaczenia wobec sypiących się zdarzeń i ludzi, których w ruch wprawia artysta. Dlaczego? Co jest jego motywacją, co dzieje się pod powierzchnią?

Dobra nowina

Ale to są wady książki. Dużo ważniejsze jest to, że książka jest. A jej powstanie jest uzasadnione. W zalewie biografii, które powstają o każdym, kogo pokazano w TV (zdaje się, podchoinkowe sukcesy bije teraz biografia Ani Przybylskiej), jest to dzieło nieocenione. Althamer rzeczywiście – i widać to w pracy Sienkiewicza – zasługuje na miano nie tyle animatora i autora „społecznych rzeźb” w rozumieniu Beuysa, ile człowieka wywołującego cuda, czyniącego dobro. Ze swoim dworem przypomina cadyka z tradycji żydowskiej, jak widać podskórnie w Polsce obecnej, o którym długo jeszcze będzie się opowiadać w postaci pouczeń, napomnień i historii z życia. Na razie skupieni wokół niego ludzie – przez liczne podróże na kolejne akcje artystyczne – mówią o tym doświadczeniu „Biuro podróży Althamer”, być może nieświadomi, że nie tylko biorą udział w życiu znamienitego artysty, ale i odtwarzają pewną formę wspólnoty religijnej. Cóż. W świeckim społeczeństwie, którego awangardą jest sztuka, to ona przejmuje na siebie sprawy ducha. Fenomen Althamera poświadcza tę zmianę. To dodaje otuchy. To wspaniałe, to wielkie. Dlatego potrzeba nam więcej cadyków, więcej artystów, więcej życia.

I dlatego po tę książkę trzeba sięgnąć. Moje czepianie się spraw poniekąd środowiskowych – że chodzi zarówno o betonowanie wartości dzieła artysty, jak i „pacynkowanie” tej postaci przez brak wyjaśnień, dlaczego to w ogóle sztuka, dlaczego rzeźba, dlaczego piękna – jest nieistotne w porównaniu do wagi przedsięwzięcia. Pisząc niby to zwykłą biografię żyjącego jeszcze twórcy, Sienkiewicz napisał hagiografię.

Sam zaś do zbioru cudów chciałbym dodać jedną rzecz. Swojego czasu pojechałem z dziećmi wziąć udział w organizowanym przez Althamera „Kongresie Rysowników” – czyli wspólnym rysowaniu po białych płaszczyznach ścian co się chce i jak się chce. Tym razem w Lesie Bródnowskim służył do tego wielki namiot z białego płótna z ogniskiem w środku. Wieczór dopiero zapadał, długie dni lata się przeciągały, moja córka na polanie zgubiła dwadzieścia złotych. Jej zmartwienie poruszyło wszystkich na tyle, że zaczęli szukać banknotu. Althamer przegarniał trawę nogami i znajdował kolejne pieniądze – dwadzieścia złotych, pięć złotych, ukraińskie hrywny, jakieś euro. Dla niewprawnych napiszę – wysypywał je z własnej kieszeni i dawał znajdować innym, a najbardziej mojej córce. Jestem jego dłużnikiem. W wymiarze symbolicznym wielu z nas jest. Tak jak powinno być się wdzięcznym za każdą dobrą nowinę.

 

Książka:

Karol Sienkiewicz, „Patriota Wszechświata. O Pawle Althamerze”, wyd. Karakter, Kraków 2017.