Znamienne jest, gdzie wybuchły pierwsze protesty – nie był to Teheran, a Maszhad, święte miasto szyitów i twierdza Ebrahima Raisiego, głównego kontrkandydata obecnie urzędującego prezydenta Hasana Rouhaniego w ostatnich wyborach. W swojej kampanii Raisi punktował Rouhaniego za nieudolność w radzeniu sobie z problemami gospodarczymi oraz rosnącą korupcją w kręgach władzy (o czym pisaliśmy tutaj) i to właśnie czynniki ekonomiczne były pierwszą przyczyną wybuchu protestów. Irańczycy, zwłaszcza młodzi, zmagają się z wysokim bezrobociem, pogłębiającymi się nierównościami, ciągłym spadkiem siły nabywczej irańskiej waluty, wszechobecnymi podwyżkami cen podstawowych artykułów żywnościowych. Oczywiście, problemy te nie istnieją w Iranie od wczoraj – nie można mówić o kryzysie ekonomicznym, lecz raczej o kryzysie oczekiwań. Odkąd w 1979 r. w wyniku rewolucji Iran zmienił ustrój na republikę islamską, zostały na niego nałożone międzynarodowe sankcje – i to sankcje były przez propagandę państwową przedstawiane jako główna przyczyna złej sytuacji gospodarczej kraju. Rouhaniemu i jego ministrowi spraw zagranicznych, Javadowi Zarifowi, udało się jednak doprowadzić do podpisania tzw. umowy nuklearnej, w wyniku której Iran zrezygnował ze swojego programu atomowego, a w zamian sankcje zaczęły być stopniowo znoszone. Przeciętny Irańczyk do dziś nie odczuł jednak z tego powodu poprawy swojej sytuacji materialnej, a w międzyczasie Stany Zjednoczone nałożyły nowe ograniczenia w związku z irańskim programem rakietowym. Trzeba też pamiętać, że porozumienie z Ameryką i członkami grupy P5+1 nigdy nie cieszyło się jednakową popularnością wśród wszystkich Irańczyków – co bardziej twardogłowi politycy od początku opowiadali się przeciw niemu, oskarżając Rouhaniego i Zarifa o zdradę stanu. Powołując się na doświadczenia historyczne w relacjach ze Stanami Zjednoczonymi, przekonywali, że Iran nie powinien im ufać i decydować się na żadne ustępstwa – tę retorykę silnie wspomagały zresztą tweety i wystąpienia Donalda Trumpa. Irańczycy mogą więc czuć się rozczarowani faktem, że „liberalna odwilż”, jaką miała być prezydentura Rouhaniego, nie przyniosła im żadnych wymiernych korzyści.

Zła sytuacja ekonomiczna przeciętnego Irańczyka ma jednak także swoje strukturalne źródło. Co roku ok. jedna trzecia, a według niektórych źródeł nawet 60 proc. wartości irańskiego PKB jest przejadana przez Korpus Strażników Rewolucji Islamskiej i rozmaite instytucje religijne, w tym fundacje charytatywne prowadzące dość niejasne interesy. Potężne grupy wpływów, zwolnione z podatków, doprowadzają do upadania małych i średnich biznesów, a co za tym idzie – nie powstają nowe miejsca pracy. Jest to jedna z najważniejszych przyczyn frustracji Irańczyków do 25. roku życia, wśród których bezrobocie sięga nawet połowy populacji w niektórych regionach kraju. Wobec tego problemu prezydent, którego władza w gruncie rzeczy jest mocno ograniczona, pozostaje praktycznie bezsilny. Zwłaszcza sepah, jak Strażników Rewolucji nazywają Irańczycy, są instytucją tak silnie umocowaną w panującym systemie, że praktycznie nie istnieje możliwość pozbawienia ich przywilejów, którymi się cieszą.

W miarę rozlewania się protestów po kraju, postulaty ekonomiczne przerodziły się w hasła polityczne. Protestowano m.in. przeciwko zaangażowaniu Iranu w regionalne konflikty w Syrii i Iraku, a także udzielaniu wsparcia finansowego dla Hezbollahu czy Hamasu. Frustracja Irańczyków wywołana faktem, że rząd przeznacza ogromne środki na rozszerzanie wpływów Iranu poza jego granicami, zamiast zająć się problemami wewnętrznymi, to niezgoda na jeden z głównym imperatywów rewolucji islamskiej. Spośród wszystkich krajów regionu Iran ma najsilniejsze poczucie państwowości i najdłuższą tradycję opartej na interesach narodowych sztuki rządzenia państwem. Ostatni przedrewolucyjny władca Iranu, szach Mohammad Reza Pahlawi, konsekwentnie odwoływał się do wielkiego dziedzictwa Imperium Perskiego, budując poczucie narodowej dumy i odrębności swojej tradycji. Rewolucja islamska całkowicie porzuciła tę retorykę.

Fundamentalizm religijny nie przyjmuje do wiadomości, że świat muzułmański dzieli się na różne państwa narodowe. Koran daje po temu podstawy, co od początku wykorzystywał ojciec rewolucji, Chomejni, głosząc, że „islam nie uznaje granic”. Także irańska konstytucja mówi o „zjednoczeniu wszystkich muzułmanów”. Sprzeciw Irańczyków wobec wyprowadzania ich pieniędzy poza granice jako wsparcia dla transnarodowych ugrupowań religijnych świadczy jednak o tym, że swoją wspólnotę postrzegają w kategoriach narodowych, a nie religijnych i nie interesuje ich solidaryzowanie się z muzułmańskimi fundamentalistami.

