Zientara_okladka

Dobrze się stało, że PIW wznowił „Świt narodów europejskich” Benedykta Zientary (1928–1983). Jest to solidne, rzetelne, napisane przez jednego z najważniejszych mediewistów polskich, na obecne czasy nieco staromodne (co nie znaczy, że nieaktualne) studium z dziejów wczesnego średniowiecza, epoki, o której wie się z reguły niewiele, a przecież to w niej zaszły procesy, które ostatecznie pogrzebały antyczny porządek świata Europy i zapoczątkowały jej porządek średniowieczny. Miał on przetrwać przez przeszło tysiąc lat, zaś niektóre jego ślady przetrwały do dzisiaj.

Istnienie Francji, Niemiec i Włoch jest jednym z tych śladów. Jeśli chcielibyśmy się dowiedzieć, jak doszło do tego, że imperium Karola Wielkiego przekształciło się w zbiór państw narodowych, relacja w „Świcie narodów…” ukazuje właśnie tę historię – dzieje wyłaniania się etnosów zachodniej Europy od V do XIII w. na gruzach Imperium Romanum, z silną, aktywną składową ludów zwanych barbarzyńskimi. Autor tej książki prześledził w źródłach nie tylko następstwo wydarzeń politycznych i militarnych, ale również stany zbiorowej świadomości i autodefinicje ówczesnych zbiorowości społecznych. Kiedy zaczęto pisać o „Francji” i „Germanii”? Kiedy narody europejskie zaczęły wiedzieć o tym, że są narodami, i co je w tej wiedzy utwierdzało? Pojęcie narodu – pozornie oczywiste i chętnie (nad)używane – jest jednym z trudniejszych do zrozumienia słów, jeśli bliżej przyjrzeć się jego możliwym znaczeniom. Nie rozjaśniają tych znaczeń ani historiografia, ani genetyka.

Ale teoretyczne rozważania o kwestii kryteriów istnienia narodu interesowały Zientarę mniej niż sekwencje wydarzeń historycznych. Widać to wyraźnie w bibliografii do jego książki, która nawet po aktualizacji na potrzeby wznowienia jest dość skromna, jeśli chodzi o teksty na temat socjologicznych i politologicznych ujęć tego problemu. Zientara zajmuje się głównie tym, w jaki sposób w pierwszych wiekach średniowiecza rozpoczynał się skomplikowany proces konstruowania wyobrażeń zbiorowych, które miały zapewniać trwałość feudalnych struktur społecznych. Był on obliczony na długie wieki, a jego spoiwem miała być między innymi osoba władcy.

Ernst Kantorowicz (którego Zientara wspomina kilka razy) jest autorem kanonicznego studium o „dwóch ciałach króla” – średniowiecznych koncepcjach trwałości władzy, której gwarantem miało być podwójne – realne i mistyczne – ciało władcy. Ciało realne mogło, jak każde ludzkie ciało, podlegać ułomnościom, chorobom i śmierci, lecz ciało mistyczne gwarantowało nieprzerwaną ciągłość i trwałość władzy i opartego na niej ładu społecznego. Wzajemne relacje obu tych ciał były przedmiotem subtelnych roztrząsań średniowiecznych intelektualistów, którzy przy tej okazji chętnie sięgali po narzędzia z dziedziny teologii.

W „Świcie narodów…” można znaleźć fragment poświęcony początkom opactwa i katedry Saint-Denis. Opactwo pod wezwaniem patrona Francji, położone pod Paryżem (dziś na obrzeżach aglomeracji) z czasem stało się nekropolią królów Francji. Pochowano tam większość monarchów tego kraju od Chlodwiga po Ludwika XVIII. Pod koniec XVIII w., mniej więcej tysiąc lat po czasie akcji książki Zientary, rozegrały się tam spektakularne wydarzenia, które mogą być dla jej lektury instruktywnym kontekstem.

