Riggs_Jasna-godzina_okladka

Lektura książki Niny Riggs chwilami boli tak bardzo, że miesza zmysły, w dodatku zakończenie też nie jest szczęśliwe, bo poetka odchodzi.

Poetka odchodzi, mogłoby się kojarzyć z różewiczowską matką, która też odchodzi. I nie byłaby to afiliacja na wyrost, bo autorka książki Nina Riggs też jest matką. Jednak zanim osieroci synów, napisze „Jasną godzinę” – opowieść o odchodzeniu z życia.

Śmierć to nie koniec świata

Janet Riggs powtarzała swojej córce Ninie, że śmierć to nie koniec świata. Jak to nie?, dziwiła się Nina. Ano tak po prostu jest. Przyszło jej się o tym przekonać, gdy zachorowała na raka i w obliczu przerzutów medycyna nie mogła już wiele pomóc. Lekarze orzekli, że to koniec, zbliża się koniec świata pani Niny Riggs, choć reszta świata nadal trwa i będzie trwać. Tak to po prostu jest. I najważniejsze w tym momencie to zbliżyć się do Boga, choćby przez naturę: „Na ilustracji Crancha ogromna gałka oczna na długich patykowatych nogach z bosymi stopami stoi na łące, a na horyzoncie majaczą góry. Oko ma cylinder i surdut Emersona. Ten zabawny i idiotyczny rysunek doskonale oddaje to, jak czuję się po lekach: jestem idiotycznym okiem, niczego nie filtruję, przepływają przeze mnie wszystkie prądy i ja je wszystkie przyjmuję. Emerson przewraca się w grobie: mnie do Boga zbliżają sterydy i chemia”. Wokół kipi życie, kwitną kwiaty, nawet kompost jest wonny, chorą zaś czeka zawłaszczanie ciała przez nowotwór i destrukcja, która jest haniebna i poniżająca. Mastektomia, okaleczenie ciała, strach przed lustrami i pozbycie się oczekiwań. I jeszcze proteza w eleganckim kwadratowym pudełku z napisem: „Prawie ja”. Proteza zaprojektowana przez kobietę, która wymyśliła lalkę Barbie. Jeśli nie jest się lalką, to jak się umiera na raka? Każdy w ten sam sposób, aczkolwiek trochę po swojemu i po swojemu można się z losem godzić. Nina Riggs, prapraprawnuczka Ralpha Waldo Emersona, słynnego amerykańskiego poety i eseisty, drukująca już wcześniej wiersze, po tym, jak usłyszała diagnozę, zaczyna pisać dziennik. Nazwie go dziennikiem życia i umierania, bo przecież wszystko dzieje się równolegle. Przy pisaniu zmaga się ze sobą i siebie poznaje. Jej synowie też będą mogli ją poznać dzięki lekturze książki, jednak wtedy, gdy dorosną. Teraz Freddy ma lat osiem, a Benny pięć. Ich matka wkrótce umrze, ale jeszcze musi przygotować synów na czas, kiedy jej zabraknie.

Słońce, które zachodzi na twoich oczach

Podporą dla autorki „Jasnej godziny” jest mąż John, tyle że jego również trzeba przygotować na to jakieś „potem”. Jest za młody, by nie być już kochanym. Nina mówi mu, że będzie potrzebował miłości. Kosztuje ją to wiele. Czuje, jakby dopiero w tym momencie stanęła oko w oko z rakiem, z niewolą, jaką jej zgotował, niewolą rozpadającego się ciała, z którego nic do kochania za chwilę nie zostanie. Zastanawia się, co jest ważne na tym etapie życia i pisze dla „New York Timesa” tekst o kupowaniu kanapy. Nie wiadomo dlaczego postanawia kupić do salonu licowaną kanapę, taką ogromną i z mocnym oparciem. Wiadomo, że kanapa Ninę przeżyje. Słońce zachodzi – rzecz jasna, jej słońce – ale najbliżsi życie rodzinne wieść będą dalej, lepiej więc, by po śmierci Niny dom był wygodny i elegancki. Gorączkowo szuka solidnego mebla w sklepach internetowych, pragnąc, by na tej przyszłej kanapie zmieściło się kochanie, przytulanie, chorowanie, a nawet umieranie i żałoba. „Potem nachodzi mnie mroczna myśl: A może właśnie powinnam wybrać coś wstrętnego i niewygodnego, co nowa żona Johna będzie musiała zatrzymać ze względu na pamięć o zmarłej poprzedniczce?”. Pomiędzy uśmierzaniem bólu a naświetlaniami znajduje w końcu kanapę idealną dla ich rodziny i nawet ktoś robi zdjęcie, na którym widać, jak Nina siedzi na niej razem z mężem. W styczniu 2018 roku na kanapie obok Johna jest Lucy Kalanithi. John mówi, że to, co mu się przytrafiło zaraz po śmierci żony, jest na swój sposób obłąkane, ale miłość przyszła i życie zwyciężyło.

