Więc od razu, w jednym zdaniu: podczas II wojny światowej Polacy jako naród byli wśród sprawców Zagłady.
Zanim przyjrzymy się temu zdaniu bliżej, parę słów wyjaśnienia. Zajmuję się historią Polski od ponad trzydziestu lat, ale dopiero teraz – z bólem serca – doszedłem do tego wniosku. Tę zmianę zawdzięczam nie tylko polityce historycznej obecnego rządu, zawdzięczam ją przede wszystkim rzetelnej, wzorowej pracy wielu polskich historyków. Jest ich tylu, na światowym poziomie, że nie sposób wymienić wszystkich – w ostatnim czasie o swoich badaniach mówili m.in. Jan Grabowski w „Polityce”, Dariusz Libionka w „Tygodniku Powszechnym” oraz Alina Skibińska w OKO.press. Cieszę się, że rozmowy o historii, wywołane przez wydarzenia ostatnich dwóch tygodni, zmusiły mnie do ponownego przyjrzenia się temu, co już o polskiej historii wiedziałem.
Do tej pory byłem przekonany, że II wojna światowa ze swoim wyjątkowym okrucieństwem rodziła różne postawy. Ofiara, kolaborant, bohater – rzadko da się te kategorie od siebie oddzielić. Życie codzienne podczas okupacji niemieckiej zmuszało niemal wszystkich do biernej współpracy, w tym sensie, że każdy musiał jakoś żyć, pracować i stosować się do przepisów okupanta. Samo przeżycie wymagało też codziennego oporu: handel, załatwianie papierów, przymykanie oka na cudze wykroczenia itd. Tylko w ten sposób, tak mi się do tej pory wydawało, można zrozumieć postępowanie Polaków (i innych obywateli okupowanej Europy, a nawet Żydów i Niemców). Na moich zajęciach czytaliśmy więc ze studentami i „Sąsiadów” Grossa, i wspomnienia Stefana Korbońskiego, oglądaliśmy też „Kanał” Wajdy. W wykładach przeciwstawiałem krnąbrność Polaków ugodowości Czechów, zwracając uwagę na cenę, jaką Polska zapłaciła za swoją walkę.
Pojęcie narodu zawsze sprawiało mi jednak kłopot. Jako Amerykanin bałem się przypisywać narodowi jakiekolwiek ludzkie cechy. Zdań, zaczynających się od słów „Japończycy są…” lub „Czesi są…”, nie umiałem dokończyć. Nie mówiąc już o tym, że to sami historycy dowodzili, że narody są wymysłem pisarzy i polityków, którzy nadają im takie cechy jak honor lub umiłowanie wolności. Trudno było mi więc twierdzić, że Polacy jako naród coś zrobili; łatwiej opowiadać dzieje jako zbiór pojedynczych wyborów konkretnych ludzi.
Dlaczego doszedłem więc do wniosku, że nie wystarczy już mówić tylko o skomplikowanych losach i wyborach Polaków podczas wojny? Po pierwsze, bo nie da się już zaprzeczyć, że o wiele więcej Polaków brało udział w znajdywaniu, wskazywaniu lub zabijaniu Żydów niż w ich ocalaniu. Nie znamy i nigdy raczej nie poznamy dokładnych liczb, możemy być jednak pewni, że zło przeważało. Bardzo wielu Polaków pomagało Żydom, w skali narodu są oni jednak wyjątkami – i dlatego należy się im cześć.
Po drugie, bo podczas wojny dla wielu Żydów to Polacy byli zagrożeniem. To ich, obok Niemców, należało się obawiać. Polak mógł na przykład wskazać na Żyda, nawet wtedy, gdy nie był zmuszony do tego obecnością Niemca. Nie tylko Żydzi tak uważali – sądzili tak również ci, którzy Żydów ukrywali. Strach miał charakter powszechny. A skoro tak, możemy już mówić o polskiej cesze narodowej, nawet jeśli ograniczała się tylko do okresu okupacji.
Wreszcie, po trzecie, jednym z czynników, który umacniał postawy wrogości lub obojętności wobec Żydów, był długotrwały polski antysemityzm. Owszem, nie można zapominać o śmiertelnym strachu wobec Niemców, który zapewne był też ważną przyczyną denuncjacji lub sprzyjał odmowie udzielania pomocy. Wskazuję jednak na antysemityzm, ponieważ w tym okresie to on jest cechą zbiorowości, to on jest częścią narodowej tożsamości.
Oczywiście, bez wątpienia antysemityzm współistniał też z innymi cechami, takimi jak altruizm czy miłość bliźniego. Zresztą pojęcie narodu polskiego jest na tyle szerokie, że możemy (i jak sądzę – powinniśmy) jednocześnie mówić, że „Polacy jako naród brali udział w Zagładzie”, jak i że „Polacy jako naród dzielnie stawiali opór okupantom” oraz że „Polacy jako naród byli ofiarami wojny”. Niemniej – i tu jest sedno sprawy – o ile możemy wskazać na warunki polskiego cierpienia (geografia, ideologia okupantów) lub wymienić przyczyny polskiego bohaterstwa (wiara, kult wojska, historia buntów), w przypadku zbrodni nie można już przypisywać ich jednostkom. Nadal niechętnie używam pojęcia narodu, zmieniam jednak zdanie, gdy słyszę, że zbrodnie to wina „pojedynczych Polaków”. A więc naród.
Nie przestanę zajmować się historią Polski, między innymi dlatego, że jest ona wyjątkowym przykład tego, jak bardzo społeczeństwo w ciągu paru pokoleń może się zmienić, budując demokrację opartą na tolerancji. Albo przynajmniej tak nam się do niedawna wydawało. Nadal wierzę, że naród polski jest dziś zupełnie inny niż ten sprzed siedemdziesięciu lat. Ale tej jesieni, kiedy znów poprowadzę zajęcia na Uniwersytecie Indiany na temat historii Europy Środkowej w XX w., moje wykłady o II wojnie światowej będą już inne. Absurdalność ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej ma tę ogromną zaletę, że znów pokazała, jak ważne są dyskusje o historii. Cieszę się, że po tylu latach pracy ciągle mogę uczyć się nowych rzeczy i świeżym okiem spoglądać na polską historię. A zawdzięczam to nie komu innemu jak premierowi Morawieckiemu oraz jego koleżankom i kolegom.
Dziś o g. 17 w Instytucie Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego prof. Padraic Kenney wygłosi wykład pt. „Polska wspólnota za kratami. O więźniach politycznych”. Więcej szczegółów tutaj.
Fot. Warszawscy Żydzi pod niemiecką strażą, 1940 rok, Wikimedia Commons.