Jakub Bodziony: Jak pan ocenia rekonstrukcję rządu?

Andrzej Rychard: Trudno powiedzieć, czy jest to tylko kwestia wizerunkowa, czy realna zmiana. Jeżeli rzeczywiście ma być to zapowiedź przesunięcia się Prawa i Sprawiedliwości w stronę centrum, to jest to niemożliwe tylko za pomocą zmiany wizerunku. Istnieją potencjalne zyski z takiego manewru, który mógłby pomóc pozyskać umiarkowany elektorat, lecz tradycyjni wyborcy PiS-u mogą się czuć zawiedzeni kierunkiem tych zmian. PiS musi tak balansować w stronę centrum, aby nie stracić swojej bazy.

Platforma Obywatelska próbowała przypisać sobie sukces odwołania najbardziej kontrowersyjnych ministrów. Jednak część publicystów ocenia, że nowy rząd będzie trudniejszym obiektem krytyki dla opozycji niż ekipa Beaty Szydło.

Ta próba zdefiniowania sytuacji przez opozycję, wedle której PiS robi to, czego ona chce, jest rozpaczliwa. To kolejny raz, kiedy Prawo i Sprawiedliwość narzuca narrację, na którą reagują pozostałe partie. Symbolicznym przykładem była kwestia albumu kotów, który Jarosław Kaczyński przeglądał w Sejmie. W odpowiedzi na to, Tomasz Siemoniak zapowiedział, że przekaże swój egzemplarz aukcję WOŚP. Kiedy PiS przymierzał się do rekonstrukcji, Schetyna postulował przetasowanie w gabinecie cieni.

Teraz opozycja znajdzie się w jeszcze trudniejszym położeniu, co doskonale pokazuje ostatnie głosowanie w sprawie projektów ustaw aborcyjnych.

Co ujawniły te głosowania?

W bezpośredniej perspektywie obnażyły słabość Grzegorza Schetyny. Do tej pory wiedziano, że lider PO nie posiada szczególnych cech przywódczych, lecz dbał o wizerunek osoby skutecznej, która kontroluje członków swojej partii i potrafi utrzymać ją w ryzach. Mit zdolnego manipulatora upadł i to może być początek końca jego rządów w PO. Schetyna kompletnie pomieszał priorytety, według których jego głównym przeciwnikiem jest wewnątrzpartyjna opozycja albo potencjalny koalicjant, o czym świadczą wyrazy poparcia dla nowej inicjatywy Ryszarda Petru, osłabiającej Nowoczesną. W wyniku tych wewnętrznych gierek stracił kontrolę nad własną partią.

Ten niewątpliwie kryzysowy moment ujawnił deficyty kompetencyjne w przypadku niektórych posłów. Właśnie z tego powodu protest dużej części Polaków przeciwko działaniom Prawa i Sprawiedliwości wciąż nie ma wyrazu politycznego. | Andrzej Rychard

Trzech posłów PO, którzy głosowali za radykalnie konserwatywnym projektem ustawy, zostało wyrzuconych z partii, a trójka posłów Nowoczesnej na znak protestu zawiesiła swoje członkostwo w klubie.

Te reakcje mają marginalne znaczenie, bo wyborcy tych partii zostali zawiedzeni po raz kolejny. Kandydatka PO na prezydenta Wrocławia, Alicja Chybicka, napisała, że nie zdawała sobie sprawy, że jej głos w Sejmie coś znaczy. Przecież to niepoważne!

Ten niewątpliwie kryzysowy moment ujawnił deficyty kompetencyjne w przypadku niektórych posłów. Właśnie z tego powodu protest dużej części Polaków przeciwko działaniom Prawa i Sprawiedliwości wciąż nie ma wyrazu politycznego.

Jak pan widzi przyszłość opozycji w 2018 r.?

Tworzy się co raz więcej miejsca dla nowej lewicy. Mam pewne wątpliwości, czy będzie to partia Razem, która wydaje mi się przeintelektualizowana i nie ma dobrych kontrpropozycji na socjalną ofertę PiS-u. Wymiar obyczajowo-liberalny może nie wystarczyć do przekonania wystarczającej liczby wyborców. Ale w Polsce jest zapotrzebowanie na orientacje centrolewicową, którego nie zaspokoi ani Nowoczesna, ani Platforma.

W minionym roku karierę zrobiło pojęcie „symetryzmu”. Czy w 2018 r., jeśli opozycja dalej będzie tak nieudolna, wszyscy, którzy nie popierają rządu, będą uznawani za symetrystów?

Jeżeli ktoś twierdzi, że w tym, co ja mówię, są elementy symetryzmu, to odpowiadam, że ja nie jestem symetrystą, tylko socjologiem. Symetrysta, to ktoś, kto próbuje na jednej skali zrównać działania poprzedniego i obecnego rządu. Ja obserwuję tę skalę, a nie jestem jej elementem. Oskarżenia krytyków opozycji o symetryzm to rodzaj etykiety, którą zastępuje się próbę głębszego zrozumienia problemu.

 

Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: Adrian Grycuk, Wikimedia Commons