Afganistan to najdłuższa amerykańska wojna. Pochłonęła już ponad 200 tys. ofiar, w tym ponad 20 tys. cywilnych (liczba tych ostatnich drastycznie zwiększa się w ostatnich latach). Zginęło także 3400 żołnierzy międzynarodowej koalicji i dwudziestokrotnie wzrosła liczba zamachów. Do tego wszystkiego – talibowie są najsilniejsi od 2001 r.

We wrześniu 2017 r. kontrolowali około 45 proc. terytorium Afganistanu, w tym kluczowy pas w południowo-centralnej części kraju, co dało im swobodę przemieszczania się. Nie ustają też zamachy, które w ostatnich miesiącach wymierzone były głównie w ludność cywilną. Celem zamachowców było m.in. szyickie centrum kulturalne, redakcja agencji Afghan Voice, sławny wśród obcokrajowców hotel Intercontinental na obrzeżach Kabulu i dzielnica rządowa w stolicy. Do najbardziej krwawych przyznawali się na zmianę talibowie i tzw. Państwo Islamskie – rywalizujące o wpływy. Dla obu cel jest jeden: pokazać, że państwo wspierane przez Amerykanów nie jest w stanie zapewnić bezpieczeństwa.
Ta strategia trafia też na podatny grunt. Większość afgańskiego społeczeństwa uważa panującą w kraju demokrację za fasadową. Także poczucie wspólnoty narodowej jest wśród Afganów niezwykle wątłe. Trudności nastręcza również egzekwowanie prawa, ponieważ nadal bardzo silne są normy prawa obyczajowego. Wreszcie, ciągle dużą popularnością cieszy się idea Pasztunistanu, pasztuńskiego państwa podzielonego między Afganistan i Pakistan. To wszystko skłania zaś do pytań, czy w obliczu niezwykle kruchej legitymizacji władzy w Kabulu w oczach większości Afganów, Afganistan ma w ogóle szanse przetrwać jako państwo.

Zasadniczy problem Zachodu w ciągu wielu lat wojny afgańskiej polegał na całkowitym niezrozumieniu miejscowych realiów, w tym elementarnych dla tworzenia funkcjonującego państwa pojęć ładu i porządku. Doprowadziło to do powstania niezwykle skorumpowanego rządu prezydenta Hamida Karzaja, którego władza de facto nie sięgała dalej niż rogatki Kabulu. Doprowadziło też do zjednoczenia dużej części afgańskiego społeczeństwa w oporze wobec nowej władzy. Dla przykładu, amerykańska taktyka używania dronów do zwalczania talibów spowodowała, że całe wioski przechodziły na stronę oponentów rządu. Wielu członków miejscowej społeczności jest też przekonanych, że wojna z talibami jest tak naprawdę wojną z islamem.

Amerykanie rozumieją, w jakim znaleźli się położeniu, ale nie chcą wycofać się z Afganistanu w obawie, że po całkowitym zakończeniu misji ISAF w kraju powstanie ogromna wyrwa, którą natychmiast wypełnią terroryści. Donald Trump w swoim przemówieniu zapowiadającym zwiększenie liczebności wojsk stwierdził, że Stany Zjednoczone będą od teraz „zabijać terrorystów, a nie budować państwo”. Nie wziął jednak pod uwagę tego, że talibowie są jak hydra. Na miejsce każdego zabitego bojownika z dużym prawdopodobieństwem pojawi się kilku skłonnych pomścić brata, kuzyna czy po prostu rodaka (raczej w plemiennym niż państwowym tego słowa znaczeniu). Eksperci do spraw terroryzmu od lat zwracają uwagę, że tego typu grup nie da się zwalczyć czołgami i nalotami.

Może rozwiązanie dla Afganistanu jest inne, dużo trudniejsze do przełknięcia przez Zachód, a polega na oddaniu talibom ich udziału w rządzeniu krajem? Oczywiście, gdyby talibowie zostali jedną z oficjalnie uznanych sił politycznych w afgańskim parlamencie, musieliby pójść na ustępstwa. Należy jednak pamiętać, że to Amerykanie, nie talibowie, są ciałem obcym na afgańskiej ziemi. Ci ostatni, choć krytykowani między innymi za radykalizm i mizoginię, wyrastają z afgańskich tradycji i komunikują się zrozumiałym dla ich pobratymców kodem kulturowym. Bez wątpienia trudno uznać ich za gwarantów pokoju i bezpieczeństwa w Afganistanie, można jednak z pewna dozą optymizmu zakładać, że w pewnym stopniu da się ich opanować. Oddanie im pola pomogłoby też rozwiązać problem działalności Państwa Islamskiego, które agresywnie werbuje młodych Afganów.

Afganistan po dekadach wojen i siedemnastu latach obecności Amerykanów jest dziś bodaj najbardziej przerażającym miejscem na Ziemi. Żadne z dotychczasowych rozwiązań nie przyniosło oczekiwanych rezultatów, a od kilku lat sytuacja konsekwentnie się pogarsza. Może więc naprawdę czas na to, by – jakkolwiek okrutnie to nie zabrzmi – zostawić Afganistan samemu sobie i obserwować, co się wydarzy.

 

Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: isafmedia, Wikimedia Commons