Filip Rudnik: Czy nowelizacja ustawy o IPN – wokół której rozgorzał polsko-izraelski spór – jest skutecznym środkiem w walce z „polskimi obozami śmierci”?
Paweł Śpiewak: Po pierwsze – ta ustawa nie zawiera żadnego punktu ani żadnego słowa, w którym mowa o „polskich obozach śmierci”. Nie jest to ustawa na ten temat.
To bardzo ważne, bo większa część propagandzistów i dziennikarzy nie przeczytała tekstu tego projektu. Rzecz dotyczy wyłącznie tego, że każdy, kto znieważa polski naród, powinien być skazany. Jest to też projekt wysoce nieprecyzyjny. Jeśli ktoś chciałby napisać o pogromach w Polsce tuż po I wojnie światowej albo w latach 80. XIX w., to w gruncie rzeczy też podlega tym przepisom. Nie mówiąc już o XX w., latach Zagłady czy okresie po 1944 czy 1945 r. – zależnie od momentu zakończenia okupacji niemieckiej. Przez tę nieprecyzyjność i niechlujstwo prawodawców ustawa staje się swego rodzaju „gumowym narzędziem”.
W obecnej formie nie będzie karana działalność naukowa bądź artystyczna.
Wszelkie działanie edukacyjne, informacyjne czy badania podejmowane przez ludzi bez tytułów naukowych będą mogły być karane. Innymi słowy, całe programy edukacyjno-wychowawcze – które są elementem niezwykle ważnym w Żydowskim Instytucie Historycznym, a także w Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN, czy po prostu w szkołach – stają pod poważnym znakiem zapytania. Trudno przecież powiedzieć na przykład o Jedwabnem, że zrobiła to grupa „nieznanych sprawców” – z całą pewnością mordu dokonali Polacy. Wedle tej ustawy niebezpieczne staje się samo dyskutowanie o tego typu wydarzeniach. Z punktu widzenia nauki i poszerzania wiedzy o Zagładzie ta ustawa to prawdziwa katastrofa.
Ustawodawcy specjalnie nie kryją, że ta ustawa ma zamknąć usta takim ludziom jak Jan Tomasz Gross.
Przepisy tej ustawy są tak skonstruowane, że jeżeli Gross wypowiada się jako naukowiec w gazecie, to zostanie ukarany, a jeżeli robi to jako naukowiec w naukowym wydawnictwie, to karany nie będzie. Taki sposób obrony godności Polski jest autodestrukcyjny. To też źródło nieporozumień i w gruncie rzeczy projekt świadomie ograniczający wolności badań, nauczania i wypowiedzi.
Poza tym, nowelizacja zakłada, że dotyczy właściwie wszystkich – zarówno ludzi mieszkających w Polsce, jak i poza nią. Przyznam się, że nie znam przypadku, w którym polska ustawa regulowałaby zachowanie osób mieszkających w Argentynie czy Arabii Saudyjskiej. To trochę tak, jakby Saudowie wystosowali oświadczenie, że niestosowanie się do prawa koranicznego w Polsce będzie karane.
Jak ocenia pan reakcje polityków izraelskich na tę ustawę?
Są zupełnie uzasadnione.
Niektórzy publicyści twierdzą, że te głosy to część wewnętrznej polityki Izreala. To istotny czynnik?
Nie. Reakcja jest zrozumiała dla wszystkich, których rodziny przeżyły jakiś kawałek okupacji w Polsce i zetknęły się z bardzo różnymi zachowaniami ze strony Polaków, Żydów i Niemców. Ta ustawa naprawdę stanowi jakąś próbę sięgania po władzę prawną – a więc i policyjną – która wykracza już poza zdrowy rozsądek.
Mamy obecnie do czynienia z jednym z największych od 1989 r. kryzysów w relacjach polsko-izraelskich. Jak można ugasić ten pożar?
Należy po prostu wycofać tę ustawę. Nie ma innego rozwiązania. Ta nowelizacja jest po prostu szkodliwa w każdym sensie i fałszuje obraz historii. Nie słyszałem o tym, byśmy za pomocą prawa mogli regulować to, czy Polacy będą się zajmować i wypowiadać w sprawie Jedwabnego czy warszawskiego pogromu w 1881 r., który przeprowadzili polscy mieszkańcy. To jest koszmar.
Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: Kalahari, CC0 Creative Commons, Pixabay.com