Dwa bestsellery

Paul, mąż Lucy Kalanithi, był neurochirurgiem i wielbicielem poezji. Zachorował na raka płuc i podobnie jak Nina, podejmując walkę z chorobą, zaczął pisać. Książka „Jeszcze jeden oddech” pokazuje drogę jego życia i czas umierania. Do ostatniej prawie chwili pracował nad tekstem. Odszedł przed swoimi trzydziestoma ósmymi urodzinami. Jego żona napisała do książki epilog. John do książki Niny również dołączył epilog, w którym wspominał, jaka była słaba, kiedy pod koniec stycznia 2017 roku oddawała wydawcy gotowy manuskrypt. Nie doczekała publikacji, zresztą podobnie jak wcześniej Kalanithi.

Obie książki, i Paula, i Niny, szybko trafiły na amerykańskie listy bestsellerów. Czy da się to wytłumaczyć? Nie da. Tak samo jak nie da się opowiedzieć o heroicznej walce, jaką tych dwoje stoczyło z chorobą. Ale „Jasna godzina” to nie tylko zapiski chorej na raka Niny, to opowieść o niezłomności kobiety, która jest również obok tego ogromu cierpienia i uparcie interesuje się życiem. Autorka dziennika mówi, że chce tu zostać, płacąc nawet tak wysoką cenę: „Muszę kochać ten czas tak samo jak każdy inny. Każdy dzień jest obietnicą. Tylko w ten sposób możemy przetrwać od nocy do nocy”. Banał? Patos? Nie, gdy się umiera. I nie, gdy myśli się o Donaldzie Trumpie, Władimirze Putinie i Hitlerze. Jak się w tym wszystkim połapać i skupić tak mocno, by nie stać się swoim własnym wrogiem. „Czy Hitlerem jestem ja? Czy mój guz?”.

Gdzie mogę cię dotknąć?

Konfesyjność wypowiedzi Riggs powoduje, że książka przypomina intymną spowiedź, a taką powinno się czytać wolno. Lepiej, gdy czytelnik odkłada „Jasną godzinę” po krótkiej lekturze, wraca do niej i znów odkłada. Nie chodzi o delektowanie się umieraniem. Idzie o to, aby nie zrobić sobie krzywdy, by frazy Niny Riggs nie uderzyły do głowy, nie rozszarpały serca i nie zalęgły się w mrocznych zakątkach umysłu. Ale już się lęgną. „Jego słowa są dla mnie darem – czasem wyjmuję je w nocy, pozwalam im fruwać po pokoju i pocierają moją skórę”. To o słowach pewnego emerytowanego rabina, który pisze do Riggs maila o tym, jak w wieku dziewięciu lat stracił matkę i wymienia w liście wszystko, co o niej pamięta oraz wszelkie sposoby, na które wciąż obecna jest w jego życiu. Nie zostawiła luki, jest nadal w ulubionym kwiatku, książkach, jakie czytała, i w poczuciu humoru syna. Może i ona tak właśnie w swoich synach zostanie? A w mężu? Czy w nim jej kształt się zachowa? Mimo że jest żoną już coraz mniej, nowotwór ją posiadł. „Nie moglibyśmy zrezygnować z tego całego raka? – pyta [mąż] pewnej nocy w łóżku. – Nie – odpowiadam. – I teraz musisz mnie kochać jeszcze bardziej. Nie wolno ci porzucić łysej żony-amazonki. To byłby wielki nietakt. – Powiedz mi, gdzie mogę cię dotknąć, żeby nie zrobić ci krzywdy – pyta, kiedy uprawiamy seks. – Nigdzie – odpowiadam”. Niewiadomy i tajemniczy świat chorej kobiety wepchnięty w sferę profanum rozkładał się tak, jak za życia rozkładało się jej ciało. Skażenie rakiem bolało Ninę Riggs prawie tak samo, jak bolało ją życie i jak bolały sny o tym, że jest martwa. W zdaniach „Jasnej godziny” pozostała przy życiu.

 

Książka:

Nina Riggs, „Jasna godzina. Dziennik życia i umierania”, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2017.