W 1793 r. Konwent Narodowy podjął decyzję o otwarciu grobów królewskich. Przez dwa tygodnie, dzień po dniu, oficjalnie, komisyjnie podważano płyty sarkofagów i rozbijano sklepienia krypt, aby następnie wydobywać trupy „tyranów”. Merowingów, Karolingów i Kapetyngów właściwie raczej wysypywano – zostało z nich niewiele poza prochem i kośćmi. Walezjuszów i Burbonów wyjmowano w całości. Zauważono z satysfakcją, że Burbonowie byli – mimo balsamowania – w większości w marnym stanie, co przypisano ich degrengoladzie politycznej i moralnej. Zdumiewająco dobrze zachował się tylko Henryk IV. Obecni podchodzili do niego, dotykali jego brody, ściskali za ręce. Ktoś ukradł mały palec, a strażnik, którego postawiono, aby czuwał nad rozgrzebaną trupiarnią, dawał gapiom do zrozumienia, że za odpowiednią opłatą może uszczknąć jeszcze któryś z palców pierwszego Burbona na tronie Francji. Jego stan zachowania tłumaczono sobie jasno – był dobrym królem. W końcu deklarował, że chce, aby każdy z jego poddanych miał kurę w garnku przy niedzieli. Podobno głowa Henryka IV ozdabiała później czyjąś prywatną kolekcję, ale o tym innym razem.

W Saint-Denis oprócz monarchów składano na wieczny (?) spoczynek również członków ich rodzin oraz niektórych spośród najbardziej zasłużonych baronów i możnych królestwa. Rewolucjoniści nie oszczędzili jednak nikogo. Gaston Orleański został wyrzucony z trumny tak samo jak jego bratanek, Ludwik XIV, i stryjeczny praprawnuk, Ludwik XV (który podobno poraził obecnych wyjątkowo ohydnym odorem, jak przystało na jedynego z królewskich nieboszczyków, którego rządy mogli osobiście pamiętać – jasne więc, że był dla nich najgorszy). W tej grupie jednak również czekała niespodzianka – w świetnym stanie zastano zwłoki marszałka de Turenne. Lecz i tę okoliczność dało się to uzasadnić – zasługi Tureniusza dla Francji były jednoznaczne. Natomiast wszyscy pozostali królowie, książęta i księżniczki – jako przekleństwo kraju – słusznie obrócili się w proch lub w truchła.

Ale samo skonstatowanie ich pośmiertnej mizerii nie wystarczyło. Jeśli rewolucja polega na zniszczeniu starego świata i wymazaniu jego śladów, aby można było od zera budować świat nowy – zachowanie rewolucjonistów podczas profanacji grobów w Saint-Denis było jej kwintesencją. Jednak, co znamienne, mszcząc się na zwłokach znienawidzonych przez siebie dawnych władców, mimowolnie potwierdzili stare poglądy lansowane przez prawników działających w służbie tych władców. Urzędowe zniesienie monarchii było zniszczeniem mistycznego ciała króla – ale do tego, by ostatecznie unicestwić ancien régime, trzeba było zniszczyć również pozostałości królewskich ciał realnych – jak gdyby ich trwanie, obecność w uroczystych, sakralnych, pełnych pompy grobowcach, stanowiło wciąż jakieś zagrożenie dla pewności nowego porządku.

W tej podszytej lękiem gorliwości niszczenia wszystkiego, co dawne, nie prześcignęli rewolucjonistów francuskich nawet bolszewicy. Wprawdzie wymordowali wszystkich członków rodziny carskiej, których mogli dosięgnąć, ale nie wpadli na pomysł, żeby wyciągać z grobów ich poprzedników. Dymitr Doński, Iwan Groźny czy Mikołaj I spoczywają nadal, bez zakłóceń, tam, gdzie ich złożono po zgonie. Ale co właściwie działo się z Ludwikiem XI i Henrykiem II po tym, jak wyrzucono ich z trumien?

Przez kilka dni sto kilkadziesiąt trupów (wśród nich 46 królów, 32 królowe i 63 książąt i księżniczek krwi) leżało na widoku dla gawiedzi. Łowcy kuriozów podbierali i wycinali, co się dało. Wykopano opodal dwa duże rowy. Tam zrzucono wszystkie szczątki i posypano je wapnem, po czym zasypano ziemią, bez żadnych oznaczeń. Leżały w ten sposób do czasu Restauracji. Ludwik XVIII zlecił odnalezienie tych dołów. W 1817 r. rozkopano je, lecz po prawie ćwierćwieczu spędzonym w ziemi, pod wapnem, stan zwłok nie pozwalał już na identyfikację ani nawet na odróżnienie od siebie poszczególnych osób. Podobno zachowały się tylko tylne części trzech tułowi, cała reszta była zbryloną masą.

Dziś zawartość tych dołów stałaby się zapewne przedmiotem wielomiesięcznych analiz DNA. Dwieście lat temu można było jedynie urządzić w odrestaurowanej jeszcze za Bonapartego katedrze specjalne ossuarium, w którym uroczyście złożono materię, jaka pozostała z ludzi rządzących Francją przez kilkanaście wieków. Później w Saint-Denis pochowano „normalnie” jeszcze Ludwika XVIII oraz serce syna Ludwika XVI, który dla rojalistów był Ludwikiem XVII. Ludwika XVI i Marię Antoninę przeniesiono do tej bazyliki w 1815 r. z masowego grobu. Karol X spoczął w klasztorze w Novej Goricy (Słowenia), Ludwik Filip – w krypcie Orleanów w Dreux. W XXI w. na razie nic nie wskazuje na możliwość kolejnych przemieszczeń.

Ten epizod z dziejów rewolucji francuskiej jest mało znany i rzadko wspominany, między innymi dlatego, że dla samych Francuzów jest raczej niezbyt chwalebny. Jeżeli jednak przejść do porządku nad aktem profanacji miejsca spoczynku i zbezczeszczenia zwłok ludzkich – trudno nie przyznać, że musiał to być niesamowity moment, niezwykły dziejowy spektakl. Świat wypadał z ram. Ludzie, którzy byli tam wtedy, mieli okazję widzieć, jak historia ulega zniszczeniu. „Historią” były ciała królów, niegdyś uświęcone sakrą monarszą, a teraz wystawione jako szczątki na widok publiczny. Zobaczyć Króla-Słońce jako sczerniałego trupa leżącego na ziemi. To było coś mocniejszego niż palenie bibliotek i archiwów.

Wśród naocznych świadków profanacji w Saint-Denis był malarz Alexandre Lenoir (1761–1839), któremu przedtem udało się przekonać rewolucjonistów, aby nie niszczyli zabytkowych nagrobków, lecz potraktowali je jako dzieła sztuki. Lenoir rysował to, co widział – jego grafiki są dla nas jedynym wizualnym śladem tych wydarzeń, choć mogą przekazać tylko drobny ułamek ich aury. Wydaje się jednak, że wydarzenia, o których tu mowa, stanowiły w dziejach Europy ostateczny finał feudalnych koncepcji władzy monarszej i związanych z nią pojęć o trwałości i ciągłości instytucji społecznych.

W nowoczesnych demokracjach niczyje ciało – ani realne, ani idealne – nie stanowi symbolu struktury społecznej. Naród-suweren nie ma tak rozumianego ciała, a ciała jego przedstawicieli z mandatem kadencyjnej władzy nie mają znaczenia, ponieważ są tylko czasowym wypełnieniem formy ustanowionej przez bezosobową rolę społeczną, której funkcjonalna skuteczność wynika z mocy prawa stanowionego. Dlatego żaden prezydent ani premier nie ma mocy leczenia skrofułów. Dlatego też narodu nie można zniszczyć symbolicznie, lecz tylko dosłownie – przez ludobójstwo. Nie jest przypadkiem, że w epokach przednowoczesnych to ostatnie pojęcie nie występowało.

Alexandre Lenoir, „Zwłoki Ludwika VIII Lwa” (1187–1226, król od 1223).
Alexandre Lenoir, „Zwłoki Ludwika VIII Lwa” (1187–1226, król od 1223).

 

Książka:

Benedykt Zientara, „Świt narodów europejskich. Powstawanie świadomości narodowej na obszarze Europy pokarolińskiej”, PIW, Warszawa 2017, seria Rodowody Cywilizacji.

Kontekst: Max Billard, „Les Tombeaux des rois sous la Terreur”, Perrin, Paris 1907.