Karolina Wigura, Jarosław Kuisz: Na seminarium domowe Pawła Śpiewaka i Józefa Orła uczęszczaliśmy blisko 10 lat. Dopiero z czasem zorientowaliśmy się że Paweł Śpiewak przez szereg lat był uczestnikiem seminariów, które organizował właśnie pan. Mamy silne poczucie odpowiedzialności, jaką niesie ze sobą dla nas swoista sztafeta pokoleń, w której wzięliśmy udział. Od czego zaczęło się pańskie seminarium domowe?
Jerzy Jedlicki: Były dwa początki. Pierwszy: od stycznia do maja 1972 r. i w styczniu 1973 r. Marcin Król i Wojciech Karpiński przygotowywali wtedy książkę dotyczącą polskiej myśli politycznej i chcieli się tym podzielić z paroma osobami. Drugim impulsem był 1976 r. Wtedy wszystko w Polsce się ożywiało; jeszcze nie było KOR-u, a już zaczęły się rozmaite spotkania, dyskusje. W naszym przypadku inicjatywa wyszła od Marcina Króla i Pawła Śpiewaka, a ja z przyjemnością się do tego przyłączyłem. Początkowo spotykaliśmy się za każdym razem w innym mieszkaniu, to się jednak nie utrzymało. Potem ja przejąłem władzę i stąd powstała legenda, którą Paweł Śpiewak rozsiewał w różnych miejscach, że to było moje seminarium.
Chcieliśmy odtworzyć atmosferę uniwersytecką, która przed 1968 r. była normalna, spokojnie o wszystkim rozmawiać. | Jerzy Jedlicki
Jak wyglądały spotkania?
Przede wszystkim miały demokratyczną formę. Nie używało się tytułów naukowych, wszyscy byli ze sobą po imieniu. Jeśli student miał coś do powiedzenia, był wysłuchiwany z taką samą uwagą jak starsi koledzy. Wiele się nauczyłem. Poznałem całą gałąź myśli liberalnej od Tocqueville’a poczynając. Takie seminarium domowe ludzie traktują naprawdę poważnie, porządnie się przygotowują. Spotkania odbywały się w tym mieszkaniu, w którym teraz siedzimy, w dużym pokoju, w co drugą sobotę o godzinie 11, także w lecie. Ja to prowadziłem, ale lektury ustalaliśmy wspólnie, w kilkanaście osób. Przez cały czas utrzymywaliśmy spotkania w tajemnicy, trochę pod wpływem tego, co działo się z tzw. Uniwersytetem Latającym Towarzystwa Kursów Naukowych, który od początku działał jawnie. Chcieliśmy uniknąć rewizji, najść przeszkolonych bojowców Związku Młodzieży Socjalistycznej, milicji itd. Po prostu spokojnie pracować. Udawało się to do 1981 r., bo wtedy rozsypywało się wszystko, co nie było „Solidarnością”. Związek zasysał wszystkie drobne inicjatywy.
Co czytaliście?
Umownie można podzielić nasze lektury na cztery działy. Pierwszy, najobszerniejszy, to klasyka europejskiej myśli politycznej ze szczególnym naciskiem na myśl liberalną. Od rewolucji francuskiej, jakobinów, do XX wieku. Czytaliśmy teksty Hannah Arendt, Raymonda Arona, Daniela Bella, Alaina Besançona, Friedricha Hayeka, Karla Mannheima, Tomasza Manna, Roberta Nisbeta, Ortegi y Gasseta, George’a Orwella, Karla Raymunda Poppera i innych. Drugi kierunek: polska myśl społeczna i polityczna. Tak liberalna, jak i konserwatywna. Demokraci emigracyjni, a potem wczesny socjalizm, Józef Piłsudski, aż do pism Giedroycia, tych przedwojennych: „Polityki”, i Leszka Kołakowskiego. Trzeci kierunek: ruchy społeczne. Ich psychologia, motoryka, koncepcja. Tu był mój referat o koncepcji doświadczenia historycznego w ruchach społecznych. I czwarty kierunek – rosyjscy dysydenci: Lenin, Zinowiew, Trocki.
Jak dobieraliście osoby, które przychodziły na seminarium?
Na końcu każdego spotkania omawialiśmy nowe kandydatury uczestników, i jeśli wszyscy się zgodzili, dana osoba mogła przyjść następnym razem. Wybieraliśmy starannie i dzięki temu przez pięć lat trwania seminarium nie mieliśmy ani jednej wpadki. Wśród uczestników byli, oprócz tych, których już wymieniłem, Barbara Toruńczyk, redaktorka „Zeszytów Literackich”, mieszkająca od lat za granicą Ewa Morawska, Jacek Kochanowicz, Jakub Karpiński – nieżyjący już brat Wojciecha, Jan Tomasz Lipski – syn Jana Józefa, Adam Michnik, Daniel Grynberg, Joanna Kurczewska, Kazik Wóycicki, Paweł Kłoczowski z Krakowa, nieżyjący już Staszek Tyrowicz, Marek Beylin, Wiktor Dłuski, Wika Krzemień, Małgorzata Dziewulska – wówczas żona Marcina Króla, wybitna tłumaczka Małgorzata Łukasiewicz.
Sposobem bycia inteligencji jest zawsze wytwarzanie środowiska. | Jerzy Jedlicki
Czy kontekst pomarcowy, wyjazd inteligencji, wpłynął na organizację seminarium? Młodzi polscy intelektualiści mieli potrzebę odtworzenia naturalnego środowiska?
Tak, choć wtedy nie byliśmy tego do końca świadomi. Uniwersytet Warszawski został przez 1968 r. zdegenerowany. Ludzie tacy jak Król czy Karpiński mocno odczuli spsienie Wydziału Filozofii i Socjologii. Chodziło nam o odtworzenie atmosfery uniwersyteckiej, która przed 1968 r. była zupełnie normalna, w której można było praktycznie o wszystkim rozmawiać. Taka rzecz nie działa się po raz pierwszy: w okresie międzywojennym powstała na przykład Wolna Wszechnica Polska, lewicowa uczelnia humanistyczna, która nie tolerowała antysemityzmu. Była stworzona dla tych, którym nie odpowiadała atmosfera na ówczesnych uniwersytetach. Zresztą po marcu nasze seminarium domowe nie było wyjątkiem. Odbywały się przez pewien czas seminaria w domu Krzysztofa Pomiana, który został usunięty z uniwersytetu.
Pańskie seminarium nadzwyczajnie wzbogaciło myślenie liberalne w Polsce, na przekór powszechnej tendencji do zawężania znaczenia liberalizmu do czysto ekonomicznego…
Dziwi mnie to, co pan mówi, bo my widzieliśmy siebie jako maleńki strumyczek. Pan mówi o oddziaływaniu, ale wtedy Jedlicki oddziałał na Śpiewaka, a Śpiewak na Jedlickiego… Widzą państwo to niepozorne pudełko: to wszystko, co mi zostało z tych seminariów. Moje notatki i czasem jakieś konspekty. Ale sposobem bycia inteligencji jest zawsze wytwarzanie środowiska. Szlachta żyła zawsze w sąsiedztwie, była bardzo gościnna, ale sąsiadów sobie człowiek nie wybiera. Środowisko inteligenckie może być niezlokalizowane. Jego członkowie są dobierani świadomie. Kiedyś nazwałem to „republiką pocztową”, bo XIX w. był epoką pisania listów. W 2. połowie XX w. przyszedł czas na republikę nieformalnych spotkań.