Na nagraniach z protestów można usłyszeć także takie hasła, jak „Esteghlal, azadi, dżomhuri-je irani” (niepodległość, wolność, republika irańska) czy „Marg bar diktator” – śmierć dyktatorowi. To jedne z najważniejszych sloganów i jednocześnie te, które najbardziej odróżniają obecne demonstracje od tych z 2009 r. Wtedy protestujący domagali się sprawiedliwych wyborów, ale w ramach tego samego systemu. Hasło „republika irańska” (w oryginalnej wersji sloganu z czasów rewolucji była to oczywiście „republika islamska”) jednoznacznie wskazuje na to, że Irańczycy są zmęczeni rządami ajatollahów i domagają się głębszych, strukturalnych zmian. Można było usłyszeć także hasła nawołujące do powrotu do poprzedniego irańskiego ustroju – monarchii, co w Iranie jest uznawane za przestępstwo. Tak zwane „moharebeh,” na Zachodzie tłumaczone jako „wojna przeciw Bogu”, a w praktyce oznaczające występowanie przeciwko władzy, jest zagrożone karą śmierci. Zarzut moharebeh był masowo używany w czasach porewolucyjnych, by pozbyć się urzędników szacha; używano go także wobec uczestników protestów w 2009 r. Władze mają więc wszelkie narzędzia, by krwawo stłumić demonstracje, a irański reżim nie słynie z tego, że brzydzi się przemocą i brutalnością. Dotychczasowy bilans 21 ofiar śmiertelnych (w tym 11-letniego chłopca) może więc wzrosnąć o tych, którzy zostali aresztowani i zostaną postawieni przed sądem za podnoszenie ręki na islamską republikę. Nieoficjalne doniesienia mówią o 23-latku, który zmarł w Evin – okrytym złą sławą teherańskim więzieniu, za murami którego torturowano i tracono tysiące więźniów politycznych po upadku władzy szacha.

W reakcji na protesty Najwyższy Przywódca Iranu, ajatollah Ali Chamenei, postać przerastająca rangą wszystkich dygnitarzy rządowych, w tym prezydenta, obwinił za nie „wrogów Iranu”, którzy „używają różnych narzędzi, jak pieniądze, broń, polityka i służby, by wywołać problemy w republice islamskiej”. Sugestia o obcych wpływach to zagranie na czułej strunie Irańczyków. Po doświadczeniach wieku XIX, kiedy ich kraj był polem rozgrywek między Wielką Brytanią a Rosją, a później obaleniu przez służby prezydenta Eisenhowera demokratycznie wybranego irańskiego premiera, jedną z najsilniejszych właściwości irańskiego podejścia do porządku międzynarodowego jest niechęć wobec ingerencji obcych mocarstw. Stąd udzielanie swojego poparcia dla protestujących m.in. przez Donalda Trumpa czy Benjamina Netanyahu to wyświadczenie przysługi raczej reżimowi niż wychodzącym na ulice Irańczykom. W kraju o tak dużej złożoności kulturowej i politycznej, procesy wewnętrzne mogą być niepodatne na obce groźby czy pochlebstwa.

Trudno przewidzieć, jakie będą konsekwencje protestów oraz jaki kurs obierze Iran. Najbardziej przewidywalne scenariusze są dwa. Pierwszy to zachowanie status quo – w ramach narastającej frustracji co jakiś czas będzie dochodziło do podobnych wybuchów gniewu pacyfikowanych przez rządowe siły, a prezydent spróbuje wyjść naprzeciw oczekiwaniom, proponując kilka pomniejszych inicjatyw społecznych, jak utworzenie nowych miejsc pracy (jeden z takich kroków już się dokonał – zliberalizowano prawo dotyczące noszenia hidżabu przez kobiety). Trudno mówić, by protesty stały się zalążkiem długotrwałego ruchu czy nowej rewolucji, bo obecny system jest zbyt silny. Nie można liczyć więc na radykalną zmianę ustrojową. Druga, bardziej pesymistyczna prognoza, to umiejętne wykorzystanie narodowych frustracji przeciwko prezydentowi Rouhaniemu i jego liberalnemu obozowi. W przeciwieństwie do protestów z 2009 r., w tych nie wyłonił się żaden przywódca, a demonstranci okazywali zmęczenie zarówno obozem reformatorów (skandowano m.in. „śmierć Rouhaniemu”), jak i twardogłowymi duchownymi. Poza umiejętnym zagospodarowaniem nastrojów społecznych, będą liczyć się także rozgrywki wewnątrz reżimu – jedną z ofiar zamieszek jest były prezydent Mahmud Ahmadineżad, który został aresztowany przez Strażników Rewolucji za „podżeganie do protestów”. Dawniej będący w bliskich relacjach z Najwyższym Przywódcą, Ahmadineżad popadł z nim w konflikt po wyborach, które dały mu drugą kadencję, a reżim od tego czasu szukał sposobów, by udowodnić, że w Iranie nie ma miejsca na niesubordynację. Trzeba także pamiętać, że obecny Najwyższy Przywódca cieszy się sędziwym wiekiem, lecz nie najlepszym zdrowiem, a wciąż nie wyłonił się kandydat na jego następcę – a to on nakreśli ścieżkę, którą Iran będzie podążał przez kolejne lata. Szanse Rouhaniego, które do tej pory były raczej marne, topnieją, a wraz z nimi nadzieje na odejście Iranu od takiego nastawienia do porządku międzynarodowego, które roboczo można określić dżihadem.

 

Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: Mohammed Ali Marizad, Tasnim News Agency, Wikimedia Commons.

 


Patronem artykułu jest NETIA wspierająca inicjatywy społeczne w dziedzinie stosunków międzynarodowych

KL_bannery_patronat_3