„Jak 35 lat temu: o świcie, zakutego w kajdanki, policja zabrała z domu Władysława Frasyniuka. Usłyszał zarzuty” – od tych słów swój artykuł zaczęła „Gazeta Wyborcza”. Z kolei Bartosz Wieliński z „Gazety” tak pisał na Twitterze: „Gdyby politycy PiS nie wiedzieli co powiedzieć w sprawie zatrzymania Frasyniuka, to mam dla nich ściągawkę: wypowiedź Jerzego Urbana z 1983 roku”.
„Każdy ma chyba skojarzenia z latami 80. Ja przypomnę, że wtedy wyprowadzanie Frasyniuka w kajdankach było normą”, to już fragment wypowiedzi przewodniczącej Nowoczesnej, Katarzyny Lubnauer, w Radiu Zet.
„Zatrzymaniem Frasyniuka Kaczyński potwierdził, że stoi dziś tam, gdzie kiedyś stało ZOMO #hipokryzjaPiS #PRLBiS czyli #PRLPiS” – pisał z kolei Borys Budka na Twitterze.
W podobnym tonie „ćwierknął” także szef największej partii opozycyjnej: „Wracają słusznie minione czasy, czyli polityczne zatrzymania z samego rana na rozkaz partyjnej prokuratury. Władysław Frasyniuk został skuty kajdankami i zatrzymany przez policję. Nie godzi się”.
Krótko mówiąc, jak opozycja długa i szeroka, przekaz jest jeden: wraca PRL, Kaczyński potwierdza, że jest jak Jaruzelski i komuniści, a Polska przestała być demokracją.
Nie jest to przekaz nowy. Najciekawsze jednak, że choć od dwóch lat nie przynosi politykom opozycyjnym żadnych korzyści, ci nieustannie do niego powracają. Ledwie kilka dni temu Schetyna w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej”, mówił, że: „opozycja jest dziś poniekąd drugim obiegiem, jak w PRL-u”. Zatem, jak drugi obieg w PRL-u: „musi być wsparta przez ludzi wierzących w demokrację i rządy prawa”.
Pytany o to w radiu RMF FM – nie w żadnym drugim obiegu, ale najlepiej słuchanej porannej audycji w kraju – Rafał Trzaskowski nie potrafił ani skomentować, ani tym bardziej przekonująco uzasadnić słów lidera swojej partii. A skoro nie potrafi tego Trzaskowski, to nie sądzę, by potrafił to zrobić przeciętnie interesujący się polityką, pochodzący z przeciętnego miasta, przeciętny wyborca opozycji poniżej 40. roku życia.
Oto więc kolejny przykład niekonsekwencji partii opozycyjnych, których przez ostatnie dwa lata mieliśmy na pęczki. Kiedy jeden z liderów opozycji grzmi, że w Polsce kończy się demokracja, dzień i noc protestuje w Sejmie, ale w międzyczasie jedzie na wakacje do Portugalii – tak wiem, to było dawno, ale konsekwencje sondażowe trwają – staje się niewiarygodny. Kiedy opozycja twierdzi, że Polsce grozi autorytaryzm, a potem w Parlamencie Europejskim głosuje przeciwko karaniu polskich władz na forum unijnym, staje się niewiarygodna. Kiedy opozycja uznaje sejmową komisję ds. reprywatyzacji za polityczną i prawną hucpę, a jednocześnie wysyła do niej swoich przedstawicieli, staje się niewiarygodna. I tak dalej, i tak dalej.
Zauważają to już nie tylko straszni „symetryści” – jak b ł ę d n i e część publicystów lubi określać „Kulturę Liberalną” – ale i jak najbardziej „niesymetryczna” Dominika Wielowieyska. „Opozycja nie jest w stanie stworzyć żadnej spójnej i konsekwentnej opowieści”, trafnie pisze dziennikarka „Gazety Wyborczej”, odnosząc się m.in. do przykładów podanych wyżej. A następnie dodaje:
„Każda spójna argumentacja – choćby najbardziej ryzykowna, idąca w poprzek oczekiwań większości – jest lepsza od pomieszania z poplątaniem, które sprawia, że ludzie są zdezorientowani”. Chodzi zatem o „sformułowanie na nowo katalogu wartości, które temu elektoratowi [opozycji – przyp. red.] są bliskie”.
To myśl nienowa, ale nie w tym rzecz. Najgorsze, że tak trudna do zaakceptowania dla polityków rywalizujących z PiS-em. Wiemy to w „Kulturze Liberalnej”, bo próbujemy się z nią przebić co najmniej od dwóch lat.
Dokładnie to samo, co Wielowieyska dziś, mówił przed kilkoma miesiącami na tych łamach choćby Michał Nowosielski, były dyrektor kreatywny kilku największych agencji reklamowych w Polsce, od lat współpracujący z Platformą. Nowosielski tak opisywał jedno ze spotkań z liderami PO, podczas którego próbował tłumaczyć im przyczyny słabości ich ugrupowania:
„Mnie zależało, żeby przekonać ludzi kierujących partią, że najbardziej potrzebują czegoś, co w reklamie nazywa się big idea. W tym przypadku miałby to być taki zestaw myśli i zasad, którymi jako partia powinni się kierować. Ale zawsze okazywało się, że zamiast rozmawiać o big idea, musimy skupić się na czymś, co właśnie dziś jest na paskach”.
Reakcja na zatrzymanie Frasyniuka pokazuje niestety, że opinia Nowosielskiego, ani jej podobne, do tej pory się nie przebiły.
Szanuję protest Władysława Frasyniuka, który – przypomnijmy – świadomie odmawiał stawienia się w prokuraturze, dając tym samym wyraz sprzeciwu wobec uzależnieniu sądownictwa od polityków. Frasyniuk, jak każdy, kto wybiera drogę obywatelskiego nieposłuszeństwa, wiedział, że poniesie tego konsekwencje. Szkoda, że jego gest – podobnie jak inne, niekiedy bardziej dramatyczne gesty wykonane w ciągu minionych dwóch lat – nie będzie miał politycznego znaczenia.
Pojedyncze gesty, jakkolwiek szlachetne, umacniają polityków obu stron tylko na zajętych pozycjach. Jeśli ktoś chce walczyć z PiS-em, musi myśleć o sposobach realnego odebrania władzy. Demokraci zaś muszą pracować nad programem i mozolnie przekonywać do siebie większość wyborców. Dbać nie tylko o przekaz, ale i o to, by być usłyszanym. Nie ma drogi na skróty.
A w sprawie Władysława Frasyniuka najpewniej już wkrótce wszystko wróci do „normy”. Niestety. W telewizji pojawią się nowe paski i toporne porównania do PRL-u (nawiasem mówiąc, kompletnie niezrozumiałe, zarówno dla tych, którzy PRL-u nie pamiętają, jak i dla tych, którzy cokolwiek o nim wiedzą) oraz dramatyczne ostrzeżenia powędrują w inną stronę. Opozycja zaś – jak księżyc posłusznie krążący wokół partii rządzącej – wciąż będzie świecić wyłącznie światłem odbitym.
Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: Tomasz Leśniuk, Wikimedia